niedziela, 31 grudnia 2023

"Orient" Maciej Siembieda - recenzja


Tytuł: "Orient"
Autor: Maciej Siembieda
Gatunek: kryminał
Liczba stron: 360
Wydawnictwo: AGORA SA
Cykl: Jakub Kania, tom 6

Moja ocena: 5/6

Szósty tom przygód prokuratora Jakuba Kani przeczytany. Z jednej strony super, bo jak zwykle intryga była zacna, ale z drugiej trochę szkoda, że tak szybko się skończył. Tym razem autor wysłał Kubę aż do Chin.

Najpierw poznajemy Heńka "Pająka", złomiarza z Terespola, który przeżywa niewyobrażalne emocje związane z pewnym kuponem lotto, a wkrótce wplącze się w niewąską aferę. Następnie przenosimy się do Szanghaju, gdzie krezus Chen Rao zamierza uruchomić Nowy Jedwabny Szlak, dzięki któremu Chiny będą mogły podporządkować sobie kolejne terytoria, tym razem polskie. A co tymczasem dzieje się u Jakuba Kani? Otóż, były prokurator IPN-u dostał właśnie nową pracę w korporacji ubezpieczeniowej. Wydawałoby się, że tam będzie miał całkiem inne obowiązki niż dotychczas, jednak nic bardziej mylnego. Kania, znany ze swojej historyczno-detektywistycznej działalności, otrzymuje bardzo nietypową misję. Chociaż nie, misja jest w jego przypadku bardzo typowa, ponieważ dotyczy odnalezienia czegoś, co zaginęło osiem lat temu i nikt nie wie, gdzie się podziało. Przedmiotem poszukiwań zaś jest najbardziej znany pociąg na świecie - legendarny Orient Express, ten sam, który pojawia się w powieści Agaty Christie. Pociąg, którym podróżowali najbogatsi, a same opisy poszczególnych wagonów robią spore wrażenie.  

Śledztwo, którego rzecz jasna Jakub się podejmie, zaprowadzi go aż do Chin. Na drodze staną mu chińska triada, polskie służby specjalne, a nawet zbieracze złomu, którzy odegrają w całej tej historii niebagatelną rolę. Będzie się działo, możecie się spodziewać sporej dawki emocji i stopniowanego napięcia, aż do zastanawiającego finału.        

Tak jak James Rollins po mistrzowsku łączy fikcję z faktami naukowymi, tworząc istny labirynt pełen pogmatwanych ścieżek, podobnie Maciej Siembieda potrafi rewelacyjnie wymieszać historyczne i zmyślone wydarzenia, z których powstaje wielowarstwowa opowieść. Oprócz głównego wątku poszukiwań zaginionego pociągu znajdziecie tutaj tajemnice chińskiej mafii, sekrety tajnych wywiadów, zasady obowiązujące na złomowisku, a nawet motyw gier hazardowych, depresji i relacji w związku. Mamy tu zatem warstwę sensacyjną, a w tle obyczajową, co bardzo lubię. 

Moją sympatię zyskał Heniu "Pająk". Rewelacyjna postać, której nie sposób nie lubić. Skojarzył mi się z filmowym Janem Piszczykiem z "Zezowatego szczęścia". A jego rozmowy z nieżyjącą żoną - majstersztyk. Powiem nawet, że bez tej postaci nie byłoby "Orientu".      

Najmniej zainteresował mnie wątek mafijny, bo nie lubię polityki w powieściach. Zdaję sobie sprawę, że te wszystkie triady i inne "przepychanki u koryta" były niezbędne do utkania całej intrygi, ale i tak najbardziej interesowało mnie śledztwo Kuby, pociąg i losy Heńka ;-) 

I zastanawia mnie jedna rzecz, biorąc pod uwagę finał, o którym nie napiszę ani słowa, bo na co komu spojlery... Czy to już koniec serii o Jakubie Kani?


"Powstanie Warszawskie. Komiks paragrafowy" Jan Madejski, Sławomir Czuba, Roman Kucharski, Maciej Czaplicki - recenzja


Tytuł: "Powstanie Warszawskie. Komiks paragrafowy"
Autor: Jan Madejski, Sławomir Czuba, Roman Kucharski, Maciej Czaplicki
Gatunek: komiks
Liczba stron: t I: 112; t II: 112
Wydawnictwo: IPN, Muzeum Powstania Warszawskiego
Moja ocena: 6/6

Do tej pory nie interesowałam się komiksami paragrafowymi, ale kiedy zobaczyłam, że dzięki IPN-owi mogę zagrać w grę paragrafową stworzoną na podstawie wydarzeń rozgrywających się w czasie Powstania Warszawskiego, postanowiłam przekonać się, czy taka gra przypadnie mi do gustu.

Fabuły przybliżać nie muszę, bo chyba wszyscy wiedzą, o co chodzi z walkami powstańczymi z tysiąc dziewięćset czterdziestego czwartego roku. Przybliżę jednak zasady gry, gdybyście mieli chęć spróbować (można wybrać inny gatunek, komiksów paragrafowych trochę się już na rynku wydawniczym pojawiło). 

Możecie wybrać, którą postacią zagracie: Zosią ps. "Oczko", lat siedemnaście, czy Jankiem ps. "Wydra", lat piętnaście. Opowieść zaczyna się piątego sierpnia. Na początku należy przeczytać krótką instrukcję, w której znajdziecie informacje o tym, jak się zachować w określonych sytuacjach, na które traficie w komiksie. Kiedy już wszystko jest jasne, wyruszacie z jedną z wybranych postaci i przeżywacie wraz z nią kolejne zdarzenia. 

Najciekawsze i najbardziej emocjonujące jest to, że to Wy podejmujecie decyzje i musicie przyjąć na klatę ich konsekwencje, włącznie z zabiciem postaci, którą gracie. Zawsze można rozpocząć rozgrywkę od początku i zmienić jej wcześniejsze ścieżki. Zbieracie po drodze przeróżne przedmioty, które mogą się przydać w rozgrywce. Możecie je również stracić lub oddać, wszystko zależy od rozgrywających się wątków.

Jestem pełna podziwu dla autorów, którzy stworzyli naprawdę misternie utkane dwie ścieżki młodych powstańców. Zdecydowanie polecam, gra jest naprawdę wciągająca i mam nadzieję, że pojawi się kolejny tom przygód Zosi i Janka.   

sobota, 30 grudnia 2023

"Pochłonięte" Martyna Bielska - recenzja


Tytuł: "Pochłonięte"
Autor: Martyna Bielska
Gatunek: kryminał
Liczba stron: 286
Wydawnictwo: Novae Res

Moja ocena: 5/6

"Pochłonięte" zaciekawiają nie tylko tytułem, ale również intrygują mroczną okładką. To klimat, który lubię i chętnie sięgam po ten gatunek, chociaż można się nieźle naciąć, bazując wyłącznie na tych wytycznych. Szczególnie w sytuacji, kiedy mamy do czynienia z debiutem, jak w przypadku tej powieści. Jest to debiut napisany w ramach stypendium artystycznego Prezydenta Miasta Białegostoku z 2020 roku.  Czy warto było po nią sięgnąć?

Akcja powieści rozgrywa się na ulicach Białegostoku. Kiedy w tunelu łączącym dwa budynki szpitalne zostają znalezione zwłoki kobiety, na miejscu zbrodni pojawia się prokurator Robert Narwiański. Na ciele ofiary nie widać żadnych siniaków, nacięć czy innych śladów przemocy. Ma ono natomiast nietypową różową barwę. Wraz z prokuratorem sprawą zajmują się komisarz Sławomir Krupa oraz aspirantka Marta Zalewska. Oprócz policjantów zajmujących się śledztwem poznajemy również Olgę Bukowską. Dziennikarka przyjeżdża do Białegostoku z Warszawy i dołącza do ekipy śledczych w charakterze historyczki, która szperając po archiwach, wyszukuje odpowiedzi na pojawiające się podczas pracy policji pytania. Bo śledztwo prowadzi policjantów w konkretnym kierunku, mocno związanym z czasami II wojny światowej.    

Szybko okazuje się, że zabita kobieta leczyła się onkologicznie. Liczba ofiar rośnie. Kolejne ofiary znajdowane są w różnych miejscach miasta. Ich ciała zostają w określony sposób ułożone, a ustawki zawierają podpowiedzi dla śledczych. Morderca ma wszystko zaplanowane i konsekwentnie realizuje kolejne punkty, które prowadzą do czegoś, co powoli odkrywają śledczy dzięki historycznym poszukiwaniom Olgi.

Autorka poświęciła bardzo dużo miejsca opisom miasta, w którym toczy się akcja. Może nawet momentami było ich za dużo. Inaczej będą reagować na nie osoby, które znają miasto i podążają za pisarką wymienianymi ulicami, a inaczej czytelnicy, którzy Białegostoku nie znają. Mnie trochę wytrącały z wątku kryminalnego. 

Pomysł na fabułę jest bardzo ciekawy i muszę przyznać, że nie spotkałam się wcześniej z sytuacją, kiedy pisarz wykorzystuje ten raczej rzadko opisywany fragment wojennej historii obozowej. Nie zdradzę konkretów, żeby nie psuć Wam przyjemności z lektury. 

Oprócz wątku kryminalno-historycznego mamy tu też wstawki obyczajowe, dzięki którym poznajemy bliżej głównie prokuratora Narwiańskiego.  

Zdziwił mnie trochę wykorzystany przez autorkę język. Nie znam gwary z tamtego regionu, więc nie wiem, czy to na przykład nie jest słownictwo i składnia wykorzystywane właśnie w okolicach Białegostoku. Jaśniste misy lamp, dworzec, który nie został pierwszorzędnie odnowiony, czy dół wypływający zza zakrętu to jedno, ale już "zatrzymania obatelskiego" kompletnie nie zrozumiałam...

Finał mnie chyba trochę rozczarował. Nie miałam konkretnych oczekiwań, jednak lubię zamknięte zakończenia, a tutaj jest tak jakby nie do końca wszystko wyjaśnione. Jakby autorka nie miała pomysłu na końcowy fajerwerk, więc zostawiła sprawę wyobraźni czytelników. Jednak z uwagi na ciekawy wątek historyczny uważam, że warto po nią sięgnąć.  

"Irena. Życie po" David Evrard, Jean David Morvan, Séverine Tréfouël - recenzja


Tytuł: "Irena 5: Życie po"
Autor: David Evrard, Jean David Morvan, Séverine Tréfouël
Gatunek: komiks
Liczba stron: 72
Wydawnictwo: Timof i cisi wspólnicy
Cykl: Irena, tom 5

Moja ocena: 5/6  

"Irena. Życie po" to piąty i ostatni tom serii komiksów o życiu i dokonaniach Ireny Sendlerowej, niezłomnej obrończyni życia i jednej z bohaterek II wojny światowej. Dzięki Irenie wojnę przeżyło dwa i pół tysiąca żydowskich dzieci. 

Komiks opowiada o życiu zwykłej kobiety, która dokonała niezwykłych rzeczy, ratując dzieci z getta. Narażała własne życie, aby inni mogli przetrwać koszmar wojny. Ostatni tom skupia się na powojennych losach Ireny, ale opowiadana przez autorów historia zawiera również retrospekcje, wspomnienia samej Ireny, a także uratowanych przez nią dzieci.

Nie jest to ściśle historyczny komiks. Opowiada o życiu Ireny fragmentarycznie, wspomniany zostaje Korczak i jego ostatnia droga z dziećmi z sierocińca na Umschlagplatz, a także opowieść o wojnie z perspektywy dziecka ocalonego z obozu. Wszystkie te wątki są konsekwencją spotkania w Jerozolimie, które odbyło się w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym trzecim roku. Irena posadziła tam drzewko oliwne w Alei Sprawiedliwych Jad Waszem i opowiedziała o swoich wojennych losach.       

Wydawałoby się, że w komiksie jest niewiele tekstu, więc i błędów można się ustrzec. Okazuje się jednak, że nie można :) Na szczęście jest ich niewiele, do przeżycia.

Zachęcam Was do sięgnięcia po całą serię komiksów o życiu i dokonaniach Ireny Sendlerowej, która nigdy nie czuła się bohaterką. Uważała, że zrobiła to, co należało.


piątek, 29 grudnia 2023

"Mirabelka" Cezary Harasimowicz - recenzja


Tytuł: "Mirabelka"
Autor: Cezary Harasimowicz
Gatunek: literatura dziecięca, wojenna
Liczba stron: 200
Wydawnictwo: Zielona Sowa

Moja ocena: 6/6

Przyszło Wam kiedyś do głowy, że drzewa mają swój świat? Że czują, słyszą, rozumieją i mogą rozmawiać z ludźmi? Taka właśnie jest zielona bohaterka tej książki. 

Tytułowa mirabelka rośnie sobie na pewnym warszawskim podwórku i towarzyszy mieszkającym przy jej ulicy ludziom. Może też z nimi rozmawiać, ale jest jeden warunek - muszą to być dzieci, bo dorośli nie rozumieją mowy drzew. Pierwszą przyjaciółką mirabelki jest Dorka, która wraz z rodzicami mieszka niedaleko i przychodzi do mamy mirabelki po owoce. Przy okazji ucina sobie pogawędki z małym drzewkiem, które dzięki innym rosnącym w różnych miejscach innym drzewom dużo wie o świecie ludzi, choć nie wszystko rozumie. Mirabelka obserwuje relację rozwijającą się między Dorką i Chaimem, którzy wyraźnie mają się ku sobie. Uczestniczy w najważniejszych wydarzeniach ich życia. Towarzyszy im i ich rodzinom w strasznych czasach wojny, kiedy znany jej świat nagle zmienia się nie do poznania, piękne kamienice otacza mur getta, a życie ludzi zależy od humoru niemieckich okupantów. Wraz z Dorką i Chaimem kraje jej się serce, kiedy widzi, jak maleńki Noamek zostaje zabrany przez Irenę Sendlerową. Czas mija, znani mirabelce ludzie znikają tam, gdzie prawie wszyscy Żydzi, a Warszawa zmienia się w kupę gruzów. Po wojnie zaś pojawiają się Lusia i Staszek, nowe pokolenie, które odbudowuje stolicę i rozpoczyna w niej nowe życie. Mirabelka zyskuje córeczkę, która wyrasta dzielnie z pestki pochodzącej z jednego z jej owoców i historia zatacza koło. Kolejne drzewko towarzyszy mieszkańcom warszawskiej dzielnicy.

Wzrastanie mirabelkowych drzewek świetnie pokazuje upływ czasu. Zmieniają się pory roku, mijają lata, ludzie dorastają i zmieniają się, a drzewko wciąż jest i im towarzyszy. Wędrujemy wraz z bohaterami od wojny przez kolejne lata, wskakujemy do PRL-u i podążamy aż do współczesności. Genialnie opisane, ani jednego zbędnego zdania, wszystko przemyślane i dopracowane. 

Czeka na Was cały wachlarz emocji, które przeżywają nie tylko ludzie, ale także mirabelka. 

Opowieść o wojnie z perspektywy drzewa pozwala z dystansem spojrzeć na ten koszmar, w którym przyszło walczyć o przetrwanie tak wielu ludziom. Autor opisuje wszystko prostym językiem, a krótkie wyjaśnienia wybranych pojęć wkłada w "usta" mirabelki. Dzięki temu książkę mogą czytać również młodsze dzieci, choć warto, aby była to wspólna lektura z kimś starszym, kto pomoże zrozumieć dziecku trudniejsze fragmenty.

Koniecznie przeczytajcie, naprawdę warto poznać tę historię i zatopić się w drzewiastym kontinuum.



   

"Alicja w Krainie Dziwów" Lewis Carroll - recenzja


Tytuł: "Alicja w Krainie Dziwów"
Autor: Lewis Carroll
Gatunek: literatura dziecięca
Liczba stron: 174
Wydawnictwo: Zysk i S-ka

Moja ocena: 6/6

"Alicja w Krainie Dziwów" to kolejne wydanie ponadczasowej klasyki dziecięcej, ale w zupełnie nowej odsłonie. Tym razem znana wszystkim Alicja swoje przygody opowie nam za pośrednictwem publikacji Wydawnictwa Zysk i S-ka, wzbogaconej o piękne ilustracje Helen Oxenbury. Do tego dołóżmy twardą oprawę, elegancką obwolutę i czerwoną wstążkę do zakładania. Całość stanowi pięknie wydaną książkę, idealną na przykład na prezent dla młodego czytelnika.

Alicja nie spodziewała się nawet, jakie czekają ją przygody, kiedy dostrzegła przebiegającego obok Białego Królika. Była już tak potwornie znudzona towarzyszeniem starszej siostrze, że bez namysłu ruszyła za zwierzakiem i wpadła za nim do naprawdę głębokiej jamy. Od tego momentu wkraczamy wraz z Alicją do niesamowitego świata pełnego fantastycznych postaci i nierealnych zdarzeń. 

Dziewczynka ma okazję dowiedzieć się, jak to jest być maleńką istotką i olbrzymką. Próbuje dostać się do przepięknego ogrodu, który dostrzegła przez maleńkie drzwiczki na dnie króliczej jamy, przez które nie dała rady się przecisnąć. 

Na swojej drodze spotka między innymi uśmiechniętego kota z Cheshire, Gąsienica i Marcowego Zająca z Kapelusznikiem. Kiedy wreszcie dostanie się do ogrodu, znajdzie się w niebezpieczeństwie, bo jak tu czuć się bezpiecznie w towarzystwie Królowej Kier, która wszystkich chce skrócić o głowę? Gra w krokieta, przemalowywanie białych róż na czerwone czy historia Niby-Żółwia to tylko część przygód, które czekają na Alicję oraz na czytelników, którzy postanowią sięgnąć po tę książkę.

Dwanaście rozdziałów na ponad stu siedemdziesięciu stronach z pewnością dostarczy Wam rozrywki. Absurdalne sytuacje, pełne humoru dialogi i dające do myślenia wydarzenia to coś, co naprawdę warto przeżyć niezależnie od wieku. Wyobraźnia ludzka nie ma granic, więc należy ją karmić w każdej możliwej formie. Nie zignorujcie tej książki!


Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka


środa, 27 grudnia 2023

"Humbug" Wojciech Kulawski - recenzja


Tytuł: "Humbug"
Autor: Wojciech Kulawski
Gatunek: pastisz romansu mafijnego, kryminał
Liczba stron: 294
Wydawnictwo: CM

Moja ocena: 3/6

Kiedy sięgnęłam po najnowszą powieść Wojciecha Kulawskiego, od razu sprawdziłam znaczenie tytułu, ponieważ przyznaję, że nie znałam tego słowa. Humbug to z angielskiego oszustwo, blaga, brednie, a według Słownika Języka Polskiego PWN to bardzo rozreklamowana sprawa, która po pewnym czasie okazuje się oszustwem. 

Na okładce znalazłam informację, że to pastisz romansu mafijnego, co mnie trochę zestresowało. Nie lubię ani gangsterskich, ani miłosnych historii. Co jakiś czas jednak sprawdzam, czy przypadkiem mi się nie odmieniło...

Marzena Gibała, policjantka stołecznej policji, udaje się na urlop marzeń na Majorkę. Wraz z nią wyjeżdża jej koleżanka Jadwiga Zając. Kobiety wypełniają sobie dni smakowaniem kolejnych drinków z parasolką, łapaniem promieni słońca i słodkim lenistwem. Kiedy Marzena spotyka w egzotycznym kraju koleżankę z przeszłości, Iwonę Strychalską, jest zaskoczona, ale szybko daje się zaprosić do wspólnej zabawy na mocno zakrapianych alkoholem imprezach. Po jednej z nich policjantka budzi się z kacem stulecia na dryfującym jachcie. Nie pamięta niczego z nocnej balangi, ale bardzo niepokojące jest to, że pokład jachtu jest cały we krwi, a ona trzyma w ręce pistolet. Kiedy dowiaduje się o krążącym w sieci filmie, na którym widać, jak strzela do mężczyzny, jej sytuacja robi się bardzo niekorzystna. W zastrzelonym człowieku rozpoznaje rozbitka, którego uratowała od utonięcia zaledwie dzień wcześniej. Idylliczne wakacje w jednej chwili zamieniają się w koszmar. Policjantka jest poszukiwana nie tylko przez hiszpańską policję, ale także trafia na celownik gangsterów.   

Stworzeni przez autora bohaterowie nie przekonali mnie do siebie. Szczególnie trudno mi było uwierzyć w przemianę osobowościową pruderyjnej Jadwigi. W jednym momencie kobieta nie rozumiała, dlaczego mężczyźni nie zwracają na nią uwagi, chociaż miała na sobie suknię zakrywającą jej ciało od stóp do głów, a w następnym bez zawstydzenia zagrała w filmie erotycznym. Spory przeskok, nawet jeśli "pomogły" jej w tej przemianie narkotyki...

Wydawnictwo konsekwentnie nie pomaga autorowi w dopracowaniu warstwy językowej powieści. Potykałam się na błędach różnego rodzaju na prawie każdej stronie, a bohaterowie głównie bąkali lub mamrotali. Powtórzenia i literówki nie pomagały w lekturze. Szkoda, bo wystarczyłoby poddać tekst redakcji i czytałoby się zdecydowanie przyjemniej. 

Jak wspomniałam na początku, nie lubię historii mafijnych, dlatego nie sugerujcie się moją oceną. To nie jest zła książka. Po prostu nie trafiła w moje gusta, ale jeśli lubicie mafijne porachunki, niebezpieczne pościgi i słoneczne krajobrazy Majorki, będziecie się dobrze bawić przy tej lekturze.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Autorowi

wtorek, 26 grudnia 2023

"Ciocia Jadzia w PRL-u" Eliza Piotrowska - recenzja


Tytuł: "Ciocia Jadzia w PRL-u"
Autor: Eliza Piotrowska
Gatunek: literatura dziecięca
Liczba stron: 48
Wydawnictwo: Media Rodzina
Cykl: Ciocia Jadzia, tom 9

Moja ocena: 6/6

Z racji zawodu od czasu o czasu sięgam po książki napisane dla dzieci. Tym razem w moje ręce wpadł jeden z tomów serii Ciocia Jadzia wydawnictwa Media Rodzina. 

Ciocia Jadzia to narratorka w serii książeczek dla dzieci, która tym razem opowiada bratanicy o swoim dzieciństwie. Przypadło ono na czasy tajemniczego PRL-u. Mała dopytuje zachłannie o różne szczegóły, bo zupełnie nie potrafi sobie wyobrazić sklepów, w których nic nie było, ani tego, jak można się cieszyć z jednej pomarańczy, będącej prezentem świątecznym. Dialogi obu pań iskrzą humorem, więc z pewnością uśmiechniecie się nie jeden raz. 

Rozmowy z ciocią wprowadzają dziewczynkę w zupełnie nieznany jej i momentami wręcz egzotyczny świat stanu wojennego, prywatek, autobusów ogórków czy suszarek u fryzjera, które bardziej przypominały rakietę. Wszystko jest dla niej dziwne i ciekawe, a ciocia chętnie tłumaczy i odpowiada na wszystkie pytania prostym, zrozumiałym dla bratanicy językiem.

Jest to pierwsza książeczka z tej serii, którą miałam okazję przeczytać i muszę przyznać, że chętnie poznałabym resztę. Taki zestaw książek na różne tematy może być świetnym początkiem do interesujących rozmów z dziećmi. Szkoła, Transylwania, wieś czy Rio, ciocia Jadzia zawsze stanie na wysokości zadania! 

Z opisu w sieci wiem, że seria nadaje się dla starszych przedszkolaków, ale myślę, że i uczniowie klas I - III świetnie bawiliby się podczas lektury. Mnie również bardzo się podobała, a trzecią klasę skończyłam jakiś czas temu ;-) 

 

sobota, 16 grudnia 2023

"Kurierka z Tatr" Sylwia Winnik - recenzja


Tytuł: "Kurierka z Tatr"
Autor: Sylwia Winnik
Gatunek: literatura piękna, zbeletryzowana biografia
Liczba stron: 320
Wydawnictwo: MUZA

Moja ocena: 6/6

Nie jestem entuzjastką sportów, nie kibicuję żadnej dyscyplinie i nie przeżywam wachlarza emocji, kiedy Nasi walczą o medale czy inne nagrody. Jednak czasem lubię sięgnąć po książkę, która pozwoli mi poznać kogoś z tego właśnie świata. Tym razem na mojej drodze stanęła Helena Marusarzówna, sportsmenka, narciarka, wielka miłośniczka gór, a w końcu kurierka Państwa Podziemnego, ogromnie zaangażowana w walkę o wolność w czasie II wojny światowej.

Książka podzielona jest na trzy części. Pierwsza to rodzaj wstępu, w którym w wielkim skrócie poznajemy wycinek życia Helci, ten najtrudniejszy. Następnie wkraczamy do rodzinnego domu Helenki i poznajemy ją oraz jej rodzinę, rodziców i rodzeństwo, aby w części trzeciej poznać jej dalsze losy i towarzyszyć jej w drodze na śmierć. 

Sylwia Winnik zaprosiła swoich czytelników w niezwykłą podróż w czasie. Otwierając "Kurierkę z Tatr", przenosimy się do Zakopanego, gdzie spokojnie toczy się życie rodziny Marusarzów. Helcia marzy o tym, by zespolić się z ukochanymi górami, a już na pewno jeździć na nartach, jak starsi bracia. Najbardziej na świecie pragnie posiadać własne narty i wokół tego sportu kręci się cały jej dziecięcy i nastoletni świat. Dziewczynka szybko daje się poznać jako świetna narciarka, zdobywa laury na zawodach i zachwyca pięknym stylem jazdy. Jest zdeterminowana i świetnie wie, jak bardzo jest dobra w tym, co robi, a jednocześnie jest niezwykle skromna i odrzuca inne drogi kariery, pozostając przy ukochanym sporcie. Wszystko zmienia się, kiedy pierwszego września tysiąc dziewięćset trzydziestego dziewiątego roku nad Zakopanem pojawia się złowróżbny znak - niemiecki samolot. Później jest już tylko gorzej. Dzieją się rzeczy straszne, w których Polacy wbrew sobie muszą uczestniczyć. Strach o życie swoje i najbliższych jest wszechobecny, jednak Helena, jej rodzeństwo i przyjaciele podejmują walkę na śmierć i życie.   

Zbeletryzowana biografia, której główną bohaterką jest Helena Marusarzówna, to wciągająca opowieść o walecznej dziewczynie, która ukochała wolność tak mocno, jak góry i te swoje dwie miłości połączyła, aby pomagać w ratowaniu Polski przed działaniami okupantów. Koniecznie przeczytajcie!

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu MUZA

piątek, 15 grudnia 2023

"Krzyczące Schody" Jonathan Stroud - recenzja


Tytuł: "Krzyczące Schody"
Autor: Jonathan Stroud
Gatunek: literatura młodzieżowa z elementami zjawisk paranormalnych
Liczba stron: 360
Wydawnictwo: Poradnia K
Cykl: Lockwood & Sp., tom 1

Moja ocena: 6/6

"Krzyczące schody" to pierwszy tom serii Lockwood & Sp., opowieści o nadprzyrodzonych zjawiskach i duchach. Już sam tytuł zaciekawia i zachęca, by sięgnąć po książkę i przekonać się, co wydarzyło się w mglistej Anglii.

Czasami książki z polecenia nie spełniają naszych oczekiwań. Wszystko przez to, że każdy ma nadzieję na coś w swoim ulubionym stylu, ale to, co podoba się innym, nam może nie przypaść do gustu. Sytuacja taka nie miała jednak miejsca w przypadku pierwszego tomu serii Lockwood & Sp. wydawnictwa Poradnia K. Przygody Lockwooda i jego przyjaciół poleciła mi koleżanka i jestem jej za to bardzo wdzięczna, bo ta historia jest po prostu rewelacyjna.

Anthony Lockwood wraz z pozostałymi bohaterami żyją w uniwersum, gdzie króluje tajemniczy Problem. W skrócie polega on na tym, że ludzie, którzy zginęli nagle, a ich śmierć była wynikiem na przykład jakiejś zbrodni, wracają do świata żywych i robią zamieszanie, czasami nawet zabijają Zimnym Dotykiem. Walką z nimi zajmują się specjalne agencje, zrzeszające osoby z Talentami, które widzą lub słyszą duchy, zjawy, widma i rozpoznają inne zjawiska paranormalne. Jedną z takich właśnie agencji prowadzi nastoletni Lockwood, a wraz z nim działa jego przyjaciel, zakopany po uszy w książkach George, a wkrótce dołącza do nich również Lucy Carlyle. Dziewczyna ma za sobą nieudaną współpracę z inną agencją i ta praca jest jej ostatnią deską ratunku. 

W wyniku pewnego wydarzenia nad agencją Lockwood i spółka zawisa widmo bankructwa. Anthony musi w ciągu kilku dni zapłacić zadośćuczynienie za poważne szkody, które powstały w toku jednej z przeprowadzonych przez nich akcji. Agencja jest niewielka, nie ma nad nią dozoru nikt dorosły, zatem widoki na przyszłość są naprawdę mizerne. I w tym momencie na scenę wkracza pewien zamożny przedsiębiorca o nazwisku Fairfax, który składa nastolatkom propozycję nie do odrzucenia. Muszą wejść do nawiedzonego dworu w wiosce Combe Carey i unieszkodliwić niebezpieczne Źródło. Lockwood oczywiście podejmuje wyzwanie, jednak nie wygląda to dobrze, biorąc pod uwagę to, że wszyscy, którzy wcześniej próbowali unicestwić panoszące się tam duchy, zginęli. Lucy i George nie są zachwyceni, ale nie mają wyboru. Co czeka na nich w Combe Carey Hall? Czy Krzyczące Schody to tylko legenda sprzed lat? Dlaczego jedno z pomieszczeń w dworze nazywane jest Czerwonym Pokojem? I jakie mroczne tajemnice skrywa pan Fairfax?

Może i bohaterowie nie są nakreśleni z drobiazgową starannością, a ich zachowaniu nie zawsze towarzyszy logika, ale co tam. To paranormalna przygodówka dla młodzieży i czyta się ją świetnie. Uważam, że spełniła swoje zadanie. Bawiłam się przednio, obserwując kolejne wydarzenia, relacjonowane przez Lucy. Dodatkowo dużym plusem były dla mnie żartobliwe dialogi między trójką przyjaciół. 

Pomysł na fabułę jest wciągający i wcale nie przeszkadza to, że momentami przewidywalny. To nawet przyjemnie dopełniało efekt WOW, kiedy mogłam sobie wymyślić, co też się za chwilę wydarzy i okazywało się, że trafiałam. Autor potrafi stopniować napięcie i wywoływać dreszczyk emocji.

Zdecydowanie polecam i mam nadzieję, że uda mi się w najbliższym czasie poznać dalsze losy Lockwooda, Lucy i George'a. 


Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Poradnia K

Recenzja opublikowana również na blogu Za półką z książkami...


 

czwartek, 14 grudnia 2023

"Łucznik" Artur Żurek - recenzja


Tytuł: "Łucznik"
Autor: Artur Żurek
Gatunek: kryminał
Liczba stron: 408
Wydawnictwo: Initium
Cykl: Henryk Zamroz, tom 2

Moja ocena: 6/6

Kolejne spotkanie z pisarzem Henrykiem Zamrozem uważam za bardzo udane. Artur Żurek w drugim tomie cyklu Henryk Zamroz zaserwował nam kolejny dopracowany pościg za mordercą.

W Warszawie króluje zima, taka prawdziwa, ze śniegiem i mrozem. Mieszkańcy miasta nie martwią się jednak pogodą. Na miasto padł blady strach, bo po ulicach grasuje morderca. Osobnik z łukiem strzela do ludzi i jest w tym świetny. Po zabójcy zostają strzały w ciałach ofiar. Nikt nie wie, jaki jest klucz, a zatem nie sposób przewidzieć kolejnych działań tajemniczego strzelca. Ludzie próbują chronić się na różne sposoby, jednak nie da się całkowicie zamknąć się w czterech ścianach. Przemykają ulicami z metalowymi parasolami lub w komicznych dla niektórych kolczugach, jednak nie wszyscy mają szczęście. Giną kolejne osoby, a policja jest bezradna.

Znany już ze "Strzygonia" Henryk Zamroz decyduje się na zarzucenie swojego literackiego zajęcia. Ma dość napięcia związanego z terminami i pisania kolejnych powieści. Swój czas spędza między innymi z nowym znajomym, psychologiem Markiem Krawcem. Mężczyźni przypadli sobie do gustu i z przyjemnością rozgrywają kolejne partie szachów oraz raczą się dobrymi trunkami. Podczas swoich spotkań podejmowali temat seryjnego mordercy, nazwanego przez media Łucznikiem, jednak dopóki nie dotknęło ich to bezpośrednio, traktowali sprawę raczej neutralnie. Dodatkowo w głowie Zamroza w pewnym momencie pojawiły się niepewność i pewne podejrzenia... 

Kiedy pewnego dnia strzała mordercy dosięga gosposię Zamroza, Marinę, i kobieta ledwo uchodzi z życiem, pisarz zaczyna bardziej interesować się tematem. Jednak jego kontakty z policjantami są pełne negatywnych emocji i nerwów. Jeden ze śledczych wyraźnie nie trawi Zamroza. Pisarz w pewnym momencie ląduje nawet w więzieniu, więc sytuacja wygląda niewesoło. Specjalny zespół powołany do rozwiązania sprawy Łucznika kompletnie sobie nie radzi. Policjanci popełniają sporo błędów, które mają przykre konsekwencje. Autor umiejętnie wodzi czytelnika za nos, podsuwając coraz to nowe elementy układanki, które jednak nigdzie nie chcą się dopasować. Nie udało mi się rozkminić tej zagadki na czas :D

Akcja z każdym rozdziałem nabiera tempa. Początkowo jest zwyczajnie, wydarzenia toczą się powoli, poznajemy nowych bohaterów, wchodzimy w życie Zamroza, a kiedy śledztwo się rozpędza, robi się naprawdę dynamicznie. Trudno odłożyć książkę!

Bardzo podobał mi się stworzony przez autora obraz społeczeństwa przytłoczonego strachem o życie własne i swoich najbliższych. Dopracowany i pogłębiony, pozwolił mi naprawdę wejść w sytuację tych ludzi. Lęk, który nie pozwala wyjść z domu, to ogromna siła. Można naprawdę postradać zmysły, szczególnie kiedy jest się odpowiedzialnym nie tylko za siebie, ale także za rodzinę.    

Chociaż nie przepadam za wątkami politycznymi w powieściach, tym razem nie przeszkadzał mi ten motyw walki o stołki "na górze". Autor wplótł w kolejne rozdziały dialogi pełne emocji, przepychanek i kombinowania. Ostatecznie wyszło świetne tło dla całej tej kryminalnej historii.

Zdecydowanie polecam i mam nadzieję, że nie było to moje ostatnie spotkanie z Henrykiem Zamrozem.

środa, 13 grudnia 2023

"Zwierzęca księga rekordów" Katharina Vestre - recenzja


Tytuł: "Zwierzęca księga rekordów"
Autor: Katharina Vestre
Ilustracje: Linnea Vestre
Gatunek: popularnonaukowa dla dzieci 
Liczba stron: 80
Wydawnictwo: Zysk i S-ka

Moja ocena: 6/6

"Zwierzęca księga rekordów" to idealna lektura dla pasjonatów przyrody i nietypowych zwierząt. Na co dzień kompletnie nie myślimy o tym, jakie cechy mają różne zwierzęta, tymczasem tajemnice ich świata są fascynujące. Matka Natura nieźle to wszystko obmyśliła.

Na osiemdziesięciu stronach tej publikacji znajdziecie mnóstwo niesamowitych faktów o zwierzętach. Książka zawiera podział na przeróżne kategorie. Poznacie na przykład zwierzęta, które pachną na różne sposoby albo dowiecie się, jak sikają :D Chętnie powąchałabym patyczaka z Australii, który w chwili zagrożenia rozpyla wokół siebie płyn o miętowym zapachu. Inny owad, amerykańska mrówka, w chwilach stresu pryska substancją o zapachu cytrynowym. Wiecie, że jest zwierzę, którego siki pachną jak... popcorn? To włochaty binturong, który wygląda jak skrzyżowanie niedźwiedzia i kota. 

Zastanawialiście się kiedyś nad tym, ile oczu może mieć zwierzę? Albo które ma największe oczy na świecie? Oczy większe niż piłka do futbolu ma kałamarnica kolosalna. Skoro ten potwór morski w swojej nazwie ma przymiotnik kolosalna, to i jego oczy muszą być największe na świecie! Pierwsze miejsce w ilości oczu zajmuje chiton, żyjątko, które można znaleźć w oceanie. Wyobraźcie sobie, że może ich mieć nawet 1000! Niewyobrażalne! 

Bardzo ciekawym rozdziałem jest ten prezentujący zwierzęcy kamuflaż. O kameleonie słyszeli wszyscy, ale wiecie, że na przykład ośmiornica potrafi przybrać wszystkie kolory tęczy, a owad o nazwie liściec nie tylko przypomina liść, ale również porusza się w sposób, który imituje listki tańczące na wietrze? Tego wszystkiego i wielu innych ciekawych faktów dowiecie się właśnie z tej książki.

Zdecydowanie polecam i gwarantuję Wam przyjemnie spędzony czas na poznawaniu przedziwnych zdolności zwierząt.





Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Zysk i S-ka


niedziela, 10 grudnia 2023

"Powrót do Lwowa" Monika Kowalska - recenzja


Tytuł: "Powrót do Lwowa"
Autor: Monika Kowalska
Gatunek: powieść obyczajowa z wątkiem wojennym
Liczba stron: 304
Wydawnictwo: Książnica
Cykl: Dwa miasta, tom 4

Moja ocena: 6/6

Jak miło było wrócić do świata sióstr Szubówien :) Właśnie skończyłam czytać ostatni tom cyklu Dwa miasta autorstwa Moniki Kowalskiej. Z jednej strony cieszę się, że poznałam cała tę historię, a z drugiej trochę mi smutno, że to koniec opowieści, tak pięknie utkanej przez autorkę.

Byłam bardzo ciekawa, co tym razem opisze pisarka i jak zakończą się losy trzech sióstr i ich rodziny. Kiedy tylko otworzyłam książkę, wsiąkłam bez reszty w inny świat. Pierwsze strony zabrały mnie do początku lata tysiąc dziewięćset trzydziestego dziewiątego roku. Wojenny wątek retrospektywny był miłą niespodzianką i niezwykle uatrakcyjnił mi lekturę. Wędrowałam w nim wraz z Marianną ulicami Lwowa i towarzyszyłam jej podczas dobrych i złych chwil. Poznałam jej mamę, sąsiadów, a później także córeczkę Jagódkę i czekałam z niecierpliwością na moment, w którym okaże się, jak jej losy połączą się z Szubami, bo co do tego, że tak będzie, nie miałam wątpliwości.  

Kolejne rozdziały to lata osiemdziesiąte i dziewięćdziesiąte XX wieku. Te rozdziały były mi szczególnie bliskie, ponieważ sama w tym czasie dorastałam. Pamiętam to, o czym pisała autorka i za jej sprawą mogłam choć na chwilę wrócić do czasu dzieciństwa, beztroskiego, mimo wszechobecnych wtedy braków. Tutaj autorka skupiła się na Adeli, jej dzieciach i wnukach. Nie zabrakło również dalszych losów pozostałych sióstr Szubówien.

Opisy w powieści są realistyczne i dopracowane. Widać ogrom pracy włożony w to, by wszystkie detale się zgadzały, zarówno w czasach wojennych, jak i PRL czy latach późniejszych. Nakreślone przez autorkę tło społeczno-polityczne świetnie uzupełniało i wyjaśniało wydarzenia rozgrywające się w życiu bohaterów.  

Autorka wspaniale opisała w powieści relacje międzyludzkie. Związki między bohaterami, to jak się do siebie odnosili, jak byli dla siebie ważni, wspierali się i sobie pomagali, było naprawdę wyjątkowe i sprawiało, że robiło się ciepło na sercu. Chyba tak właśnie kiedyś było. Ludzie byli sobie bliżsi i żyli razem, a nie obok siebie. I chociaż wśród spotykających ich zdarzeń były sporo tych trudnych i złych, potrafili sobie poradzić, udźwignąć ciężar lub podjąć zgodną z własnym sumieniem decyzję, a później zmierzyć się z jej konsekwencjami. Prawdziwe życie.

Jeśli nie czytaliście jeszcze tej serii, gorąco polecam. Nie róbcie jednak zbyt dużych przerw między kolejnymi tomami. W każdym z nich wiele się dzieje i szkoda byłoby stracić chociaż ułamek przyjemności z lektury przez to, że zapomniało się fragmenty fabuły.


środa, 6 grudnia 2023

"Siostry z lasu" Adrianna Trzepiota - recenzja


Tytuł: "Siostry z lasu"
Autor: Adrianna Trzepiota
Gatunek: powieść obyczajowa z wątkami słowiańskimi
Liczba stron: 336
Wydawnictwo: Skarpa Warszawska

Moja ocena: 5/6

Sięgnęłam po "Siostry z lasu" ze względu na występującą w powieści tematykę słowiańską. Liczyłam na słowiańskie zwyczaje, może trochę na magiczną atmosferę, uniwersum sprzed lat, które zamieszkiwali nasi przodkowie. Czy znalazłam w tej historii wszystkie elementy, które lubię?

Trzy siostry, Tove, Traszka i Bachira, mieszkają w mazurskich lasach z babką zielarką. Staruszka opiekuje się dziewczętami i uczy je trudnej sztuki magicznej. Każda z nich ma inną moc. Traszka jest delikatna i wrażliwa, a jej mocą jest rozumienie mowy zwierząt. Tove jest dynamiczna i porywcza. Długo nie mogła odnaleźć swojej magicznej drogi, ale w końcu dowiedziała się, że jest piastunką kości. Bachira zaś posiada dar przemiany. Umie zmienić siebie lub kogoś innego na przykład w wiewiórkę. Autorka opisuje ich życie i codzienność, w której muszą podejmować przeróżne decyzje, a następnie mierzyć się z ich konsekwencjami. 

Tove ulega porywom serca i zakochuje się w niewłaściwym człowieku. Szybko orientuje się, że jest w ciąży. Czterem kobietom zagraża szajka zbójców, przez co siostry muszą uciekać z rodzinnego domu. Podczas wędrówki mają miejsce wydarzenia, które wpłyną na dalsze życie bohaterek.

Akcja powieści toczy się nierównomiernie. Czytamy fragmenty, w których wydarzenia pędzą na łeb na szyję, aby po chwili wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Momentami opisy były dość brutalne. Nie do końca tego się spodziewałam, biorąc pod uwagę, że nastawiłam się raczej na baśniową historię z domieszką magii i prastarych zwyczajów.

Było trochę straszno i momentami mrocznie. Nastawcie się na wątki zahaczające bardziej o ludzki dramat, niż o baśń. Miałam wrażenie, że bohaterki przeżywają pasmo nieszczęść, przez co zabrakło bardziej optymistycznych elementów. Nie polubiłam Tove, która w pewnym momencie wysunęła się na pierwszy plan. Nie wszystkie jej decyzje rozumiałam, ale tak to już jest, że nie siedząc w czyjejś skórze, nie do końca pojmujemy konkretne działania postaci. Śledząc jej losy poznałam kolejnych bohaterów, Gorhana i Irmę. Ta ostatnia przypadła mi do gustu.  

Szkoda, że tekst zawiera sporo błędów, włącznie z pomylonym imieniem jednej z bohaterek w kilku miejscach.

Podsumowując, nie jest to typowa słowiańska historia pełna optymistycznej magii. Znajdziecie tutaj sporo smutku, momentami brutalności i trudno się będzie doszukać choćby iskierki nadziei, jakiegoś jasnego promyczka przyświecającego bohaterom. Proponuję, abyście przekonali się sami, czy taka mroczniejsza wersja słowiańskiego klimatu mieści się w Waszym czytelniczym guście.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Skarpa Warszawska

czwartek, 30 listopada 2023

"Listy Świętego Mikołaja" J.R.R. Tolkien - recenzja


Tytuł: "Listy Świętego Mikołaja"
Autor: J.R.R. Tolkien
Gatunek: literatura dziecięca
Liczba stron: 208
Wydawnictwo: Zysk i S-ka

Moja ocena: 6/6

Kto z nas nie pisał chociaż raz w życiu listu do Świętego Mikołaja? Pamiętam, że wysłałam list do Laponii i nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście, kiedy przyszła prawdziwa odpowiedź. Co z tego, że był to list drukowany, zapewne wysyłany do wszystkich dzieci, które napisały na mikołajowy adres? Najważniejsze, że ODPISAŁ!

Kolejne pokolenia dzieci wierzą w Świętego Mikołaja i z pewnością zastanawiają się nad tym, jak wygląda jego dom, w jaki sposób udaje mu się rozwieźć wszystkie prezenty w tak krótkim czasie, kto mu pomaga i skąd ma fundusze na tyle zabawek, książek i innych drobiazgów, o których marzą dzieciaki na całym świecie. To temat rzeka, który powraca jak bumerang co roku, dopóki nie stajemy się już za duzi na wiarę w Mikołaja. Jednak czy nie byłoby przyjemnie móc korespondować ze Świętym Mikołajem częściej niż raz czy dwa w życiu? Możliwe, że tak właśnie pomyślał J.R.R. Tolkien i w wyniku swoich przemyśleń zafundował dzieciom niecodzienną korespondencyjną znajomość. Wcielał się w postać staruszka z białą brodą od tysiąc dziewięćset dwudziestego roku, kiedy jego najstarszy syn, John, miał trzy lata, aż do tysiąc dziewięćset czterdziestego trzeciego, kiedy pożegnał się z Priscillą, swoją najmłodszą córką, która wtedy miała czternaście lat.

Listy Świętego Mikołaja są napisane pięknym językiem, a do wielu dołączone są piękne rysunki uzupełniające opowieści Mikołaja. Można się bez problemu zorientować, co pisały w swoich listach dzieci, ponieważ Mikołaj skrupulatnie im odpowiada na wszystkie pytania i dziękuje za opisy różnych wydarzeń z ich życia.

Oprócz rysunków mamy do dyspozycji faksymile oryginalnych listów. Widać na nich chwiejne pismo Mikołaja, pogrubione wstawki niedźwiedzia polarnego i pisane kursywą fragmenty autorstwa elfa - sekretarza. Wszystkie elementy listów wydają się przemyślane i uporządkowane. Można się również zorientować, że dzieci wysyłały czasem swoje listy już w październiku albo było ich więcej niż jeden w danym roku. Tak sielankowej korespondencji niestety nie ominęła wojna. Tolkien wspominał o dramatycznej sytuacji na świecie i tragediach, które dotykają ludzi w wielu krajach. Wszystko jednak zostało opisane bez drastycznych szczegółów i językiem dostosowanym do wieku małych odbiorców. 

Biorąc pod uwagę warstwę psychologiczną listów, czyli jeśli potraktuje się autora listów nie jako Mikołaja, tylko tatę tych dzieci, można wiele wyczytać między wierszami. Pan Tolkien z pewnością trapił się tym, że nie ma wystarczająco dużo czasu dla swoich latorośli. Wspomina o tym wielokrotnie jako Mikołaj, który jest ogromnie zapracowany. Wtrącenia niedźwiedzia polarnego sprawiają, że listy zawierają dużą dawkę humoru. Błędy ortograficzne, których pełne są wstawki misia, również bawią, a trafne komentarze rozczulają.  

Nowe wydanie książki zachwyca. Twarda oprawa, ozdobna obwoluta, czerwona zakładka, do tego piękne wnętrze pełne misternych rysuneczków sprawiają, że właściciel tej publikacji poczuje się wyjątkowo. Może to być idealny prezent, zarówno dla dziecka, jak i osoby dorosłej. Z przyjemnością odnajdowałam w kolejnych listach postacie z fantastycznego uniwersum stworzonego przez Tolkiena, które znam i lubię. Może autor w ten sposób zaznajamiał dzieci ze światem, który miał pojawić się wkrótce w trylogii Władca Pierścieni?  

Warto sięgnąć, warto mieć i z pewnością warto ją komuś sprezentować. Zdecydowanie polecam!






Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Zysk i S-ka

środa, 29 listopada 2023

"Bilet dla zabójcy" Wojciech Wójcik - recenzja


Tytuł: "Bilet dla zabójcy"
Autor: Wojciech Wójcik
Gatunek: kryminał
Liczba stron: 640 
Wydawnictwo: Zysk i S-ka

Moja ocena: 6/6

Do tej pory miałam okazję przeczytać tylko jedną powieść Wojciecha Wójcika. Były to "Odmęty śmierci" i po ich lekturze nie zastanawiałam się ani chwili, kiedy pojawiła się możliwość zrecenzowania najnowszego kryminału autora.

Na Dworcu Centralnym w Warszawie zostaje znaleziony martwy mężczyzna. Ktoś pozbawił go życia uderzeniem w głowę. Miejsca, w którym go znaleziono, nie obejmuje dworcowy monitoring. Nikt nic nie widział, chociaż niedaleko jest przystanek autobusowy. Szybko okazuje się, że narzędziem zbrodni mógł być młotek, a zabójstwo Zajcewa, obywatela Ukrainy, nie jest pierwszym tego typu w ostatnim czasie. Wcześniejsze zbrodnie odkryto na trasie pociągu relacji Działdowo - Warszawa. O co chodzi? Kto morduje pozornie niezwiązane ze sobą osoby uderzeniem w głowę? Czy obecne zbrodnie mają związek z serią zabójstw sprzed lat?  

Śledztwo prowadzi między innymi doświadczona policjantka pochodząca z Ukrainy, Olga Bojko, która przyjechała do Polski, licząc na lepszą przyszłość w tym kraju. Konkretna, dynamiczna i uparta kobieta wraz z zespołem rozpracowuje kolejne elementy układanki. 

Autor świetnie dopracował charaktery swoich postaci. Są naprawdę realistyczne, z całym dobrodziejstwem inwentarza, jak to się mówi. Olga jest twardą babką, która mimo iż przebywa w Polsce od dawna, wciąż zmaga się z niewybrednymi komentarzami na temat jej wschodniego pochodzenia czy błędów językowych, które popełnia. Jest policjantką z krwi i kości, pełną emocji, ale i profesjonalizmu. Wie co robić, by śledztwo posuwało się do przodu. Druga główna postać to Kacper Słubicki. Historia Kacpra jest bardzo rozbudowana. Mężczyzna ma w swoim życiorysie niechlubne decyzje, które wpłynęły nie tylko na jego życie, ale także zrujnowały życie jego rodziny, byłej już żony i dwójki dzieci. Ma za sobą między innymi pobyt w więzieniu, przez co nie może wrócić do pracy w szkole. Decyduje się więc na zostanie konduktorem. Trochę podnosi ciśnienie fakt, iż Słubicki wskakuje na miejsce zabitego niedawno pracownika kolei. Okazuje się, że pokój, który wynajmuje mężczyzna, wcześniej zajmował morderca, a na niższej kondygnacji tego samego budynku mieszkał zamordowany konduktor. Kacper szybko wciąga się w sprawę i wraz z córką zabitego pracownika kolei próbuje rozwikłać zagadkę jego śmierci. Naprawdę sporo się dzieje zarówno u Olgi, jak i u Kacpra. Oprócz nich poznacie bliżej Ewę, byłą żonę Kacpra czy Agatę, przełożoną Olgi. Nuda Wam nie grozi.    

Na plus zaliczam zmienną narrację. W kolejnych rozdziałach obserwujemy akcję z perspektywy Olgi, Kacpra i obiektywnego narratora. Dzięki temu jest ciekawie i wciągająco. Na zmianę jesteśmy w samym środku zdarzeń, by po chwili wylądować w loży i obserwować rozwój wypadków z zewnątrz.

To nie jest kryminał z jednym wątkiem dotyczącym morderstw. Oprócz śledztwa autor wplótł w akcję całe mnóstwo interesujących wątków pobocznych i dorzucił garść pogłębiających fabułę zdarzeń, związanych z ludzkimi zachowaniami czy konsekwencjami podjętych decyzji. Zaburzenia psychiczne, wynoszenie na piedestał sportowców, homofobia, drwiny ze wschodniego pochodzenia, miłość do mordercy, przemoc czy mobbing w pracy, wszystko to znajdziecie na kartach tej powieści. Jest wielowątkowa i wielowymiarowa. I naprawdę dobrze się czyta mimo 640 stron. Niech Was ta objętość nie przerazi. Szybko się wciągniecie. Warto sięgnąć!

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Zysk i S-ka


niedziela, 19 listopada 2023

"Bezgłos" Katarzyna Puzyńska - recenzja


Tytuł: "Bezgłos"
Autor: Katarzyna Puzyńska
Gatunek: według mnie fantasy z elementami słowiańskimi
Liczba stron: 432
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Cykl: może zostanie określony przy drugim tomie

Moja ocena: 5/6

Sięgając po książkę reklamowaną jako horror za każdym razem jestem ciekawa, czy wreszcie będzie to powieść, która faktycznie wywoła u mnie palpitacje serca albo chociaż dreszczyk niepokoju. Podobnie było z najnowszą powieścią Katarzyny Puzyńskiej. Czy autorce udało się mnie przestraszyć?

Zuzanna Kamińska vel Julia Wilk przenosi się z Warszawy do niewielkiej miejscowości Wieszcze. Młoda kobieta ma swoje powody, by zniknąć, odcinając się całkowicie od dotychczasowego życia. Zdolna i bardzo znana pisarka ukrywa tajemnicę, która zmusiła ją do przekwalifikowania się. W jednej chwili z pisarki przemienia się w nauczycielkę języka polskiego i rozpoczyna pracę w szkole. Wieszcze są niewielkie i klimatyczne, jednak wyczuwa się w ich atmosferze jakieś napięcie. Julia początkowo jest zachwycona tym, że ucieczka poszła jej jak z płatka. Szybko jednak dochodzi do wniosku, że coś jest nie tak z jej nowym domem. Przedmioty zmieniają swoje miejsca, słyszy podejrzane dźwięki, jakaś kobieta wchodzi do niej jak do siebie i próbuje ją przekonać do wyjazdu... Duchy, demony czy co? Dyrektorka szkoły Eliza wydaje się być gorsza niż najostrzejszy generał. Nawet uczniowie zachowują się przykładnie, zupełnie nie przystając do znanych Julii standardów z jej czasów szkolnych. Wieszcze zdają się być spełnieniem marzeń dla ukrywającej się przed światem Julii, jednak kobieta nie ma pojęcia, co się wokół niej dzieje i co jeszcze ją czeka...

Wieszcze początkowo jawią się jako bardzo sielskie, spokojne miejsce. Z czasem okazuje się, że to tylko pozory, a miejsce to przyciąga i więzi swoich mieszkańców. Ludzie, którzy stąd pochodzą lub przyjeżdżają i mieszkają tu wystarczająco długo, by dołączyć do grupy "lokalsów", nie potrafią już żyć poza miejscowością. Nawet jeśli pracują lub uczą się poza Wieszczami, w końcu wracają. Przyciąga ich coś tajemniczego i mrocznego. Co takiego straszy i... morduje w Wieszczach? Czy nowa praca Julii to przypadek, czy raczej ktoś postarał się, by trafiła właśnie tutaj? Jeśli zaś ktoś ją ściągnął do mrocznej miejscowości, jaki jest cel tego działania? 

Sporym plusem jest dla mnie wykorzystanie nazwisk bohaterów jako tytułów kolejnych rozdziałów. Początkowo trochę się gubiłam w postaciach, ale dzięki temu zabiegowi wszystko mi się elegancko uporządkowało i szybko okazało się, że już wiem kto jest kim i jakie są między poszczególnymi osobami powiązania.

Horrorem bym tej powieści nie nazwała, jednak ja rzadko się boję podczas czytania książek. Jak już kiedyś wspominałam, ostatnio przestraszyły mnie trzy książki Stefana Dardy i na razie nadal tak jest. Nie zmienia to jednak faktu, że "Bezgłos" czytało mi się przyjemnie. Może bez dreszczyku strachu, ale za to byłam ciekawa, co za historię autorka wymyśliła swoim bohaterom. Pomysł na fabułę jest interesujący, chociaż może mogłoby być trochę więcej słowiańskości w wątku wieszczego, który pustoszy niewielką miejscowość.

Informacje pozwalające czytelnikowi odkryć zawiłości fabuły pojawiają się powoli, uwalniane sukcesywnie przez autorkę. Ten zabieg sprawia, że musimy utrzymać uwagę aż do końca, który właściwie nie jest końcem ;-) Ostatnie strony zapowiadają bowiem kolejny tom tego cyklu. Zobaczymy, czy będzie bardziej straszny, czy raczej pójdzie bardziej w kierunku fantasy. Mam nadzieję, że pojawi się więcej słowiańskich klimatów.


Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Prószyński i S-ka