czwartek, 29 grudnia 2016

"Labirynt kości James Rollins - recenzja

Tytuł: "Labirynt kości"

Autor: James Rollins

Gatunek: powieść przygodowa, sensacja
Liczba stron: 528
Wydawnictwo: Albatros
cykl: Sigma Force, część 11
Moja ocena: 10/10

Kiedy przeczytałam ostatni tom serii Andy'ego McDermotta o "archeologicznych" przygodach Niny Wilde i Eddiego Chase'a, pomyślałam, że pewnie już nie trafię na podobne emocje. Nie doceniłam jednak pana Rollinsa, choć nie jest to pierwsza książka tego autora, którą przeczytałam. Z każdą lekturą powieści jego autorstwa przekonuję się coraz bardziej do teorii, że - mimo drobnej różnicy wieku - chyba się znają z McDermottem... ;-) Drugim miłym akcentem związanym z tym pisarzem jest jego pochodzenie - polskie. Same plusy zatem widzę, szczególnie, jeśli ktoś lubi fabuły pełne akcji, dynamiczne i zwrotne jak dobrej klasy motocykl. Tak mi się właśnie czytało "Labirynt kości", nie przymierzając, jakby autor zabrał mnie na szaloną jazdę bez trzymanki po Chorwacji, Stanach Zjednoczonych, Chinach, Andach, jaskiniach, dżungli i laboratoriach. 

Okładka przyciąga wzrok nie tylko soczyście zielonym kolorem i odwzorowanymi na niej malunkami naskalnymi, ale także pytaniami zawartymi w krótkim opisie z tyłu. "Jakie są źródła naszej inteligencji? Skąd pochodzimy i dokąd zmierzamy?" - to zaledwie początek pytań, bynajmniej nie filozoficznych, lecz łączących się z genetyką, biologią, antropologią, paleontologią i wszystkimi działami nauki, związanymi z człowiekiem i jego historią. 

Bliźniaczki Lena i Maria Crandall pracują nad zagadką ewolucji ludzkiej inteligencji. Badają ludzki mózg, by znaleźć odpowiedź na pytania dręczące od lat ludzkość - skąd się wzięliśmy i jak to się stało, że w pewnym okresie dziejów nastąpił nagły rozwój homo sapiens - tzw. Wielki Skok. Zanim jednak poznamy te obecnie żyjące Amerykanki, autor prezentuje nam w formie stopklatek wcześniejsze wydarzenia, których konsekwencją stają się te współczesne. Najpierw obserwujemy przez chwilę ojca ratującego swoją córkę przed śmiercią 38 tysięcy lat p.n.e., a później przenosimy się do siedemnastowiecznego Rzymu, gdzie poznajemy księży Atanazego Kirchera i Nicolausa Steno, których odwiedza emisariusz, przynosząc tajemniczą przesyłkę, mapę i jeszcze bardziej zagadkową wiadomość. Przesyłka, według słów posłańca, zawiera bowiem... szczątki Adama i Ewy, a mapa prowadzi do reszty znaleziska.

I tu zaczyna się historia już bardziej nam współczesna. Jedna ze wspomnianych już sióstr, Lena, wyrusza z grupą badaczy do chorwackich jaskiń, by spenetrować wnętrza, w których odkryto niecodzienne znalezisko - szkielety należące do neandertalczyków. Niestety, ekipa zostaje zaatakowana podczas pracy. Lenie i ojcu Rolandowi Novakowi udaje się ukryć w ostatniej chwili. Niestety, pozostali członkowie grupy nie mają tyle szczęścia. Paleontolog i geolog zostają uprowadzeni, wraz z tajemniczym znaleziskiem. Rozpoczyna się walka dwójki uczonych o życie, bo choć udało im się uniknąć śmierci lub porwania, to są wciąż uwięzieni w jaskiniach... Czy zdołają się wydostać? Czy ktoś w ogóle wie, gdzie się znajdują?? 

Tymczasem w ośrodku naukowym w Georgii siostra Leny, Maria, pracuje z Baako - młodym gorylem, którego inteligencja znacznie przewyższa poziom rozwoju jego pobratymców. Baako posługuje się językiem migowym, dużo rozumie i potrafi się porozumiewać z otoczeniem. Traktuje siostry Crandall jak swoje matki. Nic więc dziwnego, że tego samego dnia, kiedy Maria zostaje zaatakowana w chorwackich jaskiniach, Baako okazuje niepokój. Lena też się boi, bo nie może się skontaktować z siostrą. Powód szybko staje się jasny - kobieta dostaje wiadomość, że stanowisko archeologiczne w Chorwacji zostało zaatakowane. Los bliźniaczki na chwilę obecną nie jest znany. Do gry wchodzą agenci Sigma Force. Komandor Grey Pierce i jego partnerka Seichan ruszają na ratunek Marii. Do ośrodka w Georgii zaś udają się inni agenci. Monk Kokkalis i Joe Kowalski, których zadanie ma polegać na przesłuchaniu Leny Crandall i jej podopiecznego - goryla Baako. Mają poznać odpowiedź na pytanie, nad czym dokładnie pracowały Maria i jej siostra, skoro doprowadziło to do niespodziewanego ataku na grupę naukowców. Czy jednak druga siostra jest bezpieczna? Jak mężczyźni porozumieją się z obiektem jej badań? Komu zależy na tych tajemniczych znaleziskach aż tak bardzo, że jest gotowy zabić? Z każdym rozdziałem pytań przybywa. 

Akcja nie zwalnia nawet na chwilę. Wydarzenia uzupełniają ciekawe informacje związane z przedmiotem badań sióstr Crandall. Pojawia się zatem teoria Wielkiego Skoku, związki wczesnego człowieka z innymi plemionami, zagadka Atlantydy i dziwne powiązania matematyczne między Ziemią, Księżycem a Słońcem. Nie sposób się nudzić przy takiej lekturze. Czytając wciąż zastanawiałam się, ile w tej fabule prawdy, a ile fikcji. Autor w nocie kończącej powieść krótko wyjaśnia skąd wziął się pomysł na tę książkę i które z opisywanych historii mają podstawy naukowe, a które to mity. Uzupełnieniem tego podsumowania są podane przez Rollinsa tytuły książek, z których sam korzystał, zbierając materiały do napisania tej historii. Jestem pod ogromnym wrażeniem stworzonej przez niego fabuły, w której wszystko ma swoje miejsce i czas. 

Osoby, które nie lubią czytać serii "od środka", mogę uspokoić. Nie czytałam żadnego z wcześniejszych dziesięciu tomów Sigma Force, ale zupełnie nie przeszkadzało mi to w śledzeniu fabuły "Labiryntu". Polecam, bo warto!

czwartek, 8 grudnia 2016

"Słowik" Kristin Hannah - recenzja

Tytuł: "Słowik"

Autor: Kristin Hannah
Gatunek: literatura piękna
Liczba stron: 560
Wydawnictwo: Świat Książki


Moim zdaniem "Słowik" posiada najważniejsze cechy motywujące do sięgnięcia po niego. Zapytacie jakie? Przede wszystkim już pierwszy rzut oka na okładkę sprawia, że chce się sięgnąć po tę książkę. Intryguje, zaciekawia i wywołuje potrzebę przeczytania przynajmniej rekomendacji na okładce. I tu docieramy do drugiej cechy - tematyka. Interesują mnie książki opowiadające historie z okresu II wojny światowej, a tutaj akcja rozgrywa się właśnie w tym czasie. To wystarczyło, bym sięgnęła po tę lekturę, chociaż liczba stron jest poważna...
Chociaż "Słowik" opowiada fikcyjne wydarzenia, to inspiracją dla autorki była prawdziwa postać - bojowniczka ruchu oporu z Belgii - oraz opowieści kobiet o ich przeżyciach wojennych. 
Jest rok 1940. Francja. Poznajemy dwie siostry, bardzo od siebie różne. Starsza, stateczna matka i żona to Vianne, a młodsza, trochę szalona i buntownicza, ma na imię Isabelle. Podczas lektury czytelnik może obserwować zmiany zachodzące w kobietach z upływem czasu - wojennego czasu, więc zupełnie innego niż ten przeżywany w czasach pokoju. Chociaż książka jest o wojnie, to mało w niej znajdziemy opisów przemocy. Autorka raczej skupiła się na zmianach zachodzących w ludziach, w ich psychice. Znajdziecie tu ruch oporu, ludzkie dramaty i podejmowane szybko decyzje, mnóstwo emocji od godzenia się na wojenny los po bunt. Akcja jest wartka, wciąga czytelnika bez reszty w ten straszny wojenny świat. 

Można pomyśleć, że temat wojny i ludzkich losów jest już oklepany, znany i może trochę przez to nudny, ale nic bardziej mylnego. To są historie, o których należy pisać, mówić. Które należy przypominać i zaznajamiać z nimi kolejne pokolenia. Nie jest to lektura łatwa, ale uważam, że warto poświęcić czas na jej zgłębienie. Podczas czytania, a nawet i po zamknięciu książki, z pewnością pojawi się niejedna refleksja...

niedziela, 2 października 2016

"Biblioteka dusz" Ransom Riggs - recenzja



Tytuł: "Biblioteka dusz" 
Autor: Ransom Riggs 
Gatunek: fantastyka, literatura młodzieżowa 
Liczba stron: 496 
Wydawnictwo: Media Rodzina
Cykl: Pani Peregrine, tom 3 

"Niech optaszność nad nami czuwa." 

Nie mogłam już doczekać się trzeciego tomu historii o Pani Peregrine i osobliwych dzieciach. Tom pierwszy i jego kontynuację pochłonęłam z wypiekami na twarzy, więc nic dziwnego, że liczyłam bardzo na równie spektakularny finał. 

Gwoli przypomnienia, nasz główny bohater to Jacob Portman, czyli, jak sam siebie określił, "chłopak z zadupia na Florydzie". 

Już pierwsze zdanie powieści elektryzuje i absorbuje całą uwagę czytelnika, bo oto Jacob, wraz ze swoją osobliwą ukochaną, "płomiennoręką" Emmą, i równie nietypowym - GADAJĄCYM! - psem, Addisonem, stoją oko w oko z głucholcem. Chłopak wyczuł w potworze chęć mordu, ale na szczęście potrafił go powstrzymać przed atakiem. W jaki sposób? Jacob w końcu też jest osobliwcem i potrafi panować nad głucholcami, wydając im rozkazy w ich języku. Problem w tym, że nie ma pojęcia, jak to robi... To zdecydowanie utrudnia wykonanie i tak już karkołomnego zadania, na które porwała się cała trójka. W wyniku wydarzeń, mających miejsce w drugim tomie, których skutkiem było porwanie ymbrynek i osobliwych dzieci, Jacob, Emma i Addison wyruszyli im na pomoc, nie bacząc na czyhające na nich niebezpieczeństwa. Czasu na akcję ratunkową mają niewiele, góra 2 - 3 dni, bo osobliwcy poza swoimi pętlami bardzo szybko się starzeją... 

Jacob i Emma podążają za Addisonem, który potrafi wyczuć trop porwanych przyjaciół. Jego osobliwy węch doprowadza ich na przystań w zatoczce Tamizy, gdzie poznają podejrzanego typa, Sharona. Mężczyzna, z pewnymi oporami, zabiera ich do najstraszniejszej chyba dzielnicy Londynu, a jednocześnie pętli czasu, nie bez powodu zwanej Diabelskim Poletkiem. Czy rejs z Sharonem to dobry pomysł? Trudno zgadnąć, ale nasi bohaterowie raczej nie mają innego wyjścia. 

"Problem z różnicą między brakiem rozsądku a kompletną głupotą polega na tym, że często nie wiadomo, po której jesteś stronie, dopóki nie jest za późno." 

Płynąc przez Diabelskie Poletko nie mogą nadziwić się wszechobecnej nędzy. To naprawdę straszne miejsce. Do tego nie mają pojęcia, co sądzić o Sharonie. Czy im pomoże czy raczej wyda upiorom? Czy coś knuje udając tylko chęć pomocy? W takiej dzielnicy, jaką jest Diabelskie Poletko, gdzie wszystko właściwie jest dozwolone, trudno czuć się bezpiecznie... 

"Wszyscy mamy swoje demony." 

Sprawę komplikowało to, że śladem Jacoba i reszty ferajny podążał wciąż głucholec, którego chłopakowi przypadkowo udało się sparaliżować na pierwszych kartach książki. Jego zamiary były raczej jasne - zabić ekipę ratunkową. Kiedy wreszcie, po różnych perturbacjach, trójka śmiałków dotarła do twierdzy, w której przetrzymywani byli ich przyjaciele, głucholec również się tam pojawił... Jakby tego było mało, nie mieli pojęcia, jak dostać się do środka. Czy znajdą sposób, by wkraść się tam niepostrzeżenie? Kim jest Bentham i co łączy go z Panią Peregrine? Do czego służy pantransportikum i czy uda się je uruchomić? Uprzedzam, że z każdym rozdziałem pytań przybywa... 

Jeśli czytaliście poprzednie dwa tomy, z pewnością kojarzycie pojęcie Abaton - w skrócie to wyjątkowa pętla, do której osobliwcy wędrowali po śmierci. Porównana przez Emmę do... biblioteki dusz. Mówi się, że to tylko legenda, ale czy na pewno...? Bo... gdyby to była tylko baśń, to Caul raczej nie zadawałby sobie tyle trudu z porywaniem dwunastu ymbrynek, nieprawdaż? Ale, ale... czy dwanaście ymbrynek wystarczy, by zdobyć władzę nad uśpionymi duszami nieżyjących od lat osobliwców? Kolejne niewiadome nie pozwalają wprost oderwać się od lektury... 

Pochodzę z pokolenia, w którym żywe i prawdziwe było zawsze powiedzenie, że nie ocenia się książki po okładce i nadal tak uważam. Nie zmienia to jednak faktu, iż okładki tej serii są fantastycznie tajemnicze i mroczne. Stanowią nierozerwalną całość z pomysłem na fabułę i wprost nie wyobrażam sobie wydania z innymi okładkami! Dodatkowo do tego tomu dołączone jest zdjęcie w kolorze sepii z informacją dla czytelnika na odwrocie. To swego rodzaju ulotka. Nie zdradzę, co jest tam napisane, musicie przeczytać sami... 

Niesamowite jest to, że wykorzystane w powieści zdjęcia osobliwców są autentyczne i pochodzą z prywatnych kolekcji różnych osób. Każde kolejne zdjęcie, świetnie wplecione w fabułę, niejednokrotnie wywoływało u mnie dreszcz emocji. 

Bywa tak, że kolejne tomy jakiejś historii są słabsze od pierwszego, jakby pisane na siłę, ale tym razem nie zawiodłam się. Było tu wszystko, czego można oczekiwać od dobrej powieści - wartka akcja pełna zwrotów, sukcesywnie budowane napięcie i świetnie nakreślone postaci. Przyznam, że przez całą tę historię kołatała mi się gdzieś z tyłu głowy nadzieja na to, że autorowi uda się w jakiś sposób połączyć parę nietypowych ukochanych z dwóch światów. Czy się udało? O tym cicho sza, bo byłby to spoiler :-) 

A na koniec mój ulubiony cytat z tego tomu, o zasadach rządzących w Diabelskim Poletku: 

"- Czy cokolwiek jest tu nielegalne? – spytał Addison. 
- Przetrzymywanie książek z biblioteki. Dziesięć batów za dzień opóźnienia, i to tylko w wypadku wydań w miękkich okładkach." 

Polecam gorąco cały cykl. Nie zawiedziecie się!

poniedziałek, 12 września 2016

"Srebrny chłopiec" Kristina Ohlsson - recenzja

Tytuł: "Srebrny chłopiec"

Autor: Kristina Ohlsson

Gatunek: literatura dla dzieci i młodzieży
Liczba stron: 239
Wydawnictwo: Media Rodzina
Cykl: Szklane dzieci, tom 2


Kolejne spotkanie z Billie, Simoną i Aladdinem, niestety, już za mną i muszę przyznać, że nie minęło wiele czasu, a już nie mogę doczekać się trzeciego tomu! 
Nasi bohaterowie uporali się już z "duchami" w domu Billie (chociaż żyrandol w jednym z pokoi nadal kiwa się bez powodu), a tymczasem w Ahus nastała zima. Aladdin wraz z rodzicami musiał przeprowadzić się do mieszkania w wieży ciśnień, w której znajduje się rodzinna restauracja "Turek w wieży". Interes nie idzie dobrze, a w dodatku ktoś podbiera spore ilości jedzenia, przygotowanego na następny dzień dla gości. Jest naprawdę źle, do tego stopnia, że tata Aladdina zaczyna przekonywać żonę, że czas wrócić do Turcji i tam zacząć od nowa. Chłopca nikt nie wtajemniczył w te sprawy, ale przypadkowo usłyszał on rozmowę rodziców, która zmroziła mu krew w żyłach. Nie potrafił sobie wyobrazić wyjazdu z ukochanego Ahus do nieznanej i dalekiej Turcji. W dodatku czuł się dotknięty, że pomijają go przy tak ważnych decyzjach. Na szczęście pojawił się temat, który oderwał Aladdina od smutnych myśli - zadanie w szkole. Nauczycielka zaproponowała uczniom ciekawy projekt o ich miejscowości. Każdy miał przygotować coś o wybranym miejscu w Ahus lub opowiedzieć jakąś historię z nim związaną. Aladdin zabrał się z zapałem do działania, włączając w swoje poszukiwania Billie i Simonę. Rzecz jasna, koleżanki pomagały mu również w zdemaskowaniu złodzieja grasującego w restauracji. Mieli naprawdę pełne ręce roboty. Okazało się, że nawet malutkie i niepozorne Ahus ma swoje tajemnice i zaginiony skarb - srebro, które zniknęło z warsztatu złotnika. Kiedy okazało się, że warsztat ów znajdował się dokładnie w miejscu wieży ciśnień, Aladdin postanowił zrobić wszystko, by odnaleźć ukradziony skarb i rozwiązać zagadkę, która od dziesiątek lat pozostaje tajemnicą - kto ukradł srebro i gdzie je ukrył? Czy uda mu się rozwiązać zagadkę? Kim jest tytułowy Srebrny chłopiec? Kto kradnie jedzenie z restauracji? I czy Alladin będzie musiał przeprowadzić się do Turcji?
Wartka akcja i dynamiczne dialogi trzymają w napięciu przez cały czas. Krótkie rozdziały pozwalają sięgnąć po książkę w każdym wolnym momencie. Lekturę ułatwia sporej wielkości czcionka. Polecam nie tylko dzieciom. Wbrew pozorom jest to naprawdę świetna, lekka powieść również dla starszych czytelników, z ciekawą fabułą, dzięki której można oderwać się na chwilę od szarej rzeczywistości.

środa, 20 lipca 2016

"Do światła", "W mrok", "Za horyzont" Andriej Diakow - recenzja

Tytuł: "Do światła", "W mrok", "Za horyzont"

Autor: Andriej Diakow

Gatunek: fantastyka, science-fiction, postapokalipsa
Wydawnictwo: Insignis
Cykl: Trylogia Diakowa
Seria: Uniwersum Metro 2033

Wakacyjne miesiące, a więc i wakacyjna recenzja. Tym razem książka potrójna, czyli trylogia Diakowa, wydana przez Insignis i wchodząca w skład serii Uniwersum Metro 2033.
Powieść tę mogłam przeczytać dzięki uczniowi, który pożyczył mi ją na wakacje i muszę przyznać, że naprawdę wyrwała mnie z trampek :-) 
Okładki trylogii intrygują i zachęcają do poznania tej historii. Są mroczne i zdradzają klimat powieści, pokazując jednak zaledwie ułamek tego, co czeka czytelnika w środku. Rozpoczęcie lektury równa się wejściu w świat zniszczony przez atomowe zabawy ludzkości z życiem i śmiercią. Świat pełen promieniowania, niebezpiecznych mutantów, głodu i zezwierzęcenia. 
Ocalali z katastrofy ludzie żyją pod ziemią w strasznych warunkach, w przystosowanych jako tako do mieszkania stacjach metra. Ci, którzy decydują się wyjść na powierzchnię, to najczęściej stalkerzy lub samobójcy, bo bez specjalnego kombinezonu i doświadczenia w takich wędrówkach wyjście najczęściej kończy się śmiercią śmiałka. 
Pewnego dnia społeczność ocalałych z petersburskiego metra odbiera sygnał świetlny, który mógłby świadczyć o tym, że gdzieś jeszcze są inni ocalali ludzie. Dotarcie do Kronsztadu, skąd prawdopodobnie pochodził ów sygnał, jest jednak bardzo niebezpieczne. Może tego dokonać tylko ktoś doświadczony, komu nie są straszne żadne żyjące na powierzchni potwory. Tym człowiekiem jest Taran, stalker. Zgadza się on wyruszyć na wyprawę, ale stawia warunek - chce dostać w zamian dwunastoletniego dzieciaka ze stacji Moskiewskiej, Gleba, który ma ruszyć w podróż razem z nim. Gleb jest przerażony perspektywą przebywania na powierzchni, do tego jeszcze w towarzystwie gburowatego i zwalistego, obcego mężczyzny. Wyjścia jednak nie ma. Został przehandlowany... Z czasem pojawi się więcej ciekawych bohaterów, wśród których wyróżnia się na przykład Dym, zielonoskóry mutant i przyjaciel Tarana. 

Akcja powieści jest bardzo wartka, a kolejne wydarzenia rozgrywają się momentami błyskawicznie. Nie ma czasu na nudę, włosy wciąż stają dęba, a po plecach wędrują nieustające ciary. Kolejne przeszkody wyrastają na drodze drużyny jak grzyby po deszczu, ale podczas lektury na szczęście nie odnosi się wrażenia, że to motyw "zabili go i uciekł". Wbrew przeciwnie, są i tacy, którym nie będzie dane dotrzeć do celu wyprawy... Postaci są świetnie zarysowane, do tego stopnia, że naprawdę można się z nimi zżyć. Obserwowanie zmagań każdego z nich z otoczeniem i samym sobą to bezcenne doświadczenie. 

Jak potoczy się wspólne życie Tarana i Gleba? Czy chłopak przekona się do nowego opiekuna? Czy pomoże mu w trudnej przeprawie, czy raczej będzie zawalidrogą? Kto jeszcze dołączy do wyprawy? Czy wszyscy będę po tej samej stronie barykady? Kim okażą się nadawcy świetlnego sygnału? 
Pytań jest wiele, a to dopiero początek trylogii. O pozostałych dwóch tomach nie będę się rozpisywać, bo nie chcę popsuć przyjemności z lektury. Poza tym, jak to w trylogiach bywa, jeśli napiszę choć odrobinę o fabule drugiej i trzeciej części, to automatycznie będzie to spoiler poprzednich tomów :-) W każdym razie będzie się działo, oj będzie. 

Polecam bez wahania!

niedziela, 3 lipca 2016

"Szklane dzieci" Kristina Ohlsson - recenzja

Tytuł: "Szklane dzieci"

Autor: Kristina Ohlsson

Gatunek: literatur dla dzieci i młodzieży
Liczba stron: 221
Wydawnictwo: Media Rodzina
cykl: Szklane dzieci, tom 1

Sięgnęłam po tę książkę, ponieważ spodobała mi się trochę "straszna" okładka, a poza tym lubię historie z duchami i tajemniczymi wydarzeniami w tle. Blurb trochę fabuły już zdradził. Akurat tyle, żeby zaintrygować, więc zabrałam się za lekturę.
Główną bohaterką tej opowieści jest Billie, dwunastolatka, która przeprowadza się wraz z mamą do małego rodzinnego miasteczka mamy. Musi zostawić swoje koleżanki i dotychczasowe mieszkanie, by zamieszkać w starym dziwnym domu, o którym krążą podejrzane historie... Dziewczynce wcale się to nie podoba, ale cóż zrobić, kiedy mama już podjęła decyzję. Nie zauważa zupełnie pewnych tajemniczych drobiazgów, które widzi Billie. Na przykład tego, że oprowadzający je po domu pośrednik raz mówi jedno, a za chwilę zupełnie co innego na temat mieszkającej tam wcześniej rodziny. I wcale nie zwraca uwagi na to, że wszystkie rzeczy w domku pozostawiono tak, jakby ich właściciele wstali i wyszli kilka minut temu, by zaraz powrócić. Nie brakuje również innych "atrakcji", jak ruszający się sam żyrandol, odciski małych dłoni w kurzu na meblach czy napisane dziecięcą ręką "Wynoście się" na starym komiksie. Billie jest bezsilna, ponieważ mama uważa, że dziewczynka sama wymyśla to wszystko, by zmusić ją do powrotu do poprzedniego domu... Tymczasem robi się coraz dziwniej. Na szczęście wśród sojuszników nastolatki jest jej przyjaciółka Simona oraz nowy kolega, Aladdin, z którymi może omówić wszystkie tajemnicze przypadki. 
Kiedy przypadkowo podsłuchuje rozmowę nauczycieli o poprzedniej nastoletniej mieszkance domu, jest już przekonana o tym, że musiało wydarzyć się tam coś strasznego. Najgorsze jednak jest to, że Ella twierdzi, iż każdego, kto zamieszka w tym domu, czeka jakieś nieszczęście...
Kim są "szklane dzieci"? Kto chce wystraszyć Billie i jej mamę, by wyprowadziły się z nawiedzonego domu? Kim jest Ella i czy może pomóc naszej bohaterce? Czy mama w końcu uwierzy córce? To tylko niektóre pytania, pojawiające się podczas lektury. 
Książkę czyta się bardzo szybko, głównie ze względu na sporej wielkości czcionkę. Akcja jest wartka i wciągająca. Sądzę, że jest to raczej historia dla młodszych nastolatków, jednak ktoś starszy również spędzi przy niej kilka miłych godzin. Polecam na wakacyjne wieczory :-)

środa, 8 czerwca 2016

"Upiór" Asa Larsson & Ingela Korsell - recenzja

Tytuł: "Upiór"

Autor: Asa Larsson & Ingela Korsell

Gatunek: fantastyka, urban fantasy

Liczba stron: 213
Wydawnictwo: Media Rodzina
seria: PAX, tom 5


Na kolejny tom z serii PAX czekałam z niecierpliwością, więc jak tylko się pojawił, zabrałam się za lekturę. Tym razem nasi bohaterowie pochłonięci są przygotowaniami do pochodu świętej Łucji. Viggo i Alrik zostają wybrani na gwiazdorków, co wcale im się nie podoba. Akurat te postacie z pochodu świętej Łucji nie cieszą się powodzeniem wśród uczniów, więc nic dziwnego, że chłopcy są załamani takim obrotem spraw. Jednak ich uwagę zaprzątają inne, znacznie poważniejsze, problemy... Okazuje się, że Estrid jest włodarzem kija, czarownicą. Ale ona wcale nie jest do tego przekonana, a kij wcale nie chce jej słuchać. Iris mówi, że jest wkurzony wieloletnim kiepskim traktowaniem, ale Estrid nie wierzy. Ponieważ Iris zależy na dostaniu się do magicznej biblioteki, zgadza się uczyć Estrid magii. Jednak czy Estrid schowa dumę do kieszeni i pozwoli się uczyć dzieciakowi? 
Trójka przyjaciół, kolegów ze szkoły Vigga i Alrika, postanawia przywołać Czarną Damę. Przecież to tylko zabawa, więc cóż w tym złego, że spróbują? Co się stanie, jeśli Dama naprawdę się pojawi? Tego nie przewidzieli... I czy to na pewno Dama? Kim są przywołane przez dzieci upiory? Dlaczego sprawcy całego zamieszania i ich rodziny nagle w zastraszającym tempie zaczynają się starzeć? Czy uda się ich uratować? 
Uprzedzam, że tom znowu zakończył się w bardzo interesującym momencie. Nie zdziwcie się tym, że pierwszy rozdział w tym tomie ma numer 128. To kontynuacja poprzednich. Jak dla mnie ta seria to po prostu jedna wielka księga podzielona na tomy ;-)

Cała seria jest pięknie wydana. Tekst dopełniają fantastyczne rysunki przywodzące na myśl japońskie mangi. Kreska jest dopracowana, rysunki czarno-białe, więc kolory nie zakłócają odbioru emocji, które przekazują ilustracje. Są naprawdę niezwykle sugestywne. Polecam całą serię i już nie mogę doczekać się kolejnego tomu.

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

"#me" Joanna Fabicka - recenzja

Tytuł: "#me"

Autor: Joanna Fabicka

Gatunek: literatura młodzieżowa
Liczba stron: 320

"Zawsze jest jakieś jutro..."

Muszę przyznać, że okładka mnie nie zachęciła. Umieszczona na niej dziewczyna jest "komputerowa", z dziwnie wykręconą szyją... Ale postanowiłam nie oceniać książki po okładce i rozpoczęłam lekturę. Czy było warto?

Bohaterką powieści jest piętnastoletnia Sara. Jej obraz siebie bynajmniej nie jest pozytywny. Za gruba, zbyt beznadziejna, żeby ktoś ją polubił i za brzydka, żeby się spodobać jakiemuś chłopakowi. Kompleksów całe mnóstwo jak na jedną osobę, a do tego matka dorzuca swoje trzy grosze przy każdej nadarzającej się okazji... Dziewczyna nie ma lekko w elitarnym liceum pełnym snobistycznej, bogatej młodzieży. W jej domu brak wsparcia, bo matka, niestabilna emocjonalnie dziennikarka, trochę za często zagląda do butelki i co rusz krytykuje córkę. Mieszkają we dwie, a każde pytanie o nieobecnego w życiu Sary ojca kończy się awanturą. Matka spędza czas na nieustających imprezach, przez co nastolatka jest zdana na samą siebie, a w lodówce najczęściej znajduje tylko światło... Niejednokrotnie bohaterki zamieniają się rolami. To Sara ratuje matkę z opresji, szuka w barach, błaga żeby nie piła, próbuje normalnie żyć, marzy o zwyczajnym, domu z ciepłym obiadem i prawdziwą rodziną, która wesprze w trudnych chwilach. Tymczasem jej rzeczywistość jest zupełnie inna... Ponieważ pieniędzy brakuje nawet na zwykłe tenisówki, Sara od początku roku szkolnego nie ćwiczy na w-fie. Przez rówieśników ze szkoły postrzegana jest jako freak, outsiderka w powyciąganych ciuchach i ciężkich martensach. Wszystko jest nie tak, jak być powinno, a to, że Sara jakoś sobie mimo wszystko radzi w tej sytuacji świadczy o jej wyjątkowej dojrzałości. Jednak, ileż można???
W życiu dziewczyny, która nie wierzy już w żadną pozytywną zmianę, pojawia się jednak kilka przełomowych sytuacji. Pewnego dnia poznaje Stefana i jego psa, Żula. Nie mija wiele czasu, a w jej życiu znajduje miejsce przystojniak o dość niecodziennym imieniu, Nicolas, pseudo Józek. Obserwujemy proces zakochania, ale nie jest to zwykła cukierkowa love story prosto z bajki o Kopciuszku. Joanna Fabicka opowiedziała nam historię tego związku w wyjątkowo ciepły i zabawny sposób, choć nie jest to opowieść wolna od smutnych emocji. 
W życiu dziewczyny zaczyna się sporo dziać, kiedy na jedną z lekcji przychodzi do jej klasy pewien gość. Zdziwienie Sary jest ogromne, bo okazuje się, że to Stefan z niecodzienną prośbą o wolontariacką pomoc w świetlicy środowiskowej dla dzieciaków, które nie mają się gdzie podziać. Robi się jeszcze ciekawiej, kiedy Sara, niezadowolona, bo Stefek wskazał ją do tego zadania, zastaje w świetlicy... Józka. On zgłosił się na ochotnika. 
Co jeszcze się wydarzy? Nie mogę opowiedzieć wszystkiego, ale w telegraficznym skrócie: ktoś zginie, ktoś ucieknie z miejsca wypadku, ktoś poszukiwany znajdzie się na cmentarzu... Zaintrygowałam? Mam nadzieję, że bardzo.
Uprzedzam, że nie jest to łatwa historia. Momentami nawet nie jest przyjemna, ale czyta się ją świetnie. Wciąga, porusza różne pokłady emocji i zmusza do myślenia. Mogę spokojnie powiedzieć, że od pierwszej strony żyłam życiem Sary. Jeśli lubisz lektury, które w jednej chwili mogą zawładnąć Twoim czasem - polecam.

sobota, 27 lutego 2016

"Kaktusy z Zielonej ulicy" Wiktor Zawada - recenzja

Tytuł: "Kaktusy z Zielonej ulicy"
Autor: Wiktor Zawada
Gatunek: literatura młodzieżowa, historia, II wojna światowa
Liczba stron: 400
Wydawnictwo: Zysk i S-ka

Moje pierwsze skojarzenie po obejrzeniu okładki "Kaktusów..." powędrowało w stronę serii książeczek o przygodach Mikołajka i jego kolegów. Szybkie zerknięcie do środka sprawiło, że uznałam tę książkę za typowo dziecięcą i nie byłam pewna czy ją przeczytam. Jednak ciekawość zwyciężyła, sięgnęłam po nią i nie żałuję. Przede wszystkim, z Mikołajkiem ma niewiele wspólnego, żeby nie powiedzieć, że właściwie nic poza prawie kwadratową okładką. Co do wieku czytelników, dla których jest przeznaczona, można polemizować czy tylko dla dzieci i młodzieży czy również dla starszych. Ja zaliczam się do tej drugiej grupy i muszę przyznać, że nie mogłam wprost oderwać się od przygód małych bohaterów, mieszkańców Zamościa, którym przyszło przeżywać dzieciństwo podczas II wojny światowej. Autor opowiada o rozterkach młodszych i starszych prostym, zrozumiałym dla każdego językiem, a dialogi są dynamiczne i pełne emocji. W kolejnych, dość długich, rozdziałach śledzimy losy Dzidka Centa, grubego Byśka, rodzeństwa, Milki i Szybkiego Jędrka, a także starszego od nich trochę Jaśka. Wszyscy mieszkają przy ulicy Zielonej w Zamościu. Dzieciaki bawią się w Indian, wykorzystując ostatnie dni wakacji i nie mając pojęcia o tym, co ich czeka. Na kartach powieści obserwujemy proces ich dojrzewania, ale nie tego biologicznego, lecz mentalnego, patriotycznego. Z dzieci stają się "wojskiem", którym dowodzi imponujący im w wielu sytuacjach Jasiek. Niektóre ich wyczyny, mające na celu utarcie nosa hitlerowcom, są bardzo niebezpieczne, ale na szczęście mają kochających rodziców, którzy tłumaczą im, dlaczego nie wolno narażać życia swojego i innych, no i jak najlepiej pomagać Ojczyźnie i rodakom w tych trudnych dla wszystkich chwilach. Bez niepotrzebnego patosu Wiktor Zawada opowiedział nam o Kaktusach z Zielonej ulicy i cieszę się, że miałam okazję przeczytać tę historię. Polecam ją każdemu, kto interesuje się wydarzeniami z czasów II wojny światowej, a przede wszystkim rodzicom, których dzieci zadają pytania o ten okres naszych dziejów - do wspólnej, mądrej lektury.