Autor: Gabriel Garcia Marquez
Gatunek: literatura piękna
Liczba stron: 502
Wydawnictwo: Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA
Skojarzynki:
śmierć * miłość * wspomnienia * głębokie uczucie * cierpienie
Choć nie miałam w planach tej lektury, spodobała mi się okładka. Zazwyczaj nie jest to dla mnie wyznacznik, ale czasem pomaga podjąć decyzję. Tym razem tak było, choć dopiero po jakimś czasie zorientowałam się, że to okładka filmowa. Ekranizacji jeszcze nie oglądałam, ale raczej się nie skuszę...
Początkiem tej historii jest tragedia. Śmierć bywa wybawieniem dla zmarłych, lecz dla tych, którzy zostają, to okoliczność najczęściej smutna. Jeremiasz de Saint-Amour wybrał śmierć w oparach cyjanku złota.
Na kolejnych kartach poznajemy innych bohaterów, między innymi doktora Juvenala Urbino, starszego pana, przyjaciela wspomnianego wcześniej samobójcy. Pewnego dnia doktor, usiłując złapać papugę-uciekinierkę, spada z drabiny, co staje się bezpośrednią przyczyną jego śmierci. Żona lekarza, Fermina Daza, zostaje sama, lecz na horyzoncie natychmiast pojawia się mężczyzna, Florentino Ariza. Pomaga kobiecie w miarę swoich możliwości, bezszelestnie i niezauważalnie. 51 lat, 9 miesięcy i 4 dni wcześniej Fermina odtrąciła jego zaloty i miłość. W tym miejscu rozpoczyna się historia z życia wzięta. Z życia Ferminy, Florentina, Juvenala...
Historia opisana przez Marqueza nie jest skomplikowana, jeśli chodzi o fabułę. Akcja nie pędzi na łeb na szyję. Czytelnik powoli zagłębia się w koleje losów bohaterów, przede wszystkim zaś Florentina Arizy. Szczerze powiedziawszy powieść niesamowicie mnie zmęczyła i znudziła. Dawno nie porzuciłam lektury w trakcie, ale tym razem po prostu nuda mnie pokonała... Jakoś nie przepadam za czytaniem o ludziach, którzy czekając na miłość swojego życia wskakują mniej lub bardziej ochoczo do łóżka napotkanym po drodze kobietom. A w tle, rzecz jasna, cierpienie serca tęskniącego za "tą jedyną umiłowaną"...
Zostawię tu po prostu cytat, który idealnie pasuje na zakończenie tej recenzji, a na resztę opuszczę zasłonę miłosierdzia...
"Chodźmy gdzieś razem popłakać."
Ja czytałam tę książkę, już jakiś czas temu, ale zrobiła na mnie wtedy spore wrażenie. Choć zdaję sobie sprawę, że to nie dla każdego lektura. Dopiero dziś trafiłam na Twój blog, jednak bardzo mi się tu podoba, dodaje do obserwowanych i będę podglądać częściej. Pozdrawiam. :)
OdpowiedzUsuńDokładnie, zależy czego kto się spodziewa po książce, czego oczekuje :) Mnie te opisy cierpienia poprzez kolejne przygody miłosne pokonały :) Miło mi bardzo, zapraszam :)
UsuńCzytałam baaaardzo dawno temu, więc już nie pamiętam odczuć :)
OdpowiedzUsuńOjej, ja czytałam dawno, ale pamiętam, ze mnie ta powieść zachwyciła. Od niej zaczęła się moja miłość do autora. I choć późniejsze, zwłaszcza te ostatnie powieści, już mnie tak nie zachwycały, to własnie 'Miłość w czasach zarazy' podobała mi się bardzo!
OdpowiedzUsuńMoże kiedyś do niej wrócę i wtedy zobaczę w niej coś, co mi się spodoba :)
UsuńCzytałam dawno temu :) chyba warto byłoby znów sobie odświeżyć :*
OdpowiedzUsuń