Strony

poniedziałek, 19 listopada 2018

"Wioletka na tropie zbrodni" Katarzyna Gurnard - recenzja


"Zawsze jest jakieś rozwiązanie, 
tyle że wymaga elastyczności".

Na książki autorstwa Katarzyny Gurnard zwróciłam uwagę jakiś czas temu, kiedy swoją premierę miała powieść "Pani Henryka i morderstwo w pensjonacie". Tytułowa bohaterka natychmiast skojarzyła mi się z moją ulubioną detektyw, Panną Marple. Nie miałam jeszcze okazji po nią sięgnąć, ale po lekturze "Wioletki na tropie zbrodni" czuję się zmotywowana, by poznać również panią Henrykę :-)

Wioletka szybko stała mi się bliska, ponieważ też miałabym poważny problem z pracą w takim miejscu, jakim była fabryka Słodka Babeczka. Chociaż wiele osób pracujących w cukierniach przekonywało mnie już, że te słodycze naprawdę w końcu się nudzą, jakoś im nie wierzę... W związku z tym nie szukałabym zatrudnienia w miejscu, gdzie od ręki dostępne są tak kaloryczne produkty, bo w moim przypadku byłoby to po prostu samobójstwo. I dlatego poznajemy Wioletkę w chwili, kiedy kończy jej się okres wypowiedzenia w fabryce.

Do zakończenia współpracy ze Słodką Babeczką zostało jej zaledwie kilka dni. Wioletka żałuje posady, bo trafiła na świetną ekipę, ale pochłanianie niezliczonej ilości babeczek każdego dnia w widoczny sposób odcisnęło się na jej wadze i sylwetce. Podjęła zatem tę, jakże trudną, decyzję dla własnego dobra. Ponieważ dziewczyna jest miłośniczką nie tylko wszelakich słodkości, ale także kryminałów i zagadek w nich zawartych, jej uwagę przykuwa dziwne zachowanie kolegów z pracy. Zaczyna obserwować kilka osób, które wydają jej się wyjątkowo podejrzane. Splot wydarzeń doprowadza ją do pewnych wniosków... 

Nie zdradzę finału tej sprawy, jednak mogę zagwarantować, że to nie będzie jedyna zagadka, którą przyjdzie rozwiązać samozwańczej pani detektyw. W dodatku, w przypadku kolejnej zagwozdki, nie zabraknie niebezpiecznych narzędzi zbrodni, krwi i wachlarza podejrzanych.  

"Wioletka na tropie zbrodni", jak już wspomniałam na początku, to moje pierwsze spotkanie z Katarzyną Gurnard. Muszę przyznać, że bardzo udane. Język powieści jest prosty i chociaż zdarzają się powtórzenia w tekście, to nie kłują specjalnie w oczy. Czyta się szybko i przyjemnie. Wiele razy ubawiłam się towarzysząc poszczególnym bohaterom i czytając ich dialogi. Zatem wszelkie warunki komedii kryminalnej zostały spełnione. 

Tworząc postacie Autorka wykorzystała sporo ludzkich przywar, które podane w odpowiedni sposób bawią, a nie denerwują. Mamy tu więc podsłuchujące sąsiadki z upodobaniem piszące donosy do wspólnoty mieszkaniowej (czyli osiedlowy monitoring, który zawsze czuwa), zmagania tytułowej bohaterki z dietami-cud czy problem z niesnaskami w rodzinie. Zupełnie jak za drzwiami naszych mieszkań w blokach z wielkiej płyty. Połączenie kryminalnej zagadki z codziennymi sprawami, występującymi chyba w każdej ludzkiej społeczności, to był strzał w dziesiątkę. 

Wbrew pozorom intryga zaproponowana przez Autorkę wcale nie była taka oczywista. Głowiłam się przez cały czas, kto zabił, ale nie połączyłam wszystkich faktów tak, by otrzymać opis całej zbrodni. Jednak zabawa podczas lektury była przednia. Może też powinnam sobie zrobić tablicę korkową, jak z serialu kryminalnego, w jaką zaopatrzyła się Wioletka? 

Polecam na długie listopadowe wieczory tym, którzy lubią zabawne, lekkie historie z odrobiną kryminału. 


Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję Autorce i Wydawnictwu Lira

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny, zapraszam częściej i pozdrawiam :-)