Czy jeśli krzywdzi się kogoś małego i bezbronnego, to znaczy, że wina jest mniejsza? Inspirowana prawdziwymi wydarzeniami powieść Magdaleny Majcher pt.: "Małe zbrodnie" opowiada historię pewnego przestępstwa, które nie mieści się w głowie.
We wsi Wrotnów, na strychu domu rodziny Gładochów, zostają znalezione kości noworodków. Tego makabrycznego odkrycia dokonuje córka Lidii Gładoch, dwunastoletnia Daria. Policja dowiaduje się o sprawie z anonimu, który ktoś przesłał do prokuratury w Węgrowie. Mieszkańcy bardzo szybko wskazują winną - Lidię, żonę Andrzeja Gładocha.
Lidia nie ma najlepszej opinii w rodzinie, chociaż według sąsiadów jest dobrą i pracowitą kobietą. Teraz jednak nie wiadomo, jak ją postrzegać. W końcu uciekła od męża i dzieci, zostawiła rodzinę. Jednak czy ktoś zastanowił się, jaki był powód jej wyprowadzki z domu męża? Czyje dzieci znalazła w workach na strychu Daria? Jak zginęły? Policja rozpoczyna śledztwo. Pracę utrudnia im zmowa milczenia, która zatacza coraz szersze kręgi, obejmując nie tylko najbliższą rodzinę podejrzanej o zabójstwa kobiety, ale także sąsiadów.
Kolejne ustalenia policjantów wskazują na to, że wiele osób pozwoliło sobie na bierność w tej nienormalnej sytuacji, przyzwolenie na zło. Trudno uwierzyć, że w niewielkiej wsi, gdzie wszyscy wszystko o wszystkich wiedzą, nikt nie zauważył, że młoda kobieta aż cztery razy była w ciąży, a dzieci zniknęły. Co się z nimi stało? Dlaczego nie dołączyły do rodzeństwa?
Myślę, że ta powieść kosztowała autorkę sporo emocji i wysiłku. Wątek zbrodni obudowany jest warstwą obyczajową, w której możemy obserwować nie tylko życie rodziny Gładochów, ale także prywatne myśli i sprawy prowadzącej sprawę policjantów.
Ciężki, ale wciągający temat. Warto sięgnąć po tę książkę.
Moja ocena: 6/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za odwiedziny, zapraszam częściej i pozdrawiam :-)