Strony

wtorek, 27 lutego 2018

"Ariel znaczy lew" Andrzej Selerowicz - recenzja


Przeczytałam do tej pory wiele książek prezentujących tematykę wojenną. Wielu bohaterów, jeszcze więcej dramatów, radości, smutków i walki o każdy dzień. Autorzy poruszają mnóstwo strun pisząc kolejne powieści czy dokumenty, najczęściej przybliżając nam uczucie rozkwitające wśród huku dział, bohaterskie czyny, ratowanie innych przed śmiercią i wiele innych tematów. Nie każdy jednak odważyłby się przedstawiać losy miłości zakazanej, nieakceptowanej przez większość społeczeństwa. Andrzej Selerowicz zdecydował jednak, że autentyczna historia wybitnego skrzypka godna jest opisania i dzięki temu powstała powieść "Ariel znaczy lew".

Książka zawiera siedemnaście rozdziałów. Część z nich dotyczy czasów współczesnych, a część traktuje o latach wojny. Główny bohater, tytułowy Ariel, to starszy pan, który zostaje poproszony przez studenta, Roberta, o pomoc w napisaniu pracy magisterskiej. Młodego człowieka interesuje wojenna rzeczywistość i codzienność, w której przyszło żyć Żydom, również Arielowi. Jego wspomnienia wydają się Robertowi godne umieszczenia w pracy. Nie spodziewa się jednak, w którą stronę skieruje swoją opowieść staruszek... 


Piętnastoletni Ariel Lipman to niezwykle zdolny skrzypek o delikatnej, prawie dziewczęcej urodzie i ogromnej wrażliwości. Kiedy pewnego dnia do domu jego rodziców, zachodzi młody żołnierz Wehrmachtu, Wolfgang, by poprosić o szklankę wody, nikt nie spodziewa się, jak potoczą się ich losy. Choć do domu zaprasza żołnierza siostra Ariela, Hania, dziewczyna nie ma pojęcia, że jej uroda nie zrobiła na Wolfie żadnego wrażenia, w przeciwieństwie do... Ariela. Młody człowiek wykorzystuje swoje nikłe umiejętności gry na skrzypcach, by zbliżyć się do młodego artysty. Zaczyna odwiedzać go w domu, a także spotykać się z nim po kryjomu na terenie zamkniętego cmentarza żydowskiego. Choć rodzice chłopca domyślają się prawdy, nie zabraniają synowi widywać się z ukochanym, ponieważ oficer zawsze przynosi coś, co ratuje domową spiżarnię przed pustką, a rodzinę przed głodem. Kiedy Niemcy przenoszą Żydów do utworzonego na potrzeby okupantów getta, państwo Lipmanowie nawiązują kontakt z Wolfgangiem i proszą go o pomoc w ukryciu syna po aryjskiej stronie. Wolf znajduje chłopcu kryjówkę i obiecuje odwiedzać go regularnie. Ariel, w myśl powiedzenia, że najciemniej jest pod latarnią, mieszka jakiś czas w klitce za szafą u pani Albiny, która co wieczór przyjmuje w swoim domu niemieckich oficerów i ich towarzyszki. Każdego dnia towarzyszy mu dojmująca tęsknota za ukochanym Wolfem. 
Czy schronienie u pani Albiny będzie wystarczająco bezpieczne? Jak Ariel poradzi sobie sam, bez rodziny? Czy obaj z Wolfgangiem przetrwają wojnę? Czy młody muzyk spełni swoje marzenie, by występować na scenach całego świata? Jak potoczy się historia zakazanej miłości Żyda i Niemca?


Rozmowy starszego pana ze studentem uzupełniają rozdziały opowiadające o latach wojny, ale muszę przyznać, że zdecydowanie bardziej wciągające są właśnie te wspomnieniowe fragmenty. Może dlatego bardziej mi odpowiadają, że interesują mnie szczególnie historie ludzi, którzy przeżyli koszmar wojny, trudno mi powiedzieć. Miałam wrażenie, że dialogi Ariela z Robertem są trochę wymuszone, może ciut sztuczne. W rezultacie czytałam je jak najszybciej, by wrócić do wspomnień Ariela. Autor wykorzystał wspomniane rozmowy, prowadzone współcześnie, do zaprezentowania obecnego środowiska homoseksualnego i nakreślenia odbioru homoseksualistów przez środowisko osób heteroseksualnych. Temat ten nie jest jednak nachalny ani dominujący. Jedynie towarzyszy głównemu wątkowi, czyli historii Ariela i opisowi jego przeżyć podczas wojny i po jej zakończeniu.

Nie wiedziałam czego się spodziewać po tej książce, ale nie zawiodłam się. Jest napisana ciekawie, ze smakiem i wyczuciem. Nie jest to wcale łatwy do opisania temat. Aż trudno uwierzyć, że taka historia miała miejsce, ale przecież miłość nie wybiera. Serce nie rozumie, kto to wróg... 

Moja ocena:



Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Novae Res


poniedziałek, 26 lutego 2018

"Przybysz" Piotr Tymiński - recenzja



Piotr Tymiński nie był mi wcześniej znany, ponieważ nie sięgnęłam jeszcze po jego pierwszą książkę pt. "Wołyń. Bez litości". Myślę, że po lekturze "Przybysza" szybko nadrobię zaległości w tym temacie. 

Akcja powieści rozgrywa się w 1944 roku, zatem II wojna światowa zbliża się do końca. Nie znaczy to jednak, że ludzie mogą czuć się już bezpieczniej. Walki wciąż trwają, Niemcy wprawdzie wycofują się, ale wciąż są niebezpieczni i nieprzewidywalni. Dwunastoletni Bronek Przybysz mieszka wraz z rodziną we wsi Marki. Pewnego dnia, zupełnie niespodziewanie, zostaje wraz z tłumem ludzi załadowany do wagonu i wywieziony na roboty w głąb III Rzeszy. Wykorzystując nieuwagę pilnujących strażników, chłopak ucieka z transportu, by ruszyć wraz z poznanym świeżo kolegą, Jurkiem, w drogę powrotną do domu. Trasa wiedzie przez tereny Niemiec oraz część okupowanej Polski. 


Jest to historia opowiadana z perspektywy nastolatka, któremu przyszło dorosnąć w jednej niemal chwili. Codzienność chłopców obfituje w cały wachlarz emocji, do tego głód, ziąb i ciągły strach przed wydaniem ich w ręce Niemców. I przyjaźń, która zrodziła się szybko (Bronek wracał do domu trzy miesiące) i urosła w siłę dzięki trudom, które Bronek i Jurek musieli znosić każdego dnia. O prawdziwych wydarzeniach ze swojego życia opowiedział autorowi starszy dziś mężczyzna, którego zdjęcie również można znaleźć na okładce. 


Muszę przyznać, że jestem pełna podziwu dla ludzi, którzy potrafią ze szczegółami opowiedzieć tyle wydarzeń ze swojego życia. Sytuacji, które przecież miały miejsce siedemdziesiąt lat temu. Do tego jeszcze chronologia, przeprowadzone rozmowy... nie wiem, czy zdołałabym sobie tyle przypomnieć i jakoś te wspomnienia usystematyzować, by tworzyły spójną całość. Może chodzi o to, że wszystkie te zdarzenia wiązały się z ogromnymi emocjami i wysiłkiem, by utrzymać się przy życiu? Wtedy zapamiętuje się bardziej, więcej. Nie mam porównania i nigdy mieć nie będę. Pozostaje mi podziwiać i zapoznawać się z tymi historiami, którymi dzielą się z nami ludzie zwykli, lecz przez swój upór i odwagę - niezwykli. 

Na koniec wspomnę jeszcze o sprawach technicznych, równie dla mnie ważnych, jak treść czytanej książki. Niewiele ponad 150 stron z przyjazną dla oczu czcionką i wygodną interlinią czyta się piorunem. Książka jest niepozorna, cienka. Nie wiem czy zwróciłabym na nią uwagę, gdyby stała na półce wśród innych, pokaźniejszych woluminów. Okładka jednak przykuwa wzrok. Fragment twarzy chłopca hipnotyzuje. Pozwala poczuć dreszcz zaciekawienia na myśl o tym, co czeka na czytelnika na kartach powieści. 

Moja ocena:



Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Novae Res

sobota, 24 lutego 2018

"Zacisze 13. Powrót" Olga Rudnicka - recenzja


Całe szczęście, że jestem właścicielką obu tomów cyklu Zacisze 13, bo dzięki temu, po lekturze pierwszej części, mogłam od razu złapać drugą. 
Ta "zwariowana komedia kryminalna", jak głosi napis na okładce, bardzo przypadła mi do gustu. Polubiłam szalone bohaterki i z przyjemnością śledziłam ich niesamowite pomysły. 


Trafiłam na wiele niepochlebnych ocen w sieci, przede wszystkim, że dziewczyny potraktowano tu jak stereotypowe blondynki z dowcipów, jednak wcale tak nie odebrałam tej powieści. Dialogi były zabawne i lekkie, a akcja wartka. Mimo że to kryminał, tym razem zupełnie nie starałam się odkryć wcześniej zakończenia. Podążałam po prostu za bohaterkami, Martą, Anetą i Dorotą, obserwując ich wysiłki zmierzające do pozbycia się zamurowanego w pierwszym tomie podwójnego "kłopotu". Dzięki temu miałam świetną zabawę i nabrałam ochoty na sięgnięcie po inne książki tej autorki. 

Akcja rozgrywa się prawie rok później po wydarzeniach z tomu pierwszego, czyli nadszedł czas uporania się z "tupiętami" ukrytymi w piwnicy domu przy ulicy Zacisze 13. Marta, obecnie żona Damiana i matka malutkiej Amelki, musi wrócić z Krakowa, gdzie mieszka, do Śremu, by zakończyć sprawę zamurowanych w podłodze piwnicy zwłok. Obiecała to przyjaciółce, która przez ten czas dzielnie strzegła ich tajemnicy, mieszkając we wspomnianym domu z przyjacielem, Tomkiem. Początkowo o sprawie wiedzą tylko one dwie, lecz przez nieuwagę ich rozmowę o wiadomo kim usłyszała Dorota, siostra Damiana i szwagierka Marty. Szybko dołączyła do Marty i Anety, i już jako trio zabrały się do działania. Jak kobiety wybrną z tej niecodziennej sytuacji? Co wymyślą, by wydostać "chłopaków" i gdzie ich przeniosą, by Marta mogła spokojnie sprzedać dom? Kto tym razem obserwuje Zacisze 13? Kim jest niejaka pani Krystyna Kopiejka? I czy na pewno nikt więcej nie zginie? 

Polecam lekturę i gwarantuję mile spędzone przy niej godziny :-) 

Moja ocena:


czwartek, 22 lutego 2018

"Ptakologia" Sy Montgomery - recenzja


Od jakiegoś czasu rynek wydawniczy aż kipi od książek związanych z naturą. Nie inaczej jest z "Ptakologią" autorstwa Sy Montgomery. Książka ta należy do serii EKO, która zawiera obecnie 12 pozycji dotyczących niezwykłego świata roślin i zwierząt. Autorka tej nietypowej książki jest dziennikarką, podróżniczką i przyrodniczką, zakochaną w zwierzętach i ich świecie. Wikipedia informuje, że Sy napisała ok. 20 wyróżnionych nagrodami książek dla dzieci i dorosłych. "Ptakologia" jest jedną z nich. 

Wyjątkowość tej książki polega na tym, że autorka opisuje własne doświadczenia w kontakcie z ptakami. Możemy poznać losy jej ukochanych kur, które nazwała Damami. W kolejnym rozdziale opowiada o kazuarach, później o kolibrach, sokołach, gołębiach, papugach i wronach. Podczas lektury dowiedziałam się o tych ptakach niesamowitych rzeczy, o których nie miałam zielonego pojęcia. Wiedzieliście na przykład, że kazuary przypominają dinozaury? Albo jak trudno jest uratować maleńkiego kolibra od śmierci? Jak nauczyć sokoła polować? Jak to jest ze zdolnościami nawigacyjnymi gołębi? I czego można nauczyć papugi? Zawsze uważałam wrony za brzydkie i nieciekawe ptaki, a tu taka niespodzianka. Okazuje się bowiem, że wrony są niezwykle inteligentne, a Sy zauważyła, że wielokrotnie odciągały uwagę drapieżników od jej kur, którym udawało się uciec, czego nie można było czasami powiedzieć o wronach... Właśnie o tym wszystkim i wielu innych rzeczach pisze szczegółowo autorka.  

Z każdym rozdziałem robi się ciekawiej. Sy opowiada o wszystkim dokładnie, z własnej perspektywy. Nie jest to jednak suchy tekst, lecz porywająca historia z przytaczanymi dialogami. Ponadto książka jest pięknie wydana i idealnie nadaje się na przykład na prezent dla pasjonata przyrodniczego :-)  

Muszę przyznać, że trochę brakowało mi kolorowych ilustracji, szczególnie w rozdziale o papugach. Grafiki w książce to czarno-białe zdjęcia i, również czarno-białe, rysunki. Ale cóż, nie można mieć wszystkiego :-) Mogłoby też być coś o wróbelkach i sowach ;-) 

Moja ocena:



Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Marginesy


poniedziałek, 19 lutego 2018

"Zacisze 13" Olga Rudnicka - recenzja




Dość niepozorna i cienka książka autorstwa Olgi Rudnickiej, która dołączyła do mojego księgozbioru dzięki wymianie książkowej, okazała się świetną lekturą. 

Prosta fabuła nie jest przeładowana treścią i choć może poszczególne sytuacje są trochę przerysowane, to wcale mnie to nie raziło podczas lektury. Czytałam z przyjemnością i dreszczykiem zaciekawienia, jak też autorka rozwiąże opisaną intrygę. 


Główna bohaterka powieści, Marta Żywek, to kobieta po przejściach, obecnie samotna nauczycielka historii w liceum w Śremie. Jej jedyną przyjaciółką jest Aneta, również belferka, dla odmiany biologiczka, pracująca w tej samej szkole. Życie obu kobiet uległo diametralnej zmianie w chwili, kiedy na ich drodze pojawili się dwaj mężczyźni. Jeden martwy, ukatrupiony został przez nieznanego sprawcę w ogródku Marty. Drugi zaś, początkowo żywy, w wyniku wypadku również stracił życie. Marta spanikowała i w tajemnicy ukryła swojego trupa w piwnicy. Wkrótce po tym Aneta, która na czas remontu swojego zalanego mieszkania wprowadziła się do domku Marty, również postanowiła ukryć swojego "wypadkowego" trupa. Jej wybór padł na... piwnicę. Zdziwienie obu kobiet było ogromne, kiedy zorientowały się, z jaką sytuacją przyszło im się zmierzyć.
Jak wybrną z impasu? Dlaczego Marta ukryła trupa zamiast zawiadomić policję? Kim jest para młodych ludzi obserwujących bohaterkę i jej dom? Czy Damian darzy Martę prawdziwym uczuciem czy jedynie odgrywa rolę zakochanego, by odzyskać ukryty gdzieś łup pochodzący z napadu na zakład jubilerski? Kim byli trzej obcy mężczyźni, próbujący dostać się do domu Marty? Odpowiedzi na te i więcej pytań znajdziecie na kartach powieści.   

Genialne dialogi Marty i jej przyjaciółki Anety wiele razy wywoływały u mnie niepohamowany chichot. Można odnieść wrażenie, że dziewczyny zostały potraktowane przez autorkę jak stereotypowe blondynki z dowcipów, ale z drugiej strony, ile kobiet zna się na betonie, cemencie, wylewkach i kładzeniu płytek? Jestem przekonana, że tego typu rozmowy byłyby jak najbardziej prawdopodobne :D

Wątek romansowy też nie jest zły, żadnej nachalności czy przytłaczającego uczucia, które w powieści kryminalnej powinno według mnie być jedynie tłem, skoro już musi być. Jedyne, co mnie trochę irytowało, to te wszechobecne rumieńce bohaterów. Kiedy podczas rozmowy ludzie przy każdej dosłownie wypowiedzi się rumienią, coś chyba z nimi jest nie tak... ;-)


Kilka błędów i literówek znalazłam, ale nie zgrzytałam z tego powodu zębami, bo styl autorka ma naprawdę świetny. Powtórzę się, że królowa kryminału z humorem jest tylko jedna, więc wybierając lektury z tego gatunku nie szukam jej następczyni czy następcy ;-) Moim celem jest dobra zabawa podczas czytania i tutaj ten cel osiągnęłam. 

Więcej nie piszę, bo drugi tom cyklu zerka na mnie pożądliwie... ;-)

Moja ocena:

piątek, 16 lutego 2018

"Jak cię zabić, kochanie?" Alek Rogoziński - recenzja


Po przeczytaniu przygód Róży Krull, z nadzieją na przyjemną lekturę, wzięłam do ręki powieść kryminalną z humorem pt. "Jak cię zabić, kochanie?" i... chyba się trochę zawiodłam.
Nie jest to książka związana z Różą, lecz osobna historia. Pomysł na fabułę bardzo fajny i dający wiele możliwości zbudowania napięcia, a także zarówno śmiesznych, jak i niebezpiecznych sytuacji. 

Kasia, główna bohaterka, ma szansę na odziedziczenie wielkiego majątku. Pewna niezwykle religijna staruszka umieściła jednak w swoim testamencie pewne warunki, które Kasia Donek wraz z mężem muszą spełnić, by mogli wejść w posiadanie grubych milionów. Ślub kościelny mają, więc tutaj sprawa jest załatwiona. Niestety, do kompletu, w ciągu pięciu lat od ślubu, miało na świecie pojawić się ich dziecko. Czas na spełnienie warunków wkrótce się skończy. Jeśli Kasia i jej mąż Darek nie spłodzą potomka, pieniądze przejmie... wymieniony przez staruszkę kościół.
Istnieje też inny sposób na przygarnięcie tej sporej sumki. Jedno z małżonków musi umrzeć, by drugie mogło przejąć spadek... Nie muszę chyba dodawać, że pewien duchowny również liczy na te pieniądze, gdyż to pozwoli uratować jego kościół przed zamknięciem. Jak potoczą się losy Donków? Jakie perturbacje spotkają ich na drodze do milionów? Jakie przygotują plany na uśmiercenie współmałżonka?        


Zaczęło się ciekawie, nawet zabawnie, ale im dalej, tym więcej było wydarzeń i postaci do ogarnięcia. W końcu poczułam się, jak bym czytała papierową wersję komedii w stylu "Szklanką po łapkach 8". Zbyt wiele treści, mającej na celu rozbawić czytelnika, w końcu zaczyna odnosić odwrotny skutek. 

Ilość błędów, literówek, powtórzeń i zjedzonych liter mnie przytłoczyła. Podrzucę tylko kilka, dla przykładu, bo gdybym miała zaznaczać wszystko, brakłoby mi zakładek... Podczas lektury zaatakowały mnie między innymi "Zgrzyt zamku i odgłos chowania się bolców...", do tego wciąż jakiś bohater "gromił wzorkiem", o niewłaściwym używaniu zaimków mi i mnie nie wspomnę. Może wymagam zbyt wiele? W końcu to tylko kryminalna komedia omyłek. Nie spodziewałam się poziomu Joanny Chmielewskiej, bo królowa jest tylko jedna, ale mimo wszystko... zmęczyłam się trochę, zamiast dobrze się bawić ;)   

Poza tym zauważyłam, że każdy chyba autor ma jakieś swoje ulubione słowo, którego często używa w tekście. Ewentualnie wystarczy, że użyje go dwa, może trzy razy, ale jeśli jest to wyraz rzadko używany lub kompletnie nie pasujący do reszty tekstu, to wyjątkowo rzuca się w oczy. Tutaj jest to słowo konweniować... Nie można było napisać, że coś przypadło go gustu. było odpowiednie czy z czymś zgodne? Wiem, czepiam się :) 

Czytało mi się szybko, akcja gnała, głównie dzięki wielu dynamicznym dialogom, ale nie czułam dreszczyku emocji, nie było wybuchów śmiechu ani nawet uśmiechu. Przeczytałam. I tyle.

Moja ocena:

środa, 14 lutego 2018

"Trzydziesta pierwsza" Katarzyna Puzyńska - recenzja


Kolejne spotkanie z policjantami z Lipowa uważam za bardzo udane. Znów nie zauważyłam, kiedy przeczytałam te ponad 500 stron. Działo się wiele, chyba więcej niż w poprzednich tomach i muszę przyznać, że już zaczynam się zastanawiać, co autorka zaserwowała czytelnikom w czwartym tomie, który przede mną. 

Tym razem intryga była jak kłębek wełny poplątany przez kota. Domysłom podczas lektury nie było końca, tradycyjnie podejrzewałam połowę bohaterów :D Autorka przygotowała niesamowity koktajl wątków, których początek umiejscowiła w latach 60. XX wieku, kiedy to członkowie sekty z Cichego Lasku niedaleko Lipowa popełnili zbiorowe samobójstwo. To jednak dopiero początek całej lawiny wydarzeń, bo oprócz naukowca, który przybył dokładnie zbadać miejsce, gdzie żyli ci ludzie, dostajemy jeszcze pożar, kilka morderstw, szaleństwo i wiele niejasnych sytuacji. Z każdą stroną robiło się bardziej mrocznie, a moje ciśnienie wędrowało w górę jak szalone. Znów żałowałam, że nie czytam zbyt szybko, bo mam zasadę, by nie zaglądać na ostatnią stronę, a powstrzymanie się było naprawdę trudne. 


Co u naszych bohaterów? Paweł Kamiński, przez ułamek sekundy, ale zawsze to coś, zyskał odrobinę człowieczeństwa (ale nie liczcie na wiele ;) ), za to Daniel Podgórski na chwilę stracił głowę i popadł w chaos wewnętrzny.
Nowa bohaterka, policjantka Emilia Strzałkowska, zastępująca chwilowo Janusza Rosoła i Marka Zarębę, dostarczyła nowych wątków obyczajowych, a Maria Podgórska odkryła przed synem tajemnicę sprzed lat. Trochę brakowało mi Klementyny, ale wiem, że wróci, więc nie rozpaczam. Pojawią się także bohaterowie trochę młodsi, córka Zaręby, Andżelika, i syn Strzałkowskiej, Łukasz. I dodadzą swoje trzy grosze do całej tej historii. Biorąc pod uwagę większą część dzisiejszej młodzieży i jej zachowanie, Łukasz to złoty chłopak, aż normalnie nierealny jakiś... ;) 

Przebieram już nogami do czwartego tomu!

Moja ocena:


wtorek, 13 lutego 2018

Book tour - "Trup na plaży..." - wędrówki ciąg dalszy

"Trup na plaży..." Anety Jadowskiej powędrował już do Kasi - @czytado. W kolażu możecie zobaczyć, co wraz z książką znalazła w kopercie Wiola - @nie.wiola. Zawartość przesyłki dla Kasi to tajemnica, żeby była niespodzianka ;-) Ja już wiem, co tam jest w środku, a Wam pokażę, jak tylko Kasia odbierze przesyłkę i sama obejrzy spakowane przez Wiolę skarby ;-)

Trasa do przebycia zacna: Olsztynek ---> Gdynia :-)


czwartek, 8 lutego 2018

"Cień przeszłości" Grzegorz Gołębiowski - recenzja


Powieść "Cień przeszłości" jest debiutem Grzegorza Gołębiowskiego. Wcześniejsze publikacje autora oscylują wokół tematów ekonomicznych, ponieważ jest on doktorem habilitowanym nauk ekonomicznych i nauczycielem akademickim. Tematyka opisanej przez niego intrygi, czyli historia, a dokładniej genealogia, to jego pasja. 

Początkowo nie mogłam pozbyć się wrażenia, że autor opisując kolejne wydarzenia drepcze zbyt długo w miejscu, chcąc dokładnie wyjaśnić czytelnikowi wszystko i uściślić, co nieścisłe, choćby to, że kiedy bohater podchodzi do przejścia dla pieszych, to będzie czekał aż światło z czerwonego zmieni się na zielone i wtedy przejdzie przez pasy. Dotyczą tego również opisy stanów emocjonalnych poszczególnych bohaterów. Po jakimś czasie przyzwyczaiłam się jednak do tego stylu, zawierającego sporo wyjaśnień spraw oczywistych. Porównałabym ten styl i jego dokładność do podręczników do nauki języka polskiego dla obcokrajowców. Nie potoczny język, którego używamy na co dzień jest tu używany, tylko właśnie ten wygładzony, podręcznikowy. Choć w dialogach, jeśli było to zasadne, pojawiły się nawet wulgaryzmy. 


Główny bohater, Adam Floriański, zajmuje się genealogią. Dostaje zlecenia od ludzi, którzy chcą poznać swoje korzenie, i wyszukuje ich przodków. Niby nudne, co? Ale dla Adama te poszukiwania to jak wędrówka w czasie. Bardzo to lubi i spędza długie godziny w bibliotekach i archiwach. Pewnego dnia, który również spędzał w bibliotece, zostaje poproszony przez siedzącego obok starszego pana o pomoc w odszyfrowaniu imienia znajdującego się na mikrofilmie. Zdziwienie Adama było spore, kiedy zorientował się, że nieznajomy szuka kogoś w okolicy, którą sam przeczesywał właśnie dla swoich celów. W jednej chwili Adam pomagał temu człowiekowi, a w następnej patrzył przez okno biblioteczne, jak karetka pogotowia zabiera go do szpitala. Zorientowawszy się, że mężczyzna nie wziął swojej teczki, Adam zabiera ją ze sobą. Kilka godzin później mężczyzna ze zgrozą przyjmuje informację dotyczącą nieznajomego.  Człowiek ten prawdopodobnie zmarł. Tymczasem w teczce znajdują się pewne dokumenty z czasów II wojny światowej i pendrive zabezpieczony hasłem. Do akcji wkracza koleżanka z liceum Adama, Anna, specjalistka od wszystkiego, co związane z komputerami i siecią. Kiedy kobiecie udaje się złamać hasło i dostać do informacji zapisanych na pendrivie, nagle wraz z Adamem znajdują się w niebezpieczeństwie. Czego dotyczy tak pożądany przez przestępców plik z pendriva? Czy Adam odnajdzie rodzinę ludzi, których drzewo genealogiczne odtwarzał nieznajomy? Czy mężczyzna rzeczywiście umarł na zawał czy ktoś mu "pomógł"? Jaka tajemnica kryje się za działaniami starszego pana? Do czego posuną się ci, którzy usiłują przechwycić zawartość teczki? 

Akcja rozwija się raczej powoli, powiedziałabym z namaszczeniem, i biegnie dwutorowo, współcześnie oraz w czasie II wojny światowej. Pomysł na fabułę jest bardzo ciekawy, lubię takie klimaty. Szkoda, że autor nie wykorzystał do końca potencjału tej historii. Brakowało mi więcej opisów, szczególnie scen rozgrywających się w obozie koncentracyjnym Gross-Rosen, ale to moje subiektywne odczucie, ponieważ tematyka obozów i gett mnie interesuje. 

Moja ocena:


Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Novae Res

środa, 7 lutego 2018

Book tour - Aneta Jadowska - "Trup na plaży i inne sekrety rodzinne"


Stało się, ruszył pierwszy organizowany przeze mnie book tour :-) Już nie mogę się doczekać obserwowania wędrówki książki po całej Polsce. Oto miasta, w których zagości Garstka: Poręba, Olsztynek, Warszawa, Gdańsk, Poznań, Libusza, Wrocław, Gliwice i Łódź. Nieźle, co? 

Mam nadzieję, że będziemy mogli z zainteresowaniem śledzić podróż Garstki oraz jej pobyt w kolejnych domach. 

Zasady są standardowe, jak w większości book tourów. Przeczytać, napisać swoje wrażenia i posłać dalej. Przy okazji można uzupełnić mapkę w książce i zostawić kilka słów dla mnie ;-) 

Czas pokaże, jak nam się będzie bawiło :-)

wtorek, 6 lutego 2018

"Więcej czerwieni" Katarzyna Puzyńska - recenzja





Czytanie książek w formie e-booka ma niesamowitą zaletę. Przeżyłam szok (pozytywny!) wypełniając metryczkę recenzji, kiedy zobaczyłam, że ta książka ma w papierze 560 stron!  

Wróciłam do Lipowa z prawdziwą przyjemnością. Tym razem zbrodnie kręcą się wokół pewnej grupy młodych ludzi, których łączy wspólna przeszłość. Czy jednak o to chodzi? O coś, co wydarzyło się wiele lat temu? Czy mordercą jest ktoś z nich? Jaki powód przyświecał zbrodniarzowi? Upokorzenie? Żal? Zemsta? 

To, kto jest mordercą, zaświtało mi w głowie mniej więcej w połowie książki. Nie przeszkodziło mi to jednak pałętać się po meandrach umysłu autorki jak dziecko we mgle. No cóż,  przyznaję, dałam się kilka razy wpuścić w maliny :D


Tym razem sporo miejsca autorka oddała Klementynie i jej rozterkom. Dzięki temu zabiegowi mogłam poznać lepiej tę szorstką policjantkę i jej przeszłość. Wprawdzie jest pewien wątek z nią związany, który wycięłabym bez szkody dla fabuły, ale skoro autorka miała taki zamysł, to trudno ;-)


Bardzo podoba mi się to, że w tej serii warstwa obyczajowa jest równie bogata, co intryga kryminalna zawiła. Dzięki temu zarówno powieść, jak i poszczególni bohaterowie nabierają trójwymiarowości. Jednych można polubić, innych wręcz przeciwnie. Mam swoje sympatie i antypatie, ale myślę, że to może się zmieniać w zależności od tomu.   

Moja ocena

piątek, 2 lutego 2018

"Dobrzy ludzie muszą umrzeć" Helen Fields - recenzja


Właśnie skończyłam czytać książkę z book toura, organizowanego przez Żukotekę, więc na gorąco dzielę się z Wami opinią na jej temat. 

Z Helen Fields miałam do czynienia po raz pierwszy. Czy ostatni? Nie wiem, zależy czy wpadnie mi w ręce "Perfekcjonista", czyli pierwszy tom tej serii. W sumie już nie raz czytałabym powieści z jednej serii od końca :D


Przede wszystkim muszę uprzedzić, że autorka zdecydowała się na dość wysoki poziom brutalności. Niektóre opisy zbrodni są dość drobiazgowe, bo tego wymaga ta historia. To jeden z elementów czyniących tę opowieść tak wciągającą.
Pomysł na fabułę autorka miała pogmatwany i naprawdę ciekawy. Jeszcze się z takim nie spotkałam. 

Podczas koncertu rockowego, w tłumie ludzi, zostaje zamordowany chłopak. Morderca prawie przeciął go na pół i rozpłynął się w tłumie. Edynburska policja rozpoczyna śledztwo. W krótkim czasie giną kolejne osoby. Bibliotekarz, lizakowa pani, pielęgniarka. Osoby, które w jakiś sposób przysłużyły się społeczeństwu i można było o nich przeczytać w sieci. Mieszkańcy Edynburga przestali czuć się bezpiecznie, bo co można pomyśleć o kimś, kto morduje ludzi za to, że pomagali innym? Inspektor Callanach wraz ze swoją ekipą usiłuje rozpracować mordercę jak najszybciej. Okazuje się jednak, że nie jest to wcale takie proste. Do tego Edgar, niesympatyczny bufon z londyńskiej policji, szarogęsi się na szkockim komisariacie, prezentując wszystkim, a w szczególności Callanachowi, swoją zażyłość z Avą, policjantką, która nie jest Lucowi do końca obojętna.


Dobrze, że oprócz brutalnego wątku w książce znalazły się wątki obyczajowe. Między kolejnymi informacjami dotyczącymi śledztwa i morderstw obserwujemy Luca i jego próby radzenia sobie z samotnością i problemami z męskością, związanymi z doświadczeniami z Francji. Mamy też wgląd w życie Avy i jej próby pogodzenia się z matką. Do tego kilka innych postaci, o których nie będę pisać, bo zdradziłabym za dużo fabuły.   

Co mi trochę przeszkadzało, to dość mała czcionka i małe odstępy między wierszami. To trochę męczy podczas czytania, ale warto było poświęcić się dla takiej lektury. 

Marto, dziękuję za możliwość poznania twórczości Helen Fields.

Moja ocena