Autor: Carlos Ruiz Zafon
Gatunek: literatura piękna
Liczba stron: 896
Wydawnictwo: MUZA
Seria: Cmentarz Zapomnianych Książek, tom 4
Skojarzynki:
Barcelona * tajemnica * saga roku * przyjaźń * niebezpieczeństwo * porwanie * morderstwa
Ostatni tom z serii Cmentarz Zapomnianych Książek już za mną. Trochę to trwało, ale to prawie 900 stron, więc szybciej nie dałam rady :) Czy mi się podobał? Z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że tak.
Odpowiadała mi niespieszna, zrównoważona akcja pierwszej połowy tej historii. Mogłam spokojnie podążać za bohaterami, nie gubiąc ich za zakrętem. Zanim otworzyłam to tomiszcze, obawiałam się, że nie odnajdę się w zakończeniu całej historii, ponieważ poprzednie tomy czytałam dawno temu, ale faktycznie nie ma potrzeby znać szczegółowo wcześniejszych wydarzeń. Ogólna orientacja w temacie w zupełności mi wystarczyła i nie odebrała przyjemności zagłębiania się w mrocznym klimacie Barcelony, jaki stworzył w swej powieści Zafon. Miej więcej w połowie książki akcja nabrała tempa, a autor z każdym kolejnym rozdziałem podnosił mi ciśnienie...
A teraz pocieszająca wiadomość dla osób, które nie zgłębiły poprzednich tomów serii - "Labirynt..." można czytać jako osobną całość, bez znajomości poprzednich.
Pisarz rozpoczyna swą historię na chwilę przed wybuchem II wojny światowej, a kończy ją w 1992 roku, więc czytelnik wędruje z bohaterami przez dłuższy czas, obserwując ich zmagania z samymi sobą i ze światem. Wprowadzająca retrospekcja pozwala nam poznać Alicję Gris, jedną z głównych bohaterek, której działania znacząco wpłyną między innymi na losy rodziny Sempere. Właściwa akcja zaś rozpoczyna się w roku 1959, kiedy to znika minister edukacji narodowej Mauricio Valls. Dochodzenie w tej tajemniczej sprawie prowadzi policja oraz tajna jednostka niejakiego Leandra Montalvo, którego pracownicą jest dorosła już Alicja. Myślę jednak, że nie ma sensu przybliżać fabuły, bo jest dość rozbudowana, ze sporą liczbą postaci. Napiszę tylko, że moim ulubionym bohaterem stał się Fermin Romero de Torres. Jego czasem zabawne i ironiczne, a momentami nawet sprośne, wypowiedzi wywoływały wielokrotnie uśmiech na mojej twarzy. Jeśli zaś chodzi o powiązania między poszczególnymi bohaterami, to bardzo przypadła mi do gustu relacja między Alicją a Vargasem. Ich dialogi, ociekające wprost złośliwościami, które wcale nie mają na celu zranić rozmówcy, to majstersztyk odmalowanych w powieści więzi międzyludzkich.
I ta okładka. Oglądałam ją wiele razy zastanawiając się, kim jest ten chłopczyk. Czy to mały Daniel Sempere, czy raczej jego synek, Julian, przed witryną księgarni rodzinnej. Świetnie oddaje ona klimat całej tej historii.
Zafon ma cudowną umiejętność "malowania" dla czytelników nie tylko miejsc, w których umieścił akcję, ale także bohaterów. Nawet jeśli nie są to ważne postaci, otrzymują od autora tyle cech, by nie były papierowe, lecz prezentowały się w trójwymiarze. Dosłownie widziałam osoby pojawiające się na kolejnych kartach. Bo jak można nie zobaczyć "sopla uśmiechu na ustach sekretarki Vallsa" czy "chyżo powracającego" lub "rączo biegnącego" kelnera? :)
Do tego dodajmy jeszcze obrazowe, choć dość krótkie opisy i mamy naprawdę porywającą i wciągającą powieść.
Bardzo podobał mi się język powieści i uważam, że tłumacz odwalił kawał dobrej roboty. Napotykałam podczas lektury słowa, których nie znałam do tej pory. Przyznaję się, że część musiałam sprawdzić w słowniku, ale znaczenie większości z nich dało się wywnioskować z kontekstu. Przykłady? Ależ proszę: rewerencje, wykoncypować (uwielbiam i używam z przyjemnością), zakorbować, dyskurs, miazmaty, czniać (myślałam, że to błąd w druku i aż sprawdzałam, czy takie słowo istnieje - owszem, istnieje! - i oznacza lekceważyć), totumfacki i moje ulubione nowe słowo - FINTIFLUSZKI. To tylko część dzisiaj tak rzadko używanych słów, na które można trafić, czytając "Labirynt duchów". Dodają tej historii niesamowitego uroku.
Co mnie trochę irytowało podczas lektury, to brak tłumaczeń wtrącanych przez bohaterów łacińskich zwrotów. Nie znam łaciny na tyle, by umieć je przetłumaczyć, a nie chciało mi się przerywać lektury, by szukać w słowniku, więc je po prostu pominęłam.
Na koniec kilka smaczków:
Barcelona * tajemnica * saga roku * przyjaźń * niebezpieczeństwo * porwanie * morderstwa
Ostatni tom z serii Cmentarz Zapomnianych Książek już za mną. Trochę to trwało, ale to prawie 900 stron, więc szybciej nie dałam rady :) Czy mi się podobał? Z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że tak.
Odpowiadała mi niespieszna, zrównoważona akcja pierwszej połowy tej historii. Mogłam spokojnie podążać za bohaterami, nie gubiąc ich za zakrętem. Zanim otworzyłam to tomiszcze, obawiałam się, że nie odnajdę się w zakończeniu całej historii, ponieważ poprzednie tomy czytałam dawno temu, ale faktycznie nie ma potrzeby znać szczegółowo wcześniejszych wydarzeń. Ogólna orientacja w temacie w zupełności mi wystarczyła i nie odebrała przyjemności zagłębiania się w mrocznym klimacie Barcelony, jaki stworzył w swej powieści Zafon. Miej więcej w połowie książki akcja nabrała tempa, a autor z każdym kolejnym rozdziałem podnosił mi ciśnienie...
A teraz pocieszająca wiadomość dla osób, które nie zgłębiły poprzednich tomów serii - "Labirynt..." można czytać jako osobną całość, bez znajomości poprzednich.
Pisarz rozpoczyna swą historię na chwilę przed wybuchem II wojny światowej, a kończy ją w 1992 roku, więc czytelnik wędruje z bohaterami przez dłuższy czas, obserwując ich zmagania z samymi sobą i ze światem. Wprowadzająca retrospekcja pozwala nam poznać Alicję Gris, jedną z głównych bohaterek, której działania znacząco wpłyną między innymi na losy rodziny Sempere. Właściwa akcja zaś rozpoczyna się w roku 1959, kiedy to znika minister edukacji narodowej Mauricio Valls. Dochodzenie w tej tajemniczej sprawie prowadzi policja oraz tajna jednostka niejakiego Leandra Montalvo, którego pracownicą jest dorosła już Alicja. Myślę jednak, że nie ma sensu przybliżać fabuły, bo jest dość rozbudowana, ze sporą liczbą postaci. Napiszę tylko, że moim ulubionym bohaterem stał się Fermin Romero de Torres. Jego czasem zabawne i ironiczne, a momentami nawet sprośne, wypowiedzi wywoływały wielokrotnie uśmiech na mojej twarzy. Jeśli zaś chodzi o powiązania między poszczególnymi bohaterami, to bardzo przypadła mi do gustu relacja między Alicją a Vargasem. Ich dialogi, ociekające wprost złośliwościami, które wcale nie mają na celu zranić rozmówcy, to majstersztyk odmalowanych w powieści więzi międzyludzkich.
I ta okładka. Oglądałam ją wiele razy zastanawiając się, kim jest ten chłopczyk. Czy to mały Daniel Sempere, czy raczej jego synek, Julian, przed witryną księgarni rodzinnej. Świetnie oddaje ona klimat całej tej historii.
Zafon ma cudowną umiejętność "malowania" dla czytelników nie tylko miejsc, w których umieścił akcję, ale także bohaterów. Nawet jeśli nie są to ważne postaci, otrzymują od autora tyle cech, by nie były papierowe, lecz prezentowały się w trójwymiarze. Dosłownie widziałam osoby pojawiające się na kolejnych kartach. Bo jak można nie zobaczyć "sopla uśmiechu na ustach sekretarki Vallsa" czy "chyżo powracającego" lub "rączo biegnącego" kelnera? :)
Do tego dodajmy jeszcze obrazowe, choć dość krótkie opisy i mamy naprawdę porywającą i wciągającą powieść.
Bardzo podobał mi się język powieści i uważam, że tłumacz odwalił kawał dobrej roboty. Napotykałam podczas lektury słowa, których nie znałam do tej pory. Przyznaję się, że część musiałam sprawdzić w słowniku, ale znaczenie większości z nich dało się wywnioskować z kontekstu. Przykłady? Ależ proszę: rewerencje, wykoncypować (uwielbiam i używam z przyjemnością), zakorbować, dyskurs, miazmaty, czniać (myślałam, że to błąd w druku i aż sprawdzałam, czy takie słowo istnieje - owszem, istnieje! - i oznacza lekceważyć), totumfacki i moje ulubione nowe słowo - FINTIFLUSZKI. To tylko część dzisiaj tak rzadko używanych słów, na które można trafić, czytając "Labirynt duchów". Dodają tej historii niesamowitego uroku.
Co mnie trochę irytowało podczas lektury, to brak tłumaczeń wtrącanych przez bohaterów łacińskich zwrotów. Nie znam łaciny na tyle, by umieć je przetłumaczyć, a nie chciało mi się przerywać lektury, by szukać w słowniku, więc je po prostu pominęłam.
Na koniec kilka smaczków:
"W młodości widzimy świat taki, jaki powinien być, a na starość takim, jaki jest."
"Gdyby książki potrafiły mówić, nie mielibyśmy wokół tylu kretynów."
"- W szkole mówią, że jestem trochę dziwny - zwierzyłem się kiedyś Ferminowi.
- Nie ma się czym przejmować. Zacznij się martwić, kiedy powiedzą, że jesteś normalny."
"- Skąd pani do wszystko wie?
- Czytam książki. Niech pan kiedyś spróbuje, polecam."
"- Skąd pani do wszystko wie?
- Czytam książki. Niech pan kiedyś spróbuje, polecam."
Nie czytałam jeszcze żadnej książki tego autora, ale muszę to zmienić. :)
OdpowiedzUsuńkocieczytanie.blogspot.com
Polecam :) Jeśli wolisz krótsze historie, to na początek polecam "Marinę". Świetna, tajemnicza i mroczna :)
UsuńMusze kiedyś przeczytać coś "dorosłego" od tego autora. Bo na razie czytam "Trylogie mgly" i moje odczucie to takie "meh" - ale nie dość, ze to młodzieżówka, to jeszcze jego debiut :D
OdpowiedzUsuńTeż mi się podobała :) Przeczytaj też Marinę ;)
UsuńAbsolutnie cudowna seria i absolutnie cudowna książka. Zafón jest mistrzem. :)
OdpowiedzUsuńZgadzam się w całej rozciągłości ;)
UsuńZa każdym razem kiedy przeglądam blogi, między innymi Twój, powoli zmierzam ku zaczęciu dodawania takich informacji jak wydawnictwo, ilość stron czy ocenę choć nie jestem pewna czy tego chce ! Pozdrawiam !
OdpowiedzUsuńJa się jakoś przyzwyczaiłam do takiej metryczki :) Myślę sobie, że łatwiej wtedy będzie znaleźć książkę, jeśli jest mniej popularna :)
UsuńWspaniała seria, choć przyznaję, że mam zaległości. Muszę w końcu to nadrobić. Zapowiada się, że czeka mnie wspaniała lektura w takim razie :)
OdpowiedzUsuńZ pewnością, bo czyta się naprawdę świetnie :)
Usuń"Labiryntu duchów" jeszcze nie czytałam, ale czeka zakupiony na półce i już mnie ręce swędzą, by po niego sięgnąć :)
OdpowiedzUsuńNie będziesz żałowała :)
Usuń