Strony

wtorek, 29 sierpnia 2017

"Mózg" Robin Cook - recenzja

Tytuł: "Mózg"
Autor: Robin Cook
Gatunek: thriller medyczny
Liczba stron: 272
Wydawnictwo: Rebis

Skojarzynki:
szpital * choroba * objawy * znikanie pacjentek


Pierwsza strona, na której czytamy o rozterkach dwudziestojednoletniej Katherine Collins wstępującej właśnie w podwoje Polikliniki Akademii Medycznej im. Hobsona, jest genialna. Jako żywo stanęła mi przed oczami nasza kochana służba zdrowia... Ale wróćmy do recenzji.  

Katherine przyszła do polikliniki, by odebrać swoją kartę. Niby nic takiego, przecież każdy czasem potrzebuje przenieść się do innego lekarza. Tymczasem dziewczyna napotkała na niezrozumiały mur niechęci, a kiedy wychodziła trzymając z takim trudem zdobytą kserokopię swojej karty, źle się poczuła, zasłabła. Dwóch lekarzy rzuciło się na pomoc, wyprowadziło ją z poczekalni i jeden z nich podał jej jakiś lek na uspokojenie. O co chodziło? Przecież mówiła, że już czuje się lepiej... 

Lisa, Kristin i Lynn Anne również zgłosiły się do lekarza z nietypowymi objawami. Kiedy czytasz jakiś tekst, rozumiesz słowa, na które patrzysz, prawda? Tymczasem Lynn Anne widziała słowo, ale nie potrafiła podać jego definicji. Do tego dodać trzeba nagłą słabość, bóle głowy i odczuwanie nieprzyjemnego zapachu, które poprzedzały ataki. Lekarze nie przejęli się zbytnio kobietami. Były młode, ich wyniki były w normie, więc to pewnie histeryczki lub hipochondryczki...



Martin Philips, neuroradiolog, otrzymał od swojego współpracownika w badaniach, Williama Michaelsa, aparat potrafiący odczytywać i opisywać zdjęcia rentgenowskie. Przyszedł czas na przetestowanie napisanego przez Michaelsa programu. Ponieważ maszyna zaopatrzona była w obwody sztucznej inteligencji, potrafiła się uczyć i bardzo dobrze radziła sobie z wykrywaniem najdrobniejszych nawet zmian w mózgu. Philips wrzucił do aparatu kliszę ze zdjęciem Lisy Marino, którą akurat miał pod ręką, i zaintrygował go wydrukowany przez drukarkę opis. Program znalazł niepokojącą zmianę. Lekarz postanowił pogłębić diagnostykę pacjentki, jednak okazało się to niemożliwe. Sprawy skomplikowały się, kiedy okazało się, że pacjentka, której zdjęcie opisał komputer, właśnie zmarła na stole operacyjnym. Do tego jeszcze nie zlecono autopsji, co jest standardem w takich sytuacjach, a czaszkę Lisy pozbawiono mózgu... 

Philips rozpoczyna prywatne śledztwo, które początkowo ma
na celu znalezienie podobnych przypadków w celu przeprowadzenia dokładniejszych badań nad wczesnym rozpoznawaniem stwardnienia rozsianego. Jakież jednak było jego zdziwienie, kiedy okazało się, iż pacjentki, u których rozpoznano te objawy, zniknęły lub zmarły... Co się dzieje? Dlaczego właśnie te kobiety spotkał taki los? Im bardziej Philips zagłębia się w temat, tym więcej trudności napotyka na swojej drodze. Kto nie chce, by poznał prawdę? I gdzie znikają wspomniane pacjentki?

Terminologia medyczna nie przeszkadzała mi w lekturze. Lubię oglądać seriale medyczne i czytać powieści z taką fabułą, więc trochę już przywykłam do tych wszystkich skomplikowanych nazw. Poza tym Cook pisze w taki sposób, że nawet osoba nie znająca się kompletnie na medycynie zrozumiałaby wszystko bez problemu. Ewentualne definicje są krótkie i zrozumiałe. Polecam tę powieść, bo trudno się od niej oderwać. Na mojej półce już czekają kolejne medyczne emocje.

środa, 23 sierpnia 2017

"Pętla" Erica Spindler - recenzja

Tytuł: "Pętla"
Autor: Erica Spindler
Gatunek: thriller, kryminał
Liczba stron: 512
Wydawnictwo: Harlequin
Cykl: Stacy Killian, tom 1

Skojarzynki:
tajemnica * morderstwo * siostry * niechęć * oszustwo


"Zrobiłem to specjalnie, żeby usłyszeć, jak krzyczysz."


Książka pt. "Pętla" została wydana również pod innym tytułem: "Zabić Jane" (wtedy to było HarperCollins). Jest to pierwszy tom cyklu o śledczej Stacy Killian, którą poznałam jakiś czas temu, kiedy natrafiłam na tom drugi z tej serii. Ponieważ poprzednią książkę czytało mi się bardzo dobrze, do tej również podeszłam z pozytywnym nastawieniem, pomimo sporej liczby stron. Jednak duża czcionka i gruby papier, na którym została wydrukowana, sprawiły, że jej obszerność była jedynie złudzeniem. 


Kilkanaście lat wcześniej Jane, młodsza siostra Stacy, uległa tragicznemu wypadkowi. Jakiś wariat przepłynął po niej motorówką, kiedy pływała. Dziewczyna przeżyła, ale wiele lat trwał jej powrót do normalności. Operacje plastyczne, ból, cierpienie, spojrzenia ludzi, straszne wspomnienia i coraz większa przepaść między siostrami. Do chwili wypadku Jane i Stacy były sobie bardzo bliskie. Po nim wszystko się zmieniło. Stacy czuła się winna, bo podpuściła siostrę, by wypłynęła, a później poróżniły je dodatkowo sprawy rodzinne. Kiedy rodzice dziewcząt zmarli, zaopiekowała się nimi babcia. Z racji tego, że dziewczęta były siostrami przyrodnimi, babcia uważała za swoją wnuczkę i prawowitą spadkobierczynię jedynie Jane. I jej zapisała cały swój majątek. Stacy nie chodziło jednak o pieniądze, tylko o miłość starszej pani... Do tego wszystkiego Jane wyszła za mąż za Iana, który kiedyś był chłopakiem Stacy, ale ostatecznie wybrał jej siostrę (gdzieś z tyłu głowy kołacze się pytanie, czy na pewno wybrał Jane, czy może raczej jej fortunę?). Wszystkie te sytuacje, słowa, wydarzenia sprawiły, że siostry oddaliły się od siebie.



Kiedy świat Jane wrócił do normy, miała kochającego męża z dobrze prosperująca kliniką chirurgii plastycznej, sama zajmowała się uwielbianą sztuką, a do tego dowiedziała się, że jest w ciąży, wszystko zaczęło się sypać. Znaleziono ciało kobiety, która okazała się być pacjentką doktora Iana Westbrooka, a policja podobno zdobyła dowody na to, że była również jego kochanką. Niedługo później Jane znalazła ciało sekretarki Iana. Zamordowano ją w jej własnym domu... Według policji tego czynu również dopuścił się Ian. Jane poczuła się jak w koszmarze, z którego nie można się obudzić. Po początkowym szoku sama zaczęła dociekać prawdy. Chciała wierzyć mężowi bezgranicznie, jednak czy miała ku temu podstawy? Wciąż trafiała na dziwne zbiegi okoliczności lub znajdowała podejrzane zapiski w notatniku Iana. Miotała się od nadziei do podejrzliwości. Dowodów przybywało, a Ian ronił łzy i zapewniał ją o wielkiej miłości... Komu zaufać? Kto chciał jej pomóc, a kto zaszkodzić? Czy asystent Ted faktycznie był wobec niej lojalny i szczery? Czy wsparcie Dave'a, wieloletniego przyjaciela, wystarczy? Kto podrzucał anonimy przypominające tragedię sprzed lat?   

"Jestem bliżej, niż myślisz."

Język trochę przypominał mi opowieści snute w "harlequinach", ale nie było tak źle. I cały czas miałam wrażenie, że już kiedyś tę książkę czytałam, ale ponieważ nie pamiętałam zakończenia, czytało mi się świetnie. Intryga opisana bardzo dobrze, akcja wartka i wciągająca. Warto poświęcić czas na tę lekturę.

czwartek, 17 sierpnia 2017

"Fałszywy krok" Alex Kava - recenzja

Tytuł: "Fałszywy krok"
Autor: Alex Kava

Gatunek: thriller
Liczba stron: 320
Wydawnictwo: Harlequin
Seria: New York Times Bestselling Authors Thriller



Znów sięgnęłam po autora (a właściwie autorkę) po raz pierwszy i spotkanie to uważam za bardzo udane. Początkowo miałam wątpliwości, bo pierwsze rozdziały, wprowadzające bohaterów i zawiązujące akcję, były dla mnie ciut chaotyczne, ale z każdym kolejnym rozdziałem wątki zbliżały się do siebie, a postaci miały coraz więcej wspólnych elementów. Ani się obejrzałam, kiedy książka naprawdę mnie wciągnęła.

Z więzienia wychodzi gwałciciel i morderca, Jared Barnett. Mimo iż policjanci przekonani byli o jego winie, adwokatowi udało się wybronić klienta i wyciągnąć go zza krat. Jared zaś nie zasypia gruszek w popiele. Zjawia się u siostry, Melanie, i jej siedemnastoletniego syna, Charliego, który zapatrzony jest w wuja jak w święty obrazek. Zrobi dla niego wszystko. Przeszłość rodzeństwa również naznaczona jest morderstwem... Teraz jednak liczy się nowy plan Barnetta. Mężczyzna zamierza napaść na bank, a siostra i siostrzeniec mają mu w tym pomóc. 


Melanie jest zszokowana pomysłem brata, ale nie potrafi mu się przeciwstawić. Charlie zaś wykonuje bez słowa wszystkie polecenia wuja. Sprawa komplikuje się w momencie, kiedy coś w banku poszło nie tak. Melanie czekała w samochodzie, więc nie wie, co zaszło w budynku. Słyszała tylko strzały, a później Jared kazał jej natychmiast odjechać. Rozpoczęła się ucieczka, zmienianie samochodów, kolejne morderstwa, śmierć niewinnych ludzi... 


Tymczasem w niedużym domku na uboczu, w Parku Stanowym Rzeki Platte, przebywa znany pisarz i autor kryminałów, Andrew Kane. Właśnie zamierza skupić się na kolejnej powieści, a odludne otoczenie ma mu w tym pomóc. Pech chce, że właśnie w tej okolicy uciekinierzy ulegają wypadkowi samochodowemu, który pozbawia ich środka transportu. W tej sytuacji brak sąsiadów staje się raczej wadą niż zaletą. Życie Andrew wisi na włosku...


Jest jeszcze jeden wątek, powiązany z całością... Prawniczka, Grace Winninghoff, nie jest zachwycona tym, że Barnettowi udało się wyjść z więzienia. Dobrze wie, że stało się to dzięki przekrętom jego adwokata. Jest to dla niej spory problem, ponieważ przyczyniła się do zamknięcia zbira. Włosy jeżą jej się na głowie, kiedy kilkuletnia córeczka, Emily, opowiada matce o "człowieku cieniu", który był w ich domu i zabrał ulubioną maskotkę dziewczynki. Pieska Ciapka faktycznie nigdzie nie ma, a na schodach Grace znalazła fajansowego krasnala ogrodowego...

Akcja jest wartka i pełna nieoczekiwanych zwrotów. Postaci zarysowane wystarczająco, by być dla czytelnika ludźmi, a nie papierowymi bohaterami. Czy policja zdoła nadążyć za uciekinierami? Czy Andrew przeżyje? Czy ktoś w końcu postawi się Jaredowi? I kto zginie? Wszystko w powieści. Polecam :-)

poniedziałek, 14 sierpnia 2017

"Przebudzenie" Irena Matuszkiewicz - recenzja

Tytuł: "Przebudzenie"
Autor: Irena Matuszkiewicz
Gatunek: powieść obyczajowa
Liczba stron: 357
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka

Seria Biała

Skojarzynki:
wojna * życie * upartość * Niemcy * patriotyzm * smutek * syn

Kolejna książka nieznanej mi dotąd autorki, z wymiany, wybrana właściwie przypadkowo. Z okładką szału nie ma, choć muszę przyznać po zastanowieniu, że jest ciekawa. Pomyślałam, że czeka mnie historia z przełomu wieków i nie pomyliłam się. Obyczajowa, ciekawie opowiedziana, wciągająca historia. 



Bohaterką powieści jest Jadwiga Jaskólska, której życie obserwujemy dwutorowo. W pierwszej odsłonie poznajemy stuletnią już Jadzię, mieszkającą w domu opieki, "na pensji", jak sama uważa z powodu postępującej sklerozy. W kolejnych rozdziałach zaś towarzyszymy jej od chwili narodzin w 1906 roku, poprzez lata dzieciństwa, nauki na pensji dla dziewcząt z dobrych domów, okres panieństwa po powrocie ze szkoły, a wreszcie małżeństwo i dorosłe życie.


Podobały mi się ówczesne stosunki międzyludzkie, bliskie relacje rodzinne i nacisk na tradycję, ale nie wiem, czy chciałabym żyć w czasach Jadzi. Całowanie rodziców w rękę, zwracanie się "proszę mamy", "proszę taty" czy "proszę brata", decydowanie rodziców o losie córki na wydaniu, lęk przed mezaliansem czy prowadzone przez zakonnice pensje przygotowujące dziewczęta do roli damy i pani domu. To zdecydowanie nie dla mnie. Jednak przyjemnie się o takich czasach czytało. Obserwowanie Jadzi, poznawanie jej przemyśleń i zmieniających się wokół niej realiów też było interesujące. Jej życie nie do końca potoczyło się tak, jak marzyła, ale odziedziczyła charakter mi ojcu, a siłę po matce, więc radziła sobie mimo przeciwności, które ją spotykały. Dzisiaj powiedziano by o niej, że ma "niewyparzoną gębę"...

Tło historyczne zarysowane w sam raz sprawiało, że osadzone w trudnych dla Polski czasach perypetie Jadzi, jej rodziny i przyjaciół były pełniejsze.



Bardzo spodobał mi się styl autorki, bez niepotrzebnego patosu, martyrologii i tego typu romantyzmów, które można spotkać w książkach dotyczących wojennych czasów i walki Polaków za ojczyznę. Tutaj najważniejsze były dzieje Jadwigi, jej spojrzenie na świat, nauki, jakie wynosiła z różnych sytuacji i zdarzeń. 

Przyznam, że irytowała mnie ta stuletnia staruszka, uparta jak osioł i nie dająca sobie wytłumaczyć oczywistych rzeczy. Niemiła, nieuprzejma, nienawidząca synowej do granic możliwości. Matka jedynego syna. Aż trudno uwierzyć, że w takiej drobnej starszej pani tyle było jadu i złośliwości. 

Smaczek na zakończenie:

"Aleksy poprosił Jadzię do pierwszego wspólnego tańca. Prowadził świetnie, nie ściskał jej ani nie podduszał. Pomyślała, że powinna mu o tym powiedzieć, bo mężczyźni, podobnie jak kobiety, chętnie słuchali komplementów.
- Wcale nie widać, żeby pan Aleksy tez uczył się tańca u panny Lulu. Świetnie pan prowadzi.
Pytanie wyraźnie wprawiło go w osłupienie.
- Nie bardzo rozumiem, panno Jadko?
- Mówię o czasach, kiedy mieszkaliście w bursie.
- Kto pannie Jadce powiedział o tej... jakiejś Lulu?
- Karl bardzo chwalił ją i jej koleżanki. Sądząc jednak po umiejętnościach Karla, te panny niewiele umiały.
- Po jakich umiejętnościach Karla? - spytał z lekką paniką w głosie.
- Tanecznych, a jakich? [...]"

Powieść ta skojarzyła mi się z inną historią, "Pamiętnikiem matki" autorstwa Marcjanny Fornalskiej. Czas i realia te same, ale tutaj bohaterka była córką chłopa pańszczyźnianego, a nie dość zamożnego zduna, jak Jadwiga. Wprawdzie Marcjanna była komunistką, ale przyznaję się od razu, że części politycznej już nie czytałam. Skupiłam się na początku tej historii i jej losach wojennych, a komunistyczne akcenty ominęłam.

Polecam obie powieści :-)

środa, 9 sierpnia 2017

"Pamiętniki Adama i Ewy" Mark Twain - recenzja

Tytuł: "Pamiętniki Adama i Ewy"
Autor: Mark Twain
Gatunek: literatura piękna
Liczba stron: 161
Wydawnictwo: Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe

Skojarzynki:
eksperyment * doświadczenia * Raj * pierwsi ludzie



Niepozorna książeczka kupiona przy okazji większych zakupów okazała się być źródłem wielu uśmiechów i dobrego humoru.

Książka podzielona jest na dwie części, z których pierwszą jest pamiętnik Adama, a drugą - Ewy. Odmienne spojrzenie pierwszych ludzi na te same wydarzenia, które opisuje autor, pozwala śledzić ich codzienność, a przede wszystkim reakcje na siebie nawzajem. Fantastyczny jest fragment dziennika Adama, w którym biedny mężczyzna usiłuje zrozumieć, czym jest nowe stworzenie, które pojawiło się po jakimś czasie od momentu, w którym zaczęli z Ewą wspólne życie. Jego przemyślenia są bezcenne :D

Smaczki znalezione podczas lektury:

"Niedziela
Jakoś wytrzymałem, choć ten dzień staje się coraz bardziej męczący."

"Zrozumiałem chyba po co istnieje tydzień: aby był czas na odpoczynek po trudach niedzieli. To dobry pomysł..."

"Nawet drobna rzecz może nas uszczęśliwić, gdy wiemy, żebyśmy na nią zasłużyli."

"...sama inteligencja jest niczym, prawdziwy skarb kryje się w sercu."

Świetnym dopełnieniem treści są czarno-białe ilustracje. 

Z serii bibliofilskiej edycji miniatur Wydawnictw Artystycznych i Filmowych zostało wydanych sporo książek. Cieszę się, że posiadam chociaż jedną :-) 

niedziela, 6 sierpnia 2017

"Ostatni koncert" Jan Antoni Homa - recenzja

Tytuł: "Ostatni koncert"
Autor: Jan Antoni Homa
Gatunek: kryminał
Liczba stron: 496
Wydawnictwo: MG

Dalszy ciąg powieści "Altowiolista"


Skojarzynki:
muzyka * morderstwo * winnica * kwartet smyczkowy * blog * struna * porwanie


Kiedy dowiedziałam się, że "Altowiolista" ma dalszy ciąg, szybko zdobyłam książkę, aby przeczytać o losach Bartosza Czarnoleskiego. Od chwili, kiedy stał się on właścicielem włoskiej winnicy Casa e Proprieta de Citta Abbandonata, minął niecały miesiąc. Powoli zaczynał orientować się w sytuacji, choć pojawił się pomysł sprzedaży otrzymanej w spadku domeny. Autor zadbał o czytelnika oferując mu wstęp traktujący nie tylko o aktualnych wydarzeniach, ale także o tych z poprzedniego tomu. Dzięki temu można sobie było wszystko przypomnieć i poukładać, zanim akcja powieści nabrała tempa. 

Bartek wraz z przyjaciółmi postanowił założyć kwartet smyczkowy. Jego aktualne rozdarcie między Toskanią a Polską trochę utrudniało mu życie, ale dla chcącego nic trudnego - dawał sobie radę. Muzycy pilnie pracowali nad ustalonym wspólnie repertuarem. Bartek przyjeżdżał na próby do K., ale także zapraszał przyjaciół do Toskanii, gdzie ich ćwiczenia spotykały się z ogromnym aplauzem ze strony Włochów uwielbiających muzykę. 



Kiedy Czarnoleski po raz kolejny przybył do Polski i aktywował polską kartę sim, skontaktował się z nim policjant, którego poznał podczas pracy nad sprawą z poprzedniego tomu, nadkomisarz Bielski. Nie była to jednak rozmowa przyjacielska, lecz... zawodowa. Nadkomisarz poprosił Bartka o przyjazd na miejsce zbrodni i konsultację. Okazało się, że właśnie odkryte morderstwo ma pewien związek z muzyką, a mianowicie denat został potraktowany... struną do skrzypiec lub altówki. Chociaż Bartek bronił się rękami i nogami przed angażowaniem go w kolejną kryminalną łamigłówkę, jego umysł sam rozpoczął proces myślowy. Do działania ruszył również znany nam już antykwariusz, który w odpowiednim momencie zaoferował Bartkowi lokum i pomógł rozwikłać zagadkę Rosenberga. Co wyniknie ze współpracy tego duetu? 

Akcja zaczyna się zagęszczać, kiedy podczas wizyty na komisariacie Bartosz dowiaduje się, iż Włosi, nazwani przez Bartka w pierwszym tomie "księżycowymi sylwetkami", którzy próbowali zabić mistrza Ruccacellego, zbiegli podczas przewożenia ich do Florencji... 

Kolejny wątek to wspomnienie nadkomisarza dotyczące pewnej nierozwiązanej sprawy... Dziewczyna i Śmierć. W wypadku samochodowym przed laty zginęła ciotka Joasi, członkini kwartetu i koleżanki Bartka. Nie zakończono sprawy...



Bartek sumiennie przygotowuje się do koncertu, ale z tyłu głowy wciąż kłębią mu się myśli związane ze struną i zamordowanym człowiekiem. W przypływie desperacji przeszukuje nawet Internet w kierunku słów związanych z tą sprawą. W ten sposób natrafia na pewien blog, a później kolejny. Zamieszczone tam posty dają mężczyźnie do myślenia...

Akcja - w niezwykle dystyngowany sposób - zwiększa tempo po raz kolejny, kiedy Bartek stęskniony do granic wytrzymałości wreszcie wraca po wielu perypetiach do Toskanii, lecz zamiast ukochanej i psa zastaje pustkę... Nigdzie nie ma ani dziewczyny, ani zwierzaka i nikt nic nie wie. Co się stało? Przecież rozmawiał z Antosią zaledwie kilka godzin wcześniej... Czyżby niebezpieczne księżycowe sylwetki dotarły aż tutaj? Kto nastaje na życie Bartka i jego ukochanej? Gdzie jej szukać? I czym jest Pamiętnik Sztygara? Przed Bartkiem kolejne nie lada zadanie, lecz gdy chodzi o życie kobiety jego serca, możemy być pewni, że zrobi wszystko, by wyrwać Antonię z rąk prześladowców...

Smaczki wyłowione w trakcie lektury:

"...kolejne schody. Metalowy ślimak prowadził do pomieszczenia, które od razu podbiło moje serce. To była wieża, w której Michalewicz urządził bibliotekę. Miejsce cudowne, niczym spełnienie dziecięcych, a potem dorosłych rojeń o kawałku rzeczywistości, do którego chciałoby się zawsze powracać. Latarnia morska w morzu codzienności..."

Czyż to nie jest piękny opis biblioteki? Wiem, wiem, może i zwyczajny, ale ja już mam takie skrzywienie, że biblioteka jest dla mnie miejscem magicznym. I też mi się takowa marzy...

"Marzyłem o chwili, w której Antosia i Eston rzucą mi się w ramiona (to ostatnie mogłem przypłacić glebą; znałem cenę psiego entuzjazmu)."

"Ascetyczność wnętrza mojej lodówki przywodziła na myśl styl minimal art."

"[...] 
- Czy wyście przypadkiem nie naćpali się skonfiskowaną marihuaną?
Aha! Więc sława - mimo oficjalnego embarga - poszła w świat!
- A jakże! Uspawaliśmy się na sztywno."

"Plotka jest niczym przepanierowany kotlet. W końcu nikt nie wie, co kryje się pod tartą bułką."



Również tym razem delektowałam się cudownym językiem autora. Przykład? Ineksprymable, filipika czy przymiotnik fertyczny - znacie? Ja już wiem, co te słowa oznaczają, ale przyznać muszę, że nie spotkałam się z nimi wcześniej. 
Ponadto mamy znów cudownie budowane zdania, z których dowiadujemy się między innymi, iż pewien artysta odczuł "chęć znalezienia towaru płci przeciwnej", lecz miał z tym duże problemy, ponieważ "tracił powoli kontakt z rzeczywistością", ale "obcokrajowczynie nie wchodziły w grę", ponieważ "jego wątła znajomość języków obcych uległa pod wpływem alkoholu całkowitej atrofii".  

I przyznaję się bez bicia, że opisy muzyczne dla mnie były zdecydowanie przydługie, więc omiatałam je wzrokiem i biegłam dalej, do interesujących mnie wątków. Nie przeszkodziło mi to jednak włączać sobie niektórych opisywanych utworów i słuchać ich podczas lektury :-)



Polecam! :-)


piątek, 4 sierpnia 2017

"Prawdziwa miłość" Krystyna Mirek - recenzja

Tytuł: "Prawdziwa miłość"
Autor: Krystyna Mirek
Gatunek: powieść obyczajowa, romans
Liczba stron: 336
Wydawnictwo: EDIPRESSE Książki
Seria: Saga rodu Cantendorfów, tom 3


Skojarzynki
zdrada * miłość * dziecko * tajemnica * ogrodnik * wybór * śmierć



Trzeci, niestety ostatni, tom z serii saga rodu Cantendorfów również pochłonęłam z prędkością światła. Bardzo interesowało mnie, jak potoczyły się losy Kate, Aleksandra, Alice, Roberta i Isabelle. Autorka zakończyła drugą część w takim miejscu, że włosy zjeżyły mi się na głowie, kiedy dotarłam do ostatniej strony. 


Najpierw kilka słów o tym, co zastałam na pierwszych stronach... W wyniku wydarzeń z dwóch pierwszych tomów, o których tu nie wspomnę, aby nie spojlerować na wypadek, gdyby ktoś jeszcze nie czytał poprzednich tomów tej serii, Alice postanawia wyruszyć w świat, by rozpocząć nowe życie, Kate leży nieprzytomna, wręcz umierająca po szaleńczej nocy, podczas której w strugach deszczu i strasznej burzy dowiedziała się o zdradzie Aleksandra, a Isabelle, której poszukują wszyscy służący, delektuje się błogostanem u boku Roberta, do którego pojechała, by wyjawić mu tajemnicę swojego błogosławionego stanu. Aleksandra nikt nie widział, podobnie jak gospodyni. Pani Hammond natomiast, mimo poważnej niedyspozycji, postanowiła wreszcie odnaleźć klucz do skarbca, w którym, jak podejrzewała, znajdowała się wskazówka do strasznej tajemnicy zamku, którą chroniła przez wiele lat. Udało jej się znaleźć skrytkę i weszła w końcu do skarbca, jednak nie przewidziała tego, że nie uda jej się z niego wyjść... 


Alice nie zaszła daleko. Jako wiedźma pełną gębą odczuła wyraźnie trzy wezwania na pomoc, których nie mogła zignorować. Wzywały ją trzy kobiety, ale postanowiła wrócić przede wszystkim dla jednej z nich. Dla Kate. Rozpoczęła się walka o życie dziewczyny...

Jedna z sióstr Cantendorf postanowiła zmienić swoje dotychczasowe życie. W poprzednim tomie prawie udało jej się schwytać tajemniczego ogrodnika, który upiększał od jakiegoś czasu okoliczne ogrody, aż w końcu dotarł również do zamku Cantendorf. Co wyniknie z ich ponownego spotkania? 

Aleksander powrócił do zamku po nocy pełnej przemyśleń. Był zdruzgotany sytuacją, w której postawiła go nagle Isabelle, ponieważ jego miłość do Kate była prawdziwa i szczera. Nie potrafił żyć bez swojego rudego kociaka, jednak czuł się odpowiedzialny za dziecko, które rosło pod sercem innej kobiety... Czy to na pewno jego dziecko?


Pani Hammond nie zostało wiele czasu, a jest jedyną osobą, która wie, co wydarzyło się przed laty. Czy tajemnica zamku ujrzy wreszcie światło dzienne? Co zrobi Aleksander? Czy Kate wybaczy mu cierpienie, które jej zafundował? I czy to naprawdę była jego wina?  

Niby prosta historia, a tak napisana, że włos się jeży podczas lektury :-) Polecam gorąco całą serię :-)