poniedziałek, 29 stycznia 2018

"Trup na plaży i inne sekrety" Aneta Jadowska - recenzja


Do tej pory siedziało mi w głowie, że Aneta Jadowska to tylko fantastyka, ale całe szczęście, że mimo tego przekonania, zdecydowałam się zapolować na najnowsza książkę autorki, będącą pierwszym tomem serii Garstka z Ustki. Który fantastyką wcale nie jest, żeby była jasność.

Byliście kiedyś w takiej sytuacji, kiedy skończywszy studia I stopnia nagle nie wiedzieliście, co ze sobą zrobić? Jak dalej pokierować życiem? Czy coś zmienić czy zostawić tak, jak jest? W takiej właśnie sytuacji znalazła się główna bohaterka powieści, Magdalena Garstka, świeżo upieczona licencjatka pedagogiki. Dziewczyna znad morza, po kilku latach spędzonych w Łodzi, tęskniła już trochę za morską bryzą, pianą burzącą się na grzbietach fal i piaskiem na plaży. W dniu rozdania dyplomów, które absolwenci otrzymali podczas uroczystej gali, Magda ze zdziwieniem dostrzegła na sali swoją babcię, która przyjechała na tę uroczystość, zaproszona przez uczelnię, z Ustki. Podczas rozmowy kobieta zaprosiła Magdę do siebie, do pensjonatu Wielka Niedźwiedzica, który prowadziła. Dlaczego jednak była wyraźnie zdenerwowana sytuacją? Czemu tak jej zależało na tym, by Magda spędziła z nią choć trochę czasu? Od lat coś tajemniczego wisiało nad ich głowami, ale nikt nie próbował dziewczynie wyjaśnić, skąd dziwne zachowanie cioci Tamary, która nie pozwalała, by Magda spędziła z babcią w Ustce więcej niż kilka dni. Podejrzane to wszystko... Tym razem dziewczyna podjęła szybką decyzję i ruszyła z babcią nad morze. Miało być spokojnie, pracowicie i przyjemnie. Tymczasem, podczas jednego z porannych spacerów plażą, Magda dojrzała wśród fal dryfujące ciało. Natychmiast zadzwoniła do wujka Marka, policjanta pracującego w Ustce, i karuzela wydarzeń ruszyła z kopyta... 

Owszem, myślała o jakichś zmianach, zastanawiała się nad przyszłością, ale w najśmielszych nawet planach czy pomysłach na życie nie pojawił się żaden... denat. W dodatku zwróciła uwagę na nagłe zniknięcie jednego z pensjonariuszy Wielkiej Niedźwiedzicy. I co teraz???


Co Was czeka, jeśli sięgniecie po tę powieść? Dużo humoru (uśmiałam się jak norka z pewnego słonia z cekinów... Nie pytajcie, to trzeba przeczytać), trochę wzruszeń, pewna skrzętnie ukrywana tajemnica i, oczywiście, efekty śledztwa prowadzonego po cichu przez Magdę. Naprawdę warto sięgnąć po pierwszy tom tej serii, która - mam nadzieję - szybko powiększy się o kolejne części.

Kryminał z warstwą obyczajową, to coś, co lubię i polecam tym, którzy również wolą, by bohaterowie czytanej książki zyskali odrobinę trójwymiarowego człowieczeństwa w tej pogoni za zbrodniarzem, którą przecież można mieć wszędzie, w każdym innym kryminale. A tu nie dość, że trup, to jeszcze przy okazji wiele emocji związanych z rodzinnymi tajemnicami. Polecam :-)

Moja ocena:


Książkę mogłam przeczytać dzięki czytampierwszy.pl


sobota, 27 stycznia 2018

"Leśna polana"; "Czerwień jarzębin"; "Błękitne sny" Katarzyna Michalak - recenzja



"Nawet najczarniejsza noc kiedyś się kończy, trzeba tylko doczekać świtu."

Kiedyś, dawno temu, wpadła mi w ręce książka Katarzyny Michalak pt. "Poczekajka". Choć przeczytałam ją wtedy jednym tchem, jakoś nie złożyło się, bym sięgnęła po resztę tomów z tej serii. Kiedy więc zobaczyłam, że organizowany jest book tour z inną trylogią autorki, postanowiłam do niego dołączyć. Wprawdzie nie byłam pewna, czy książki mi się spodobają, ale co tam, raz się żyje. Jak myślicie, dobry to był wybór? Po lekturze mogę spokojnie odpowiedzieć, że tak. Choć początkowo historia ta jawiła mi się jako sielankowa opowieść o trzech przyjaciółkach i trzech braciach skrzywdzonych przez los i ludzi, którzy mimo strasznych przeżyć usiłują żyć normalnie, to z każdym rozdziałem robiło się coraz mroczniej.    


W skrócie, na osoby, które sięgną po te trzy powieści, czekają mroczne tajemnice z przeszłości, tortury do granic ludzkiej wytrzymałości, pewna bestia, która nie tylko zniszczyła dzieciństwo trzech chłopców, ale także rujnowała ich dorosłość, wiele niewiadomych, pewne sekrety i przemilczenia, a także braterskie "jeden za wszystkich, wszyscy za jednego", przyjaźń po grób, zraniona miłość, która nie zgasła przez lata, rodzące się uczucia, czyjeś dziecko, trudna strata, strzelanina, śmierć i wiele, wiele innych wydarzeń. Czy miłość zwycięży wszystkie trudności i nasi bohaterowie w końcu zaznają spokoju? Pomogą sobie wzajemnie czy raczej będą przeszkadzać, knuć i nienawidzić? Kto przeżyje stratę, a kto zdobędzie czyjeś serce? Te i inne pytania czekają na odpowiedzi, które ukryte są na kartach trylogii. 

Choć miałam wciąż nieodparte wrażenie, że bohaterowie zachowują się jak postaci z klanowego serialu wszech czasów, obracając się wśród mnóstwa ludzi, ale jakimś cudem trafiając wciąż na te same (rzecz jasna szlachetne i dobroduszne) osoby, nie przeszkadzało mi to śledzić ich losów. Może drobną przesadą było zwalanie im na głowy wszystkich nieszczęść świata, ale przez to emocji nie zabrakło. 
Wiem, wiem, inaczej nie byłoby tej pogmatwanej fabuły, nie czepiam się, bo mi się ta historia podobała i wciągnęła mnie bardzo. Po prostu taki mi się nasunął wniosek po przeczytaniu ciągiem całej trylogii i uprzedzam tych, którzy nie lubią "cierpiących za żywota". 

Z minusów muszę wymienić przede wszystkim moje zgrzytanie zębami przy niewłaściwym użyciu zaimków cię/ciebie, mi/mnie. Nic na to nie poradzę, że mnie to strasznie irytuje, bo kiedy się czyta jakieś zdanie, to właściwa forma się przecież sama z siebie narzuca... Tak intuicyjnie. Do tego trochę nielogicznych zdań, jakieś małe nieścisłości i literówki. To jednak nie odebrało mi przyjemności z lektury :-)

Moja ocena:



Droga Magdaleno, dziękuję za możliwość przeczytania Leśnej Trylogii :-)

piątek, 26 stycznia 2018

"Borne Sulinowo - miasto spóźnionej niepodległości" Andrzej Moniak - recenzja



Choć nie przepadam za pracami naukowymi, tę postanowiłam zdobyć i przeczytać ze względu na jej temat - miasto Borne Sulinowo i jego historię. Przyznaję się bez bicia, że część stricte naukową częściowo pominęłam lub przeczytałam pobieżnie, ponieważ interesowała mnie głównie część opisująca Borne, jego historię i kształtowanie się tego najmłodszego w Polsce miasta i jego społeczności lokalnej. Książka zawiera między innymi wypowiedzi mieszkańców "leśnego miasta" na różne tematy związane z Bornem oraz zdjęcia. 


Nie jest to opowieść w stylu książek pani Mirosławy Łuczak, gdzie tekst aż kipi od emocji i różnorakich uczuć. To opracowanie wyników przeprowadzonych badań, obserwacji i wywiadów. Dobrze, że ktoś zdecydował się na takie przedsięwzięcie. Uważam, że warto było poznać tę publikację.  


środa, 24 stycznia 2018

"W domu" Harlan Coben - recenzja


Harlan Coben to jeden z moich ulubionych autorów i mam specjalne miejsce na regale na jego książki, więc nie jestem do końca obiektywna. Najnowsza jego powieść znajdzie się tam na pewno, wraz z emocjami, które wywołała we mnie opisywana historia. Miło było po latach wrócić do świata znanych i lubianych bohaterów. Może to już nie to samo, co pierwsze tomy tej serii, ale Win to zawsze Win, a Myron, to Myron i nic tego nie zmieni. 


Czy mieszkając w bogatej dzielnicy, w wielkim domu, możemy czuć się bezpieczni? Liczyć na to, że nie znajdzie się nikt, kto chciałby zrobić krzywdę nam lub naszej rodzinie? Mam wątpliwości, czy jakiekolwiek systemy bezpieczeństwa mogą powstrzymać złych ludzi, jeśli postanowią oni z jakichś powodów dokonać zbrodni. Przekonały się o tym dwie rodziny, Moore'ów i Baldwinów, którzy w jednej chwili stracili synów. Dwóch sześciolatków, pod opieką au pair, bawiło się w najlepsze w domu jednego z nich, kiedy do środka wtargnęli zamaskowani porywacze. Związali dziewczynę i zniknęli z chłopcami bez śladu. Minęło dziesięć lat, podczas których policja bezskutecznie próbowała wpaść na trop złoczyńców. Rodziny przez cały ten czas żyły w niepewności, nie wiedząc czy ich synowie w ogóle jeszcze żyją. Czy można wyobrazić sobie taką tragedię? Jeden z zaginionych chłopców należał do rodziny Wina, przyjaciela Myrona. I to właśnie Win pewnego dnia, dziesięć lat po tym strasznym wydarzeniu, zadzwonił do Myrona z prośbą o pomoc. Odnalazł jednego z chłopców, ale popełnił błąd i szesnastolatek uciekł. Myron rusza do Londynu, by wesprzeć wysiłki przyjaciela. Co wyniknie z tej akcji? Czy mężczyźni zdołają odnaleźć obu chłopców i zwrócić ich rodzinom? Jakie trupy w szafie znajdą po drodze?



Czytając powieść wciąż odczuwałam ten niepowtarzalny klimat książek Cobena, jego stylu, atmosfery, którą wprowadza. To specyficzna mieszanka dreszczyku emocji, humoru dialogów i powagi sytuacji. Żałuję, że mój angielski nie jest tak dobry, bym mogła przeczytać książki Cobena w oryginale. Wtedy z pewnością ten jedyny w swoim rodzaju styl byłby jeszcze bardziej odczuwalny. Podobnie sprawa ma się np. z kryminałami Agaty Christie. Tłumaczenie zawsze zuboży opowieść, z tego prostego powodu, że nie wykonuje go sam autor, który najlepiej czuje każdy użyty zwrot, określenie czy opis.  


Akcja jest wartka, choć początkowo dość długo się rozkręca. Dodatkowej dynamiki dodają szybko prowadzone dialogi. Wiele się dzieje, więc nudzić się nie sposób. Kolejne wydarzenia odkrywają przed nami elementy, z których bohaterowie usiłują złożyć jedną całość, by odpowiedzieć na najbardziej dręczące wszystkich pytanie: gdzie są chłopcy? 

Coben po raz pierwszy zaprosił nas do obserwowania rozwoju wydarzeń z perspektywy Wina. Dzięki temu postać ta zyskuje więcej trójwymiarowości. Poznajemy jego emocje, które do tej pory raczej zachowywał dla siebie. Może traci na tym jego aura tajemniczości, ale trzeba wiedzieć ile stracić, aby móc zyskać ;-)

Z drobnych minusów... przepraszam, czy jest na sali redaktor?? Korektor??? Nie wiem na czym polega praca osoby, na której głowie jest wyeliminowanie wszystkich błędów z danego tekstu, ale tutaj chyba ktoś nie miał czasu na dokładną lekturę. Zwróciłam uwagę na literówki, źle odmieniane wyrazy i czasami niewłaściwy szyk zdania, ale nie przeszkodziło mi to w lekturze. 

Moja ocena:



Polecam lekturę, a za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Albatros



"Dekalog księdza Jana Kaczkowskiego" Jan Kaczkowski, Katarzyna Szkarpetowska - recenzja


To pierwsza książka związana z księdzem Janem Kaczkowskim, którą przeczytałam, choć internet od dawna pełen jest życia i słów tego niezwykłego człowieka. Niesamowicie było czytać ją ze świadomością, że była to jedna z ostatnich rozmów, jakie ksiądz Kaczkowski przeprowadził przed śmiercią. 

Na tych osiemdziesięciu stronach jest mnóstwo mądrości, ale nie takiej naukowej, z trudnym słownictwem i zawiłościami. Tutaj trudność polega raczej na tym, by przeczytać tę rozmowę ze zrozumieniem, zastanowić się nad tym, co ksiądz Jan chciał nam przekazać, o czym opowiedzieć i co rozjaśnić.


Podczas lektury pomyślałam sobie, że Pani Katarzyna musiała długo przygotowywać się do tej rozmowy, sporo przemyśleć, przeczytać książki księdza Jana. Inaczej nie dałaby rady utrafiać w punkt, pytać o to, co ważne. Zapewne można by zadać jeszcze milion innych pytań, ale te, które pojawiły się w książce, stanowią sporą część księdza Jana. To niesamowite, jak dzielił się sobą z ludźmi. 

Aż trudno uwierzyć, jak wiele ważnych spraw można przekazać w tak niewielu słowach...

Co zachowam w pamięci z tej lektury? Między innymi definicję czasownika "odpinać się", zupełnie inną niż ta wszystkim znana.

"Odpinam się, czyli...?

...czyli chowam gdzieś, gdzie próbuję nie odbierać telefonów i przypominam sobie, co jest najważniejsze."

    
Moja ocena: