poniedziałek, 3 grudnia 2018

"Służące do wszystkiego" Joanna Kuciel-Frydryszak - recenzja


"Służące do wszystkiego" to rodzaj zbiorowej biografii. Autorka opisuje życie często bezimiennych "białych niewolnic", czyli służących żyjących w Polsce w pierwszej połowie XX wieku. Na treść tej publikacji składają się różnego rodzaju źródła, a także wspomnienia rodzinne i informacje z muzeów.

Podczas lektury napotkamy ryciny, przykłady planów pracy służących, zdjęcia, rysunki przedstawiające ubiór właściwy dla służby, różnego rodzaju porady i przepisy oraz wycinki z ówczesnych gazet.

W treści, w większości poważnej, znalazły się i zabawne akcenty, jak na przykład wycinek z gazety "Głos Poranny" z 1938 roku, w którym czytamy, iż pewna służąca stanęła przed sądem za to, że zagroziła swojemu chlebodawcy zabójstwem za awanturę, którą jej urządził, gdy podczas przyjęcia jedna z pań znalazła w swojej szklance z herbatą karalucha. To musiały być emocje! 

Z uwagą prześledziłam, ile czasu na poszczególne obowiązki miała dana służąca i co w ogóle musiała zrobić przez cały dzień. Według tych materiałów praca służącej zaczynała się o 7.00 (więc pobudka około 6.00), a kończyła grubo po 21.00. W tym czasie miała za zadanie między innymi sprzątać według ustalonego na cały tydzień grafiku, przygotowywać i podawać posiłki państwu, gotować, prać i prasować. Dla siebie miała w ciągu całego dnia łącznie może godzinę, głównie na posiłki własne i trochę czasu po południu na odpoczynek. Na zakończenie dostawała dyspozycje na kolejny dzień i miała się rozliczyć z tego, co zrobiła od rana. Nie wspomnę już o tym, że jeśli służąca nie była wprawiona w robocie i nie wyrabiała się w godzinach z grafiku, to chyba tego czasu własnego nie miała... A w filmach różnego rodzaju postaci służących głównie ładnie wyglądają w tych fartuszkach i czepeczkach... Chyba widzom rzadko przychodzi do głowy, by zastanowić się, ile ciężkich zajęć czekało każdego dnia na te kobiety. Ciekawe było dla mnie również to, że służącymi były panny, a kiedy któraś wychodziła za mąż, nie mogła już pracować na takim stanowisku. 

Daje do myślenia ten obraz z międzywojnia, kiedy wszystkie dziewczęta, które ze wsi trafiały do pańskich domów, z jednej strony cieszyły się awansem społecznym, a równocześnie traktowane były jak nic niewarte popychadła, nadające się wyłącznie do sprzątania i usługiwania państwu. Widoczna tu jest jak na dłoni niesamowita przepaść między klasami. Tylko zdaje się, że państwo nigdy nie zbrukali swoich mądrych głów myślą, że bez tych "białych niewolnic" ich domostwa rozsypałyby się zwyczajnie albo zniknęły pod stosami brudnych naczyń i ubrań. Najprostsze czynności wykonywały przecież służące. Gdyby tak wtedy modne stały się związki zawodowe i ktoś podpowiedziałby tym kobietom, że mogą się zbuntować i zacząć walczyć o swoje, to kto wie, jak by się to skończyło ;-)  

Książka została wydana z wielką dbałością o szczegóły. Czarna okładka ze zdjęciem jednej z jej bohaterek przyciąga wzrok. Twarda oprawa chroni wnętrze. Sądzę, że jest to pozycja idealnie nadająca się na niebanalny prezent.


Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Marginesy


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny, zapraszam częściej i pozdrawiam :-)