Spodziewałam się czegoś innego. Formy pamiętnikarskiej, ale może bardziej w stylu dziennika Anny Frank. Tymczasem z każdą przeczytaną kartką brnęło mi się coraz trudniej. Części zapisków nie mogłam do końca zrozumieć, ale pocieszyło mnie to, że sam autor zastanawia się w pewnym momencie, czy ewentualny czytelnik pojąłby te jego rozmyślania. Podobały mi się określone fragmenty. Ciekawy był prawie telegraficzny skrót, którym posługiwał się Korczak. Coś jak Białoszewski. Minimum słów, maksimum przekazu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za odwiedziny, zapraszam częściej i pozdrawiam :-)