czwartek, 28 marca 2019

"Córka jubilera" Magdalena Knedler - recenzja


Czekałam na tę dylogię z niepewnością, co ze sobą przyniosą  bardzo obszerne tomy z intrygującymi okładkami. Lubię styl Magdaleny Knedler i język, którym pisze swoje powieści, więc nie wyobrażałam sobie, że mogłabym tę publikację pominąć. Dostałam jednak coś, czego kompletnie nie spodziewałam się po tej lekturze, dlatego musiałam się bardzo skupić na analizie swoich wrażeń po przeczytaniu pierwszego tomu. Postaram się napisać o wnioskach z tych moich rozmyślań, żeby uzasadnić swoją ocenę. Wytrwajcie do końca ;-)


"Każdego ranka otwieramy oczy i musimy żyć. Chyba nie ma dla człowieka nic trudniejszego".

Główną bohaterką powieści, tytułową córką jubilera, jest Charlotte Saidermann - Aber, Żydówka polskiego pochodzenia, z dość bogatej rodziny. W chwili, gdy ją poznajemy, Lotte ma siedemnaście lat i jest wychowywana przez ciotkę Wilhelminę oraz ojca, dość zdystansowanego i tajemniczego jegomościa. Matka Lotki nie żyje, więc ciotka stara się zastąpić nastolatce rodzicielkę. Chroni bratanicę przez złem świata i chowa ją pod kloszem, choć sama jest kobietą dość postępową, jak na czasy, w których żyją. 


"Chyba dlatego piszę. Na wypadek gdybym kiedyś obudziła się z pustką w głowie, w ciele starej kobiety, która nie pamięta swojego życia. A może nie tylko dlatego".

Akcja powieści rozgrywa się w czasie I wojny światowej. Monarchia Austro-Węgierska dobiega końca, a na arenie politycznej wiele się dzieje. Wojna zabiera kolejnych żołnierzy, nie patrząc na ich status społeczny. Lotka obserwuje wszystkie wydarzenia, czyta gazety i przysłuchuje się rozmowom prowadzonym podczas spotkań, w których uczestniczy. Na swój sposób próbuje poznać życie, które toczy się za murami jej bezpiecznego domu. 
I tyle, jeśli chodzi o fabułę, ponieważ nie chciałabym zdradzać zbyt wielu szczegółów. 


"Pewne rzeczy są ponad wojną. Muzyka, poezja, miłość. To, co przetrwa".

Sięgając po tę powieść spodziewałam się historii pełnej dynamizmu tamtych czasów, ale moje oczekiwania trochę rozminęły się z rzeczywistością. W powieści wiele się dzieje, to fakt, ale są to wydarzenia opowiedziane z perspektywy Lotte i jej dziennika, w którym zapisuje wszystkie interesujące ją sprawy. Uczestniczymy w nich zatem jedynie pośrednio, a właściwie jedynie się im przyglądamy. Analizy prowadzone przez nastolatkę na dłuższą metę były dla mnie trochę nużące. Przytaczane przez nią rozmowy i fragmenty różnych dokumentów czy książek nie porwały mnie. Brnęłam przez tekst bez większych emocji. Dialogi momentami wydawały mi się trochę sztuczne, prowadzone jakby na siłę, by zawrzeć w nich potrzebne informacje. Może gdybym była pasjonatką tamtych czasów, bardziej porwałby mnie stworzony przez autorkę klimat. Może porównywałabym zapiski bohaterki z tym, co pamiętam z historii. Bo ogromna wiedza i kawał dobrej roboty wyzierają z każdej strony. O tym, że Magdalena Knedler to chodząca encyklopedia z zakresu różnych dziedzin, wiem od dawna. Tutaj dodatkowo zaskoczyła mnie obeznaniem w temacie jubilerstwa i kamieni szlachetnych. Stworzenie postaci jubilera i jego córki, zainteresowanej fachem ojca i również tworzącej projekty biżuterii, wymagało na pewno wiele wysiłku.

Jeśli chodzi o bohaterów, najmniej chyba polubiłam Lotte. Irytowała mnie ta dziewczyna, szczególnie na początku tej historii, ale to chyba dobrze. Z tego wniosek, że zmieniała się z każdym rozdziałem, a więc nie była nijaka czy nudna. Po prostu nie przepadam za bohaterkami, którym ciągle słabo albo duszno :D Podobało mi się przyglądanie się relacjom Charlotte z Jensem oraz Charlotte z Jaroslavem. Kim dla niej byli ci mężczyźni? Jak się poznali? Nie zdradzę, bo to byłby potężny spojler.

Napiszę tak... Nie czułam, żebym dokądś zmierzała, na nic w napięciu nie czekałam czytając. A ja lubię na coś czekać, zastanawiać się nad tym, co będzie w następnym rozdziale, co autor wymyślił dla bohaterów. Lubię dostać tajemnicę do rozwikłania i zastanawiać się nad nią wraz z postaciami. Tutaj tego mi zabrakło. Tutaj fabuła to przede wszystkim zwykła codzienność tamtych czasów, pełna ludzkich historii, poddanych wnikliwym obserwacjom i analizom Lotki. Z perspektywy monotonnie mijających dni ta powieść jest rewelacyjna.

Nie potrafiłam ocenić tej powieści jednotorowo, więc postanowiłam wyciągnąć średnią z kilku ocen:

Fabuła - 3/6
Rozwój akcji - 1/6
Język i styl - 6/6
Klimat powieści - 6/6
Bohaterowie - 4/6
Dialogi - 3/6

Średnia: 3,8

Jestem ciekawa, jak spodoba mi się drugi tom tej dylogii, ale sięgnę po niego za jakiś czas. Dam sobie chwilę oddechu i wrócę do Oceanu odrzuconych. 



Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Novae Res



niedziela, 24 marca 2019

"Diabelska Korona" James Rollins - recenzja




Chociaż "Diabelska Korona" jest trzynastym tomem z cyklu SIGMA, ta seria przygodowa z archeologicznym tłem jeszcze mi się nie znudziła. I nie wiem, czy kiedykolwiek to nastąpi, ponieważ w każdym kolejnym tomie dzieje się tyle niesamowitych rzeczy, że chce się czytać i czytać, jak najszybciej, ale równocześnie dawkować rozdziały, żeby nie musieć wychodzić z tego świata pełnego przygód i niebezpieczeństw. 

Dla miłośników serii nie będzie żadnym zaskoczeniem, że agenci Sigmy znów muszą uratować świat ;-) 

Akcja powieści rozgrywa się w kilku miejscach, co również jest typowe dla Rollinsa. Na Wyspie Węży, niedaleko Brazylii, nieznani sprawcy atakują naukowców badających żyjące tam złote węże. Niszczą wszystko, co żyje. Z wyspy ucieka jedynie jeden z naukowców, któremu udaje się zabrać ze sobą martwego węża. 
Na Hawajach, na wyspie Maui, pojawiają się nagle gigantyczne osy. Owady sieją zniszczenie i nikt nie potrafi ich powstrzymać. Niedaleko przebywa komandor Gray Pierce, który przerywa urlop, by wraz z Seichan dołączyć do pozostałych agentów. Misja nie jest łatwa. Drużyna musi się rozdzielić, by jak najszybciej rozpocząć poszukiwania klucza do zagadki. Jeśli nie odkryją powiązań między dwoma atakami a pewną wielką bryłą bursztynu, zostanie im zrzucenie bomby atomowej na Hawaje, bo tylko ona będzie w stanie zatrzymać monstrualne i śmiercionośne osy. W przeciwnym wypadku owady zniszczą wszystko, co stanie na ich drodze. 

Rollins ma zdolność opisywania zdarzeń w tak niesamowitym tempie, że czytając kolejne przygody bohaterów, można dostać zadyszki. Kiedy człowiek wczuje się w poszczególne wątki, chwilami zapomina oddychać! Obserwujemy równolegle kilka wątków i dwie główne grupy bohaterów, którzy ścigają się z czasem. Wraz z fabułą archeologiczną i przygodową mamy możliwość poznać również warstwę obyczajową. Poznajemy dalsze losy Graya i Seichan, Monka i Kat oraz innych postaci, znanych z wcześniejszych tomów. Nie zabrakło również mojego ulubionego bohatera, Kowalskiego ;-)

Dodatkowym elementem przyciągającym mnie do tej powieści był fakt, iż akcja rozgrywa się również w Polsce. Gdańsk, Wieliczka i typowo polskie imiona wyglądały w powieści zagranicznego autora fantastycznie. W sytuacji, kiedy w mediach nasz kraj często przedstawiany jest w negatywnym świetle, tutaj byłam dumna czytając o polskiej kopalni soli i poszukiwaniach prowadzonych na jej terenie. Należy wspomnieć, iż Rollins ma polskie pochodzenie, więc myślę, że i dla niego pisanie o kraju przodków było ciekawym doświadczeniem. Przy tak wymagające fabule musiał zrobić naprawdę porządny research, żeby opisywane wydarzenia były rzeczywiste. 

Chociaż tekst nie jest wolny od powtórzeń i literówek, to nie jest ich zbyt wiele. Zawsze trochę żałuję, że nie znam angielskiego na tyle, by móc czytać książki ulubionych anglojęzycznych pisarzy w oryginale. Tłumaczenie, choćby było najlepsze, to jednak zawsze będzie tylko tłumaczenie... 

Oczywiście, ostatnie strony poświęcone zostały na wyjaśnienie, co w powieści było fikcją, a co prawdą. Lubię tę część, ponieważ zawsze podczas lektury zastanawiam się, ile z tego, o czym czytam, powstało w wyobraźni autora, a co istnieje lub istniało naprawdę.


Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Albatros


wtorek, 19 marca 2019

"Zagubione zwierzaki. Szukaj. Znajduj. Baw się" Katarzyna Urbaniak - recenzja


Książeczki z serii Szukaj. Znajduj. Baw się zawierają piękne, pełne szczegółów ilustracje, przy których można przyjemnie spędzić czas. Zaproponowane w "Zagubionych zwierzakach" zadania to zaledwie początek przygody z odnajdywaniem umieszczonych na obrazkach elementów. Gdzie schował się tchórz? Ile wiewiórek mieszka w parku? Ile hipopotamów postanowiło dziś wziąć kąpiel w rzece? Kto wypuścił małpy z klatki w ZOO? 


Na czternastu stronach czeka na młodego odkrywcę siedem miejsc pełnych zwierząt: park, ZOO, las, góry i morze, a także rzeka i ogród. Każda ilustracja, dopracowana i bajecznie kolorowa, zachęca do wodzenia palcem po wycinku świata zwierząt małych i dużych. 

Seria wydawnictwa Wilga ćwiczy spostrzegawczość i koncentrację uwagi. Jest tu również nauka liczenia, ponieważ ukryte zwierzaki trzeba policzyć. Na każdej kolejnej ilustracji dziecko ma o jedno zwierzątko więcej do odszukania. Twarda oprawa i kartki pozwolą korzystać z książeczki przez długi czas bez większego uszczerbku. 

Warto spędzić z dzieckiem czas zarówno przy ej książeczce, jak i przy drugiej z serii, o zagubionych rzeczach. Ogrom szczegółów stanie się niewyczerpanym źródłem rozmów i zadań proponowanych maluchowi.

Przykłady stron:
http://katarzynaurbaniak.blogspot.com/2019/02/zagubione-zwierzaki-miasto-zagubionych.html

http://katarzynaurbaniak.blogspot.com/2019/02/zagubione-zwierzaki-miasto-zagubionych.html


Książkę mogłam przeczytać dzięki współpracy z serwisem Jakkupowac.pl


piątek, 15 marca 2019

"Pani Henryka i morderstwo w autokarze" Katarzyna Gurnard - recenzja


Moje drugie spotkanie z panią Henryką Orłowską uważam za bardzo udane. Lekka powieść, napisana z humorem i zagadką kryminalną, to idealna propozycja na popołudnie po długim, męczącym dniu. Przyznam jednak, że czytałam nie tylko po południu, ale właściwie w każdej wolnej chwili ;-) 

Tym razem Pani Henryka postanowiła zafundować sobie odrobinę luksusu i wykupiła wycieczkę do Paryża. Wraz z nią w podróż wyrusza kilka nieznanych emerytce osób. Autorka postarała się, by postacie były różnorodne, więc z przyjemnością poznawałam kolejnych bohaterów powieści. Niezawodna pani Henia szybko poznaje kolejnych współpasażerów, a dzięki jej obserwacjom zaznajamiamy się z nimi całkiem nieźle. Kierowca autokaru, pan Ireneusz, jest niezwykle przeczulony na punkcie swojego wspaniałego pojazdu i nie pozwala pasażerom na żadne ekscesy w stylu picia czy jedzenia w jego wnętrzu. Ani w ogóle na nic poza siedzeniem na fotelach. Pani przewodniczka Urszula natomiast większość czasu podczas jazdy spędza w świecie filmów i seriali, które ogląda nałogowo na telefonie. Wśród uczestników wycieczki mamy też dwa małżeństwa, Krystynę i Stanisława oraz Franceskę i Kacpra, pewnego początkującego pisarza, a także wirtuoza smaku. Kto z nich zginie i w jaki sposób? Odpowiedzi na te pytania poznacie sięgając po drugi tom przygód pani Henryki. 

Najlepiej rozumiem chyba Kacpra, który pracuje w bibliotece i nie może oderwać się od czytania książek :D Z dużym zainteresowaniem śledziłam poczynania Orłowskiej i naprawdę próbowałam zapamiętywać wszystkie szczegóły i szczególiki pojawiające się w treści. Przyznaję się, że mimo starań nie udało mi się wszystkiego przewidzieć ;-) Ale zabawę miałam przednią, szczególnie podczas lektury fragmentów, w których pani Henia wykorzystywała swoje zdolności aktorskie, aby uzyskać od "przesłuchiwanych" bohaterów potrzebne informacje. 

Przy okazji towarzyszenia głównej bohaterce podczas rozwiązywania sprawy, mamy okazję spędzić trochę czasu z jej zwierzakami, świnką morską, Biszkoptem, i kotkiem Czizem. Mali towarzysze Orłowskiej są bardzo pocieszni, a ich obecność dodaje ciepłego klimatu całej opowieści. Zdradzę Wam po cichu, że w toku śledztwa pojawi się jeszcze jedno zwierzątko...

Druga przygoda pani Henryki podobała mi się nawet bardziej niż pierwsza, więc liczę na kolejne spotkanie z samozwańczą panią detektyw.


Za możliwość przeczytania książki dziękuję Autorce oraz wydawnictwu LIRA

wtorek, 12 marca 2019

"Madame Pylinska i sekret Chopina" Eric Emmanuel Schmitt - recenzja


W jednym z wywiadów Schmitt tłumaczył, co według niego jest celem książki. Pisarz uważa, że powinna ona przekazywać jakąś mądrość czy filozofię, dzięki której ludzie nauczą się lepiej żyć, poznają siebie i będą potrafili zaakceptować odczuwane na co dzień emocje. Myślę, że autor konsekwentnie realizuje ten pogląd w swoich powieściach, a "Madame Pylinska i sekret Chopina" jest kolejnym tego przykładem.

Bohaterem powieści Schmitt uczynił siebie. Dzięki temu mogłam spojrzeć na niego nie tylko przez pryzmat jego pisarskiej twórczości, ale miałam okazję poznać również inne aspekty życia jednego z moich ulubionych pisarzy. W najnowszej książce autor podzielił się z czytelnikami swoją pasją muzyczną. O tym, iż nie jest to zwykłe zainteresowanie, lecz prawdziwa pasja, świadczą niesamowicie dopracowane i przemyślane opisy oraz porównania, które Schmitt zastosował w tekście (optuję za przyznaniem medalu tłumaczowi!). 

Nie będę przybliżać zbyt wiele z fabuły, ponieważ książka ma zaledwie 91 stron. Wspomnę tylko tyle, że tytułowa madame Pylinska to Polka, ekscentryczna nauczycielka gry na fortepianie, do której trafia Eric. Mężczyzna chce nauczyć się dobrze grać, ale metody jego mentorki są raczej specyficzne i zdecydowanie odstają od jego wyobrażenia o pracy nad techniką gry. No, bo co można sobie pomyśleć o nauczycielce gry, która nie pozwala uczniowi ćwiczyć na instrumencie, za to każe mu zrywać kwiaty, słuchać szumu drzew czy tworzyć fale na wodzie? 

Jeśli spodziewacie się wartkiej akcji i zaskakujących zwrotów w fabule, to muszę uprzedzić, że tutaj ich nie znajdziecie. Autor skupił się na filozoficznej stronie życia i starał się pokazać, jak ważne jest odkrywanie świata poprzez zachwycanie się najdrobniejszymi wydarzeniami. 

Schmitt zdradza czytelnikowi fragment prywatnych wspomnień, zaprasza nas do swojego świata i dzieli się chwilą, w której zrozumiał, że jego przeznaczeniem jest pisanie. Jak wyglądała droga, która doprowadziła go do tego stwierdzenia? Odpowiedź znajdziecie w tej krótkiej, lecz niezwykle treściwej i nasiąkniętej muzyką opowieści. 

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu ZNAK Literanova

poniedziałek, 11 marca 2019

"Stracony list" Jillian Cantor - recenzja


Wzmianka o tajemniczym liście z czasów wojny, umieszczona w opisie powieści pt. "Stracony list", zadziałała na mnie, jak magnes. Koniecznie musiałam poznać tę historię i nie żałuję, że poświęciłam jej czas. 

Autorka zabiera czytelników w dwutorową podróż pełną emocji. Pierwszy rozdział przenosi nas do 1939 roku (choć później cofniemy się jeszcze do 1938), a kolejny do 1989. I tak, na zmianę, wędrujemy między dwiema historiami i dwoma zestawami bohaterów.

W opowieści z czasów wojennej zawieruchy poznajemy Kristoffa, który rozpoczyna naukę u pewnego żydowskiego grawera i projektanta znaczków, Fabera. Okazuje się, że praca ta jest bardzo trudna i chłopak musi włożyć dużo wysiłku, aby efekt był zadowalający. Kiedy do córek i żony mężczyzny dociera wieść o zamachu na ludność żydowską ("noc kryształowa"), a grawer znika bez śladu, Kristoff staje się niejako opiekunem osamotnionych kobiet. Pewnego dnia znika również pani Faber, więc przyjaciel starszej z córek, Eleny, Josef, namawia dziewczęta do wyjazdu do Anglii. Dla Kristoffa rozstanie z Eleną, którą pokochał całym sercem, to dramatyczna chwila, jednak rozumie, że ten wyjazd może uratować im życie. Sam zostaje w domu Faberów, gdzie znajdują go Niemcy i zlecają przygotowanie znaczków dla Trzeciej Rzeszy... 
Jak potoczą się losy dziewcząt? Czy Kristoff wyjdzie bez szwanku z krążącego nad nim niebezpieczeństwa? W co chłopak postanowi się zaangażować? Kiedy Elena zdecyduje się wrócić do rodzinnego domu? I wreszcie, kto w brutalnym świecie, pełnym śmierci i chaosu, odnajdzie miłość?

Drugi tor to czasy współczesne i Los Angeles, w którym mieszka Katie. Kobietę poznajemy w trudnych dla niej chwilach. Musiała umieścić chorego na Alzheimera ojca w domu opieki, a do tego właśnie rozwodzi się z mężem, z którym również pracuje. Kiedy Katie porządkuje osobiste rzeczy ojca, natrafia na jego kolekcję znaczków. Ponieważ ojciec całe życie szukał "klejnotu", skupując na wyprzedażach znaczki i  stare listy, postanowiła sprawdzić, czy mu się to udało i oddała kolekcję do wyceny. Wśród mnóstwa szpargałów filatelista Benjamin odkrywa tajemniczy list z czasów wojny, ze znaczkiem, którego nigdy wcześniej nie widział. Wraz z Katie postanawiają odszukać adresatkę listu. Czy im się to uda? Czy adresatka wciąż żyje? I jaką historię duet detektywów-amatorów odkryje podczas wędrówek i rozmów z ludźmi? 

Autorka do opisania każdej z płaszczyzn czasowych wykorzystuje inny czas (teraźniejszy i przeszły), a do tego zmienia narrację z pierwszo- na trzecioosobową. Styl tej powieści jest raczej oszczędny, a jednocześnie wystarczający, by poruszyć i wciągnąć czytelnika. Wykorzystane w powieści wydarzenia z czasów wojny miały miejsce naprawdę, co potęguje wrażenie realizmu w stworzonej przez autorkę historii. Nie sposób nudzić się podczas lektury. Rozdziały są krótkie, lecz treściwe, a akcja powieści płynna i intrygująca. Z każdą kolejną stroną rośnie poziom emocji i zaciekawienia, co wydarzy się za chwilę i jakie decyzje podejmą bohaterowie.  

Chociaż książka jest określana jako historyczna, według mnie jest to raczej powieść obyczajowa z historią w tle. Jest to opowieść o miłości, poświęceniu i odwadze, potrzebnej do podejmowania trudnych decyzji i do stawiania czoła przeciwnościom losu. 



Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Marginesy

wtorek, 5 marca 2019

"Słowiańskie siedlisko" Monika Rzepiela - recenzja




Słowiańskie klimaty zawsze mnie przyciągają. Tak też było z tą powieścią, nieznanej mi wcześniej autorki. Monika Rzepiela pasjonuje się staropolską kulturą i obyczajami do tego stopnia, że postanowiła przenieść swoją wiedzę o dawnych wiekach na karty powieści. Jej decyzja niezmiernie mnie cieszy, ponieważ dzięki temu mogłam zatopić się na ładnych kilka dni w świat, który i mnie fascynuje. 

W osadzie o nazwie Polana żyją główni bohaterowie tej wciągającej historii, siostry Rzepka i Dziewanna wraz z rodzicami, Dobromir ze swoją rodziną, sierota Wierzbinka, stara znachorka Libusza i wielu innych mieszkańców. Jak to w niewielkiej wiosce, ludzie się znają i wiedzą o sobie wszystko. Wieści rozchodzą się tam lotem błyskawicy, a dokładniej na bosych nogach dzieciaków. Dni mijają zgodnie z wędrówką słońca po niebie, a pory roku wyznaczają rytm wykonywanych prac. Ludzie oddają cześć słowiańskim bogom, ponieważ wierzą w to, że dobry byt całej rodziny zależy od ich przychylności. Życie płynie spokojnie, czasami okraszane większymi emocjami, czy to sprzeczką, czy też zakochaniem. Niewielka Polana i jej mieszkańcy nie są wolni i od śmierci, do której nieuchronnie każde życie zmierza.
Kiedy na dworze księcia Mieszka I rozgrywają się niezwykle ważne dla całego kraju wydarzenia, mieszkańcy Polany jeszcze nie zdają sobie sprawy z tego, co ich czeka. Książę, chcąc zapewnić poddanym spokój i bezpieczeństwo, decyduje się przyjąć chrzest święty, by móc poślubić czeską księżniczkę Dobrawę. Jak zmiany na dworze wpłyną na mieszkańców niewielkiej osady? Czyje serce zabije żywiej dla przystojnego Dobromira? Kto wyleje morze łez przez niespełnioną miłość? 

Akcja powieści jest raczej spokojna, bez nagłych zwrotów czy fajerwerków, ale płynnie prowadzi nas nie tylko przez koleje losów bohaterów, ale także prezentuje tamtejsze obrzędy, zwyczaje i całą tę słowiańską magię.  

Autorka napisała swoją powieść językiem przypominającym staropolski. Użyła dawnego słownictwa, zmieniła szyk wyrazów w zdaniu, dzięki czemu osiągnęła ciekawy efekt. Chociaż przez kilka pierwszych stron musiałam przyzwyczaić się do tych zabiegów stylistycznych, później czytało mi się wyśmienicie. Może tylko odrobinę przeszkadzały mi dość częste powtórzenia. 
Doceniam również przypisy, ponieważ nie jestem biegła w mitologii słowiańskiej na tyle, by pamiętać wszystkie bóstwa, więc krótkie wyjaśnienie bardzo mi się przydało. Spodobało mi się też kilka dawnych wyrazów, np. wieczerzadło czy wnęki (wnuki).

"Słowiańskie siedlisko" to piękna historyczna opowieść o obyczajach i codzienności naszych przodków, którzy jak my kochali, nienawidzili, zazdrościli czy obawiali się nadchodzących nieuchronnie zmian. 


Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Szara Godzina