Tytuł: "Przeklęte, zaklęte"
Autor: Irena Matuszkiewicz
Gatunek: literatura obyczajowa
Liczba stron: 296
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Seria: Seria Biała
Skojarzynki:
życie * klątwa * wojna * praca * wieś * kobiety * historia
Skrajnie inna powieść niż poprzednie, które czytałam, ale poczułam się zachęcona poprzednią książką tej autorki. I nie żałuję, czytało mi się świetnie. Potwierdziło się, że lubię takie klimaty. Nie romanse i rozterki sercowe, ale życie, codzienne, zwyczajne, z problemami, smutkami i radościami bohaterów.
Powieść podzielona jest na pięć części. W każdej z nich bohaterką jest inna kobieta, pochodząca z tej samej rodziny. Śledzimy kolejne bohaterki na tle ich otoczenia, rodziny i zmieniających się czasów. Pierwszą bohaterką była Marcjanna, córka chłopa, która pewnego dnia spotkała w lesie Cygankę. Kobieta proponowała, że powróży dziewczynie, a kiedy Marcjanna odmówiła, Cyganka przeklęła ją i kobiety z jej rodziny do piątego pokolenia. Dziewczęta miały mieć pecha w miłości, a dokładniej nie mogły wyjść za swoją pierwszą miłość. Śledziłam z ogromną przyjemnością losy Marcjanny, jej córek: Eleonory (Elci), dla której praca na roli nie była tak istotna, jak dla matki, i Zosi, bujającej w obłokach oraz kochającej bardziej niż ciężką pracę śpiew i taniec. Kolejną kobietą w rodzie była Mirka, córka Eli, która jako pierwsza w rodzinie skończyła studia i została lekarzem. Ostatni rozdział opowiadał dzieje Agnieszki, córki Miry, a wnuczki Eleonory, która żyła już w zupełnie innych czasach i postanowiła zostać konserwatorem zabytków. Jak żyły? Czy zgadzały się ze sobą czy też raczej kłóciły i buntowały? Czy klątwa Cyganki sprawdziła się w ich życiu?
Zwyczajne historie, opowiedziane z humorem, ale nie wolne też od smutków i surowości życia, chwytają za serce. Warto poznać kobiety, których protoplastką była Marcjanna Patok. Mam nadzieję, że trafię wkrótce na podobną powieść.
Smaczki zaznaczone podczas lektury:
"(...)
- Z tańców i śpiewania nie ma chleba! - krzyczała. - Nic za darmo nie ma, wszystko trzeba w trudzie wypracować.
- Nie, matusiu, w modlitwie chleb jest za darmo.
- Skaranie z tobą! Gdzie za darmo? Jak się modlisz, mów?
Zosia z powagą uklękła w bruździe i złożyła ręce do pacierza. Recytowała bardzo pięknie, z wyczuciem i wielkim przejęciem.
- ...chleba naszego powszedniego i słodką bułeczkę też, daj nam Panie...
Matusia zaniemówiła. Do głowy jej nigdy nie przyszło, że córka na własną rękę zmienia tekst świętej modlitwy, że śmie Stwórcy zawracać głowę bułeczkami. Dopatrzyła się w tym wielkiego grzechu, jeżeli nie świętokradztwa, i sama już nie wiedziała, jak ukarać grzesznicę.
- Mówię: "daj nam Panie", więc jak "daj", to chyba za darmo? - nie ustępowała Zosia. (...)"
"(...)
- Całkiem nie wiem, czego ludzie nazywają to rozkoszą - tłumaczyła Elci. - Jaka tam rozkosz! Nic więcej jeno mus i obowiązek małżeński, żeby utrzymać ród ludzki.
- A co to jest rozkosz?
Matusia spąsowiała. (...) Elcia lubiła wszystko wiedzieć bardzo dokładnie, nawet to, czego nie powinna. (...) A skoro już usłyszała, należało mądrze naprawić tę niezręczność.
- Jak jesz dojrzałą gruszkę - powiedziała po dłuższym zastanowieniu - tę choćby klapsę, co rośnie za naszą chałupą, to w gębie czujesz rozkosz. I to jest właśnie to, o czym mówię.
- Jedzenie gruszek jest małżeńskim przymusem?
- Głupiaś! Patrz, jak pielisz! Buraka wyrwałaś. (...)"
"(...)
- Czego mama się tak żołądkuje? - irytowała się mama Miry. - Młodszego też czasem warto posłuchać, zwłaszcza, jeśli ma rację.
Mira całkowicie zgadzała się z mamą. Sama nieraz myślała podobnie, ale mimo że miała rację, choćby z rajtuzami, mama powtarzała niezmiennie, że starsi wiedzą lepiej. Czemu więc babcia musiała słuchać mamy, jeżeli była od niej starsza? Spojrzała na drobna staruszkę i niepytana przez nikogo włączyła się do rozmowy.
- Nie mów tak, mamusiu! - poprosiła. - Babcia też nie wyskoczyła sroce spod ogona! (...)"
"Mira leżała z szeroko otwartymi oczami. (...) Oto wreszcie, dzięki cioci Zosi i Niemcom, poznała istotę narodzin. Pod tym względem była nawet mądrzejsza od mamy, która nosiła ją przez dziewięć miesięcy w brzuchu i nawet o tym nie wiedziała. Nie mogła wiedzieć, bo wciąż wierzyła w bociana. Wiedziona zdrowym instynktem samozachowawczym Mira postanowiła nie uświadamiać mamy."
"Jesienią 1954 roku tato pojechał służbowo do Lublina i wracając, przywiózł ze wsi babcię Marcysię. Śmiał się potem, że równie trudnej podróży jeszcze nie przeżył. Babcia bała się pociągów, nie dowierzała zięciowi, a jako kobieta władcza i samodzielna, miała całkiem inną koncepcję jazdy. Jak jej się pociąg nie podobał, nie chciała wsiadać. W Warszawie o mały włos się nie zgubiła.
- Ale w końcu wsiadłeś do tego pociągu, co ci kazałam - upierała się babcia.
- Tamten jechał do Krakowa, ale niech wam będzie.
- Wszystko jedno, gdzie jechał, grunt, że o Toruń zahaczył - wyjaśniła z godnością Marcjanna."
"(...) ledwo doszła do sporu Ateny z Posejdonem, mama wzięła książkę do ręki i zaczęła od niechcenia kartkować. natrafiła na posąg Perseusza, potem Erosa i poczerwieniała jak pomidor. Akurat ci bogowie nie mieli listków w wiadomym miejscu, a i czas też im nie ukruszył tego, co dla mężczyzny najcenniejsze. Słowa: świństwo, nieskromność, rozwiązłość padały jak grad. (...)
- My jakoś wychowaliśmy się bez takich świństw - mówiła oburzona mama.
- "Mitologię" czytałem w gimnazjum - powiedział tato. - A te posągi pochodzą sprzed naszej ery i są dziełem największych artystów.
- Świntuchów, nie artystów - zakończyła ostro mama. - Dobry artysta potrafiłby wyrzeźbić szaty."
"(...)
- Ciociu, zbiła się szklaneczka, trzeba ją skleić - szepnął z niewinną miną.
- Sama się zbiła?
- Zupełnie sama. Ja ją tylko troszkę popychłem."
"(...)
- ...kim chciałabyś zostać, kiedy dorośniesz?
- Archetypem... nie, archeologiem.
- Myślałam, że architektem. - zdziwiła się Mira.
- A to nie to samo?
- Nie, ale pomijając archetyp, zaczynasz ambitnie. Ja w twoim wieku chciałam mieć budkę z lodami."
"(...)
- ...co to za sznureczki wiszą w łazience? - zapytała.
- Moje stringi. Takie współczesne majtki. - roześmiała się Agnieszka.
- To mają być majtki? I pomyśleć, że sto lat musiało minąć, żeby kobiety znów zaczęły biegać z gołymi tyłkami. - westchnęła babcia."
I faktycznie, wcale nie przesadziła z tym stuleciem, bo akcja powieści zaczyna się przed 1900 rokiem, a kończy w latach osiemdziesiątych XX wieku. Sporo czasu, a i wydarzeń wiele, ale autorka zadbała o to, by wszystko było składnie i ciekawie opisane. Poznawanie kolejnych bohaterek było naprawdę przyjemne. Polecam :-)