poniedziałek, 31 grudnia 2018

"Gdzie śpiewają diabły" Magdalena Kubasiewicz - recenzja


Nie jestem pewna, czy powinnam oceniać książki z tego gatunku, ponieważ bardzo rzadko je czytam, więc mam niewielkie porównanie. Ale spróbuję i zobaczymy, co mi z tego wyjdzie :-)

sobota, 29 grudnia 2018

Okładkowe TOPY i WTOPY wśród moich tegorocznych lektur

Postanowiłam przejrzeć moje tegoroczne lektury pod pewnym kątem. Mówi się, że nie należy oceniać książki po okładce, ale nie czarujmy się, zawsze chociaż kilka procent naszego zainteresowania książką wzbudza właśnie okładka ;-) W związku z tym poniżej umieszczam moje TOPY i WTOPY :D

czwartek, 27 grudnia 2018

"Mąż na niby" Nina Majewska - Brown - recenzja





Rzadko kiedy jestem tak przekonana do oceny, którą daję przeczytanej książce, jak w tym przypadku. I żałuję, że dopiero teraz znalazłam czas na jej lekturę :-) 

Główną bohaterką jest Zofia, kobieta po trzydziestce, nauczycielka, matka dwunastoletniej Poli i żona Pawła. Chociaż z tym ostatnim właściwie już nie do końca, ponieważ poznajemy ją w chwili, kiedy mąż decyduje się opuścić żonę i córkę, by zamieszkać z inną. Zofia jest zszokowana i zdezorientowana, ponieważ według niej nic nie zapowiadało tragedii. Niczego nie zauważyła, chociaż okazało się, że wszyscy wokoło wiedzieli o trwającym od dwóch lat romansie Pawła ze znacznie młodszą Sarą. Kobieta czuje się bezwartościowa i niekochana. Jedynie konieczność otoczenia opieką córki trzyma ją jako tako w pionie. 
Czas jej sprzyja, ponieważ zaczynają się wakacje, więc może na spokojnie przyjrzeć się całej sytuacji i jakoś ułożyć sobie wszystko w głowie. Zdecydowanie nie pomagają jej niezdrowo zainteresowani sytuacją znajomi, wiecznie niezadowolona z niej matka ani wrogo nastawieni teściowie. Wszyscy na zmianę ją oskarżają lub wypytują o szczegóły rozstania. Zosia ma serdecznie dość tych rozmów i postanawia wykupić jakąś wycieczkę w ciepłe miejsce dla siebie i Poli, aby oderwać się od "tego całego bagna". Niestety jej plan sypie się, kiedy matka nadludzkim wysiłkiem zdobywa miejsce na tej samej wycieczce i wybiera się z nimi na Majorkę w ofercie last minute... Kolejne zwroty akcji to niesamowita mieszanka zabawnych sytuacji i dołów, które co jakiś czas łapie Zośka. 

Po raz pierwszy zetknęłam się z tą autorką i muszę przyznać, że było to spotkanie niezwykle udane. Książkę czyta się świetnie, choć doczepiłabym się do pewnego momentu w fabule, gdzie nie zgadzały mi się opisywane wydarzenia. Nie mogę zdradzić, o co dokładnie chodzi, bo to byłby duży spojler, ale najpierw z narracji dowiadujemy się, że pewne wydarzenie ma mieć miejsce za dwa dni, tymczasem zanim te dwa dni miną, Zośka zdąży jeszcze sporo przeżyć, więc wydawało mi się to jakoś niespójne. Ale poza tym drobnym chaosem fabuła jest świetnie skonstruowana. 

Dialogi, szczególnie między Zosią a jej matką, są tak zabawne, że czytałam je śmiejąc się w głos. Rozmowy bohaterów zajmują znaczną część tekstu, dzięki czemu akcja w powieści jest dynamiczna i wciągająca. 

Nieziemsko irytował mnie mąż Zosi. Jego zachowanie, poglądy i w ogóle całe podejście do życia, małżeństwa i zdrady były strasznie wkurzające. Za to z przyjemnością obserwowałam przemianę, która zachodziła w kobiecie pod wpływem przemyśleń i rozmów z przyjaciółką, Jolą. Nie obawiajcie się, nie jest tego dużo. Wręcz przeciwnie, odniosłam wrażenie podczas lektury, że wszystko było świetnie wyważone. Refleksje Zosi, "złote rady" jej matki, pogaduchy z przyjaciółką i wreszcie rozmowy z Pawłem dostarczyły mi wielu emocji. Do tego bardzo dojrzałe rozmowy z dorastającą córką. Autorka świetnie opisała to, co dzieje się w sercu i umyśle zdradzonej i oszukanej kobiety.  Szczególnie, kiedy nie ma wsparcie właściwie w nikim, bo jedyną osobą, która jest po jej stronie, jest ojciec, który jednak wyrusza w długą podróż, więc jest, a jakoby go nie było... 
Nie jest to cukierkowa historia (choć jest w niej sporo humoru), bo temat zdrady i oszukiwania partnerki to poważna i bolesna sprawa. Nie spodziewajcie się też żadnego wątku miłosnego. Jest to życiowa historia podana w bardzo oryginalny sposób. 

Jak poradzi sobie Zośka w nowej sytuacji? Kto poda jej pomocną dłoń? Jakie zmiany wprowadzi w swoim i Poli życiu? I jak przetrwa "wakacje w piekle"? Musicie się przekonać czytając tę powieść. Gwarantuję, że będzie to mile spędzony czas. Dlatego polecam gorąco, a sama lecę sprawdzić, czy ta autorka napisała więcej powieści ;-)


Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu PASCAL


środa, 26 grudnia 2018

"Spełnione życzenia" Karolina Wilczyńska - recenzja




"Życie nie każdego doświadcza sprawiedliwie 
i trzeba się z tym pogodzić".

Literatura świąteczna powinna być radosna i ciepła. Przynajmniej tak sobie wyobrażałam tego typu książki, których celem jest wprowadzenie czytelnika w atmosferę świąt. Nie sądzicie, że o to w tych powieściach chodzi? Jednak niech nie zwiedzie Was ta śliczna dziewczynka na okładce. Tutaj przeczytacie w większości smutne historie... 

Akcja obejmuje jeden dzień - 24 grudnia. Kolejne rozdziały to godziny zegarowe, które mijają przybliżając nas i bohaterów opisywanych historii do wigilijnej wieczerzy. Obserwujemy ich życie, zabieganie i problemy, z którymi muszą się zmierzyć. Pani Krystyna, której córka alkoholiczka nie potrafi zająć się dwójką małych dzieci i wszystko jest na głowie staruszki, Daniel, który obawia się przedstawić rodzicom miłość swojego życia, Elwira, która marzy o dziecku, ale z powodu stanu zdrowia nie może zostać mamą, młoda dziewczyna, Natalia, której ukochany jest ciężko chory, a rodzice nie akceptują ich związku, Tadeusz, który bez wyrzutów sumienia zdradza żonę i Zbyszek, dla którego to praca jest ważniejsza od żony i maleńkiej córeczki. Cały wachlarz charakterów. I różne zakończenia tych opowieści, dla jednych radosne, dla innych, niestety, nie. Jednak wszystkie wydarzenia przedstawione w tej książce są w klimacie blue.  

Lubię przeplatane historie. Przerywane w odpowiednich momentach opowieści sprawiają, że ciekawość nie słabnie i trudno odłożyć książkę. Gdyby więc były to jeszcze historie ciut weselsze (co nie znaczy, że powinny być cukierkowe, o nie), z pewnością ocena byłaby maksymalna. 


niedziela, 23 grudnia 2018

"Paranoja" Katarzyna Berenika Miszczuk - recenzja




Pierwszy tom serii W lekarskim fartuchu, czyli "Obsesję", przeczytałam dokładnie rok temu. W związku z tym martwiłam się, że nie połapię się w bohaterach, bo sporo już zapomniałam z fabuły. Jednak nie było tak źle, dość szybko przypomniałam sobie najważniejsze informacje. Warto znać poprzedni tom cyklu, ponieważ wydarzenia obyczajowe rozgrywające się w "Paranoi" to dalszy ciąg perypetii tych samych bohaterów. Jedynie zagadka kryminalna jest nowa. 

Tym razem w wątku kryminalnym na pierwszy plan wysuwają się lekarz medycyny sądowej Marek Zadrożny oraz komisarz Sebastian Pol. Świetny duet przyjaciół, który w dużej mierze ratuje powieść. W Warszawie, gdzie toczy się akcja tej części, dochodzi do kilku zgonów. Policja początkowo uważa je za samobójstwa, jednak Marek zauważa pewną cechę wspólną. Wszystkie znalezione osoby mają przy sobie czerwoną nitkę. Według Zadrożnego ma to znaczenie i natychmiast kojarzy mu się to z kabałą. Policja jednak usiłuje jak najszybciej zamknąć sprawy, które traktuje jak niepowiązane ze sobą samobójstwa, a pomysł Zadrożnego lekceważy. Do czasu, aż morderca sam da śledczym do zrozumienia, że są w błędzie. Podrzucając kolejne wskazówki wodzi ich za nos, licząc na upublicznienie sprawy, a co za tym idzie - na sławę. Kto znajduje się wśród podejrzanych? Czy wskazówki mordercy zaprowadzą policjantów do celu? Ile osób będzie musiało zginąć, zanim sprawa zostanie rozwiązana? I który z naszych bohaterów powinien bać się najbardziej?

Akcja w tym tomie nie jest dynamiczna. Jeśli ktoś liczy na dreszczyk emocji, to raczej się zawiedzie. Już "Obsesja" była bardziej podszyta nutką niepokoju niż trzymającą w napięciu intrygą, a tutaj z klimatem jeszcze słabiej, więc... nie nastawiajcie się na thrillerowy efekt WOW. Do tego przeplatający się ze sprawą kryminalną wątek miłosny... taki jakiś mdły i dość irytujący momentami. Joanna Skoczek i jej niestabilność emocjonalna nie pomaga. Wciąż się rumieniła, a pozostali bohaterowie byli jej zachowaniem rozbawieni. Ona się rumieniła, a oni byli rozbawieni, więc ona znów się rumieniła, a oni byli jeszcze bardziej rozbawieni, jeśli rozumiecie, o co mi chodzi ;-) 
Na szczęście wśród bohaterów tego tomu trafili się również ci bardziej wyraziści. Najbardziej przypadli mi do gustu pani prokurator Natalia Świetlik, komisarz Pol i mała rezolutna Marta, bratanica Zadrożnego. Mam nadzieję, że w kolejnej części te właśnie postacie wysuną się na pierwszy plan. Bardzo interesuje mnie na przykład, jak potoczą się losy prokurator Świetlik, czyli postrachu komisariatu. 

Lekki styl autorki zdecydowanie nie pasuje do ciężkich kryminalnych klimatów, ale przynajmniej dialogi są zabawne. Można się chociaż od czasu do czasu pośmiać, bo jeśli chodzi o intrygę kryminalną, to nie jest bardzo skomplikowana. 

Czy będę przewidywalna, jeśli napiszę, że... korekta zaspała? :D No cóż, sąsiadka Zadrożnego na pewno się ze mną zgodzi, bo w tekście raz jest panią Kowalską, by za chwilę stać się panią Kowalik, a na następnej stronie powrócić do nazwiska Kowalska... O błędach innej maści już nie wspomnę. 

Powieść może nie wywołuje ciarek na plecach, ale czyta się dobrze. Nada się w sam raz na spokojny wieczór po męczącym dniu. 


Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu W.A.B.

piątek, 21 grudnia 2018

"365 dni cudowności. Księga wskazań pana Browne'a" R.J.Palacio - recenzja


Historia Auggiego od dawna gości w naszych domach i zapewne również w sercach. Nie ma chyba człowieka, który przynajmniej nie słyszałby o Cudownym Chłopaku, jego rodzinie i przyjaciołach. I o jego życiu, które wcale nie jest usłane różami. Do zestawu książek opowiadających o wspomnianym bohaterze dołączyły dwie, o których trochę Wam opowiem. 

"Odwagę można znaleźć w nieoczekiwanych miejscach". [J.R.R. Tolkien]

"365 dni cudowności" to pokaźnych rozmiarów tom zawierający cytaty pochodzące z różnych źródeł. To rodzaj motywatorów na każdy dzień roku, ewentualnie materiał do refleksji lub do poprawy humoru. Znajdziecie tu słowa mówiące o miłości, przyjaźni, życzliwości czy odwadze. Autorami tych krótkich fragmentów są pisarze, twórcy piosenek, inne znane postacie, a nawet ludzie, którzy przygotowują wróżby do chińskich ciasteczek. Niektóre wywołują uśmiech na twarzy, a inne skłaniają do zastanowienia się nad sobą i światem. Najciekawsze zaś jest to, że wiele z tych cytatów tak naprawdę to sprawy oczywiste, o których jednak na co dzień nie myślimy. Pozycja ta pozwala nam je dostrzec na nowo. 

"Możesz dokonać wszystkiego, czego zapragniesz. Wystarczy, że uwierzysz". [Ella]

Książka została wydana bardzo starannie. Każda strona to jeden cytat. Dzięki temu słowa mają sporo przestrzeni. Możemy tak je zostawić, ale jeśli ktoś miałby chęć dopisać coś od siebie, to miejsca jest dosyć. Zmieściłyby się nawet rysunki. Jeden dzień = jedna strona. To pozwala na w miarę systematyczne zapiski.

"Jesteś skazany na bycie takim człowiekiem, jakim sam postanowisz być". [R.W. Emerson]

Drugą pozycją należącą do książek związanych z powieścią "Cudowny chłopak" jest dziennik, czyli - jak głosi informacja na okładce - notatki o charakterze osobistym prowadzone codziennie. Dziennik, w takiej samej szacie kolorystycznej co pozostałe książki należące do tej serii, choć znacznie cieńszy i z miękką okładką, ma chyba za zadanie przypominać właśnie zeszyt lub pamiętnik. Wnętrze to kartki w linie, na których od czasu do czasu znajduje się jakiś cytat lub ornament czy nieduży rysuneczek. Wszystko utrzymane w kolorystyce biało-błękitnej. Aż chce się złapać za długopis lub pióro i wypełnić go swoimi przemyśleniami. 


Za możliwość przeczytania książki i korzystania z dziennika dziękuję Wydawnictwu Albatros

środa, 19 grudnia 2018

"Zabójczy mróz" Louise Penny - recenzja




Pisarka Louise Penny nie była mi do tej pory znana. Chociaż kryminały to mój ulubiony gatunek, nie trafiłam wcześniej na jej powieści. "Zabójczy mróz" to drugi tom serii o inspektorze Armandzie Gamache'u, który w 2014 roku ukazał się nakładem wydawnictwa Feeria pod trochę innym tytułem ---> "Zabójczy spokój". 

Fabuła jest naprawdę interesująca i wciągająca od pierwszych stron. Autorka zabiera nas do małego miasteczka Three Pines w Kanadzie, położonego niedaleko Montrealu. Bardzo plastycznie odmalowuje atmosferę tego miejsca i jego codzienność. Poznajemy poszczególnych bohaterów, m.in. artystkę Clarę, poetkę Ruth i trzy starsze panie: Emilie, Kaye i Matkę Beę oraz nowych w Three Pines CC de Poitiers, jej męża Richarda i córkę Crie, którzy kupili stojący na obrzeżach miasteczka dom Hadleyów. Wraz z CC w miasteczku pojawia się fotograf, Saul, którego zadaniem jest wykonanie sesji zdjęć CC na tle "zwykłych ludzi". No tak, nie wspomniałam, że pani de Poitiers ma bardzo wysokie mniemanie o sobie. Napisała książkę, w której przedstawiła szczegółowo "starożytną" filozofię li bien, której zasady odziedziczyła podobno po swojej matce i wspaniałomyślnie przekazała je ludziom, by mogli nauczyć się żyć w harmonii ze sobą i światem. Sama jednak, dla własnej wewnętrznej równowagi, znęcała się psychicznie nad mężem i nastoletnią córką. Dziewczynka zaś była dodatkowo wyśmiewana w szkole przez rówieśników, a więc prawie całe jej otoczenie utwierdzało ją w przekonaniu, jak bardzo jest brzydka i beznadziejna pod każdym względem. 

Nadchodzi dzień, w którym rozgrywany jest coroczny turniej curlingowy. To wielkie wydarzenie w Three Pines, więc na zamarzniętym jeziorze zebrali się wszyscy mieszkańcy. Dla Saula to idealny moment do wykonania sesji fotograficznej dla CC i uwolnienia się od niej. Turniej jednak zakłóca tragedia. Znienawidzona przez wszystkich CC de Poitiers pada rażona prądem na samym środku zamarzniętego jeziora. Kto dokonał tej zbrodni? I w jaki sposób, skoro kobieta znajdowała się na oczach wszystkich obecnych? 
Zespół policjantów wraz z inspektorem Armandem na czele rozpoczyna śledztwo. Nie jest to jednak jedyna sprawa, którą musi rozwikłać Gamache. Lista podejrzanych jest naprawdę długa i właściwie każdy miał powód, by zamordować antypatyczną CC... Jak sobie poradzi inspektor? Kto będzie jego sprzymierzeńcem podczas poszukiwania mordercy? I czy zbrodni na pewno dokonał jeden człowiek?

Muszę przyznać, że początkowo powieść czytało mi się średnio. Nie wiem czy bardziej dlatego, że nie znam tomu pierwszego, a w tym autorka odnosi się do historii z pierwszej części serii, czy raczej dlatego, że nie spodziewałam się francuskich nazwisk i wtrąceń w tym języku w dialogach. Nie znam francuskiego i nie przepadam za tym językiem do tego stopnia, że zajmuje on trzecią pozycję na mojej liście języków "krzaczkopodobnych" (zaraz za japońskim i chińskim, które są ex aequo na pierwszym miejscu oraz rosyjskim, plasującym się ze swoimi bukwami na drugiej pozycji). Nie wiem, jak Wam, ale mnie naprawdę utrudnia czytanie rozpoznawanie bohaterów jedynie po pierwszej literze nazwiska, bo dalej nie potrafię przeczytać :D Jednak z każdą stroną fabuła wciągała mnie coraz bardziej, a dość toporny język powieści rekompensował mi świetnie zarysowany klimat rodem z francuskich filmów z Louisem de Funesem lub ze słynnego serialu "Allo, allo". Rozmowy i niektóre zachowania bohaterów były fantastyczne i nie raz uśmiałam się czytając je. 

Wspomnę jeszcze o tym, że w tracie czytania natraficie na sporo odwołań do różnych utworów, miejsc i znanych postaci. Na szczęście tłumaczka zadbała o czytelnika, który nie wszystkie te cytaty, osoby lub nazwy zna i dodała przypisy z wyjaśnieniami.

Podsumowując, mogę powiedzieć, że powieść mi się podobała, a kiedy akcja przyspieszyła w ostatnich rozdziałach, nie mogłam oderwać się od książki. I jestem z siebie niezmiernie dumna, że mniej więcej w połowie tej historii wytypowałam mordercę i okazało się, że wreszcie trafiłam! :D To mi się często nie zdarza, więc brawo ja! ;-)



Książkę "Zabójczy mróz" możecie zakupić na stronie Księgarni taniaksiazka.pl

Nowości w księgarni Tania Książka

Za możliwość przeczytania książki dziękuję księgarni Tania Książka 

sobota, 15 grudnia 2018

"Pokrewne dusze" Agata Kołakowska - recenzja



Często wydaje nam się, że znamy drugiego człowieka jak własną kieszeń. Wiemy, jak zachowałby się w różnych sytuacjach, co by powiedział, jakie podjął decyzje... A figa z makiem. Ludzka psychika jest tak nieprzewidywalna, że nawet samych siebie nie możemy być pewni, a co dopiero drugiego człowieka.

"Pokrewne dusze" to niesamowita historia o meandrach ludzkiej psyche. Dwie kobiety, dwa życia, dwa dramaty i odmienne, choć tak podobne, problemy. 
Milena Gajewska to terapeutka o świetnej opinii, która pomaganie ludziom traktuje jak misję. Jej pacjenci przychodzą po radę i wsparcie regularnie. Jedną z odwiedzających ją klientek jest Marta Woźniak, która potrzebuje pomocy w powrocie do normalnego życia po nagłej śmierci ukochanej siostry. Z czasem sesje z psycholożką stają się dla Marty niezwykle ważne, wręcz niezbędne do jako takiego funkcjonowania. Uzależnia się od wsparcia terapeutki do tego stopnia, że ucieka się do podstępu, by zwabić kobietę do pensjonatu na wyspie, w którym mieszka. Milena szybko orientuje się, że dała się złapać w pułapkę i nie uda jej się uwolnić z rąk Marty. Ta ostatnia zaś traktuje terapeutkę jakby była jej siostrą. Według Marty wszystko układa się idealnie, odzyskała utraconą siostrę i nie jest już sama w pustym pensjonacie. Nie wie jednak, że Milena również ma swoje problemy i nie zawsze jest tym, za kogo się podaje. Czy kobiety zdołają dojść do porozumienia? Jak zareaguje Marta, kiedy Milena w końcu pogodzi się z tym, że nie wydostanie się z wyspy? Kim są Kinga, Aneta, Paulina?... Dlaczego tylko Filip upiera się, by rozpocząć poszukiwania Mileny, kiedy ta znika bez słowa? Pytań przybywa z każdą stroną, więc jeśli zdecydujecie się na tę lekturę, z pewnością nie będziecie się nudzić. 

Milena i Marta to nie jedyne bohaterki w tej powieści. Obserwujemy również innych pacjentów Instytutu Psychoterapii AlterEgo, w którym pracuje Milena. Pojawi się Karol i jego żona Dagmara, a także Justyna i wspierający ją Krzysztof. W życiu wszystkich tych osób znacznie namiesza Milena. Jak skończy się jej wtrącanie się w życie tych ludzi? 

Akcja jest wartka i wymagająca od czytelnika skupienia, ale lektura nie męczy. Wręcz przeciwnie, wciąga i zaciekawia. Bardzo byłam ciekawa, jak autorka rozegra opisane w książce wątki i muszę przyznać, że udało jej się mnie zwieść :-)   

I na zakończenie dodam jeszcze, że dzięki tej książce nie zeszłam dziś na katar. Musiałam przecież poznać zakończenie całej historii! :D 


Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Prószyński i S-ka





środa, 12 grudnia 2018

Książkowe prezenty gwiazdkowe - polecajka


Kto chociaż raz próbował obdarować kogoś innego książką ten wie, jak trudne jest to zadanie. Wszak każdy ma inny gust czytelniczy i preferencje. Trafić w dziesiątkę i sprezentować książkę, która ucieszy, to ogromna sztuka. Jeśli macie w planach to karkołomne zadanie, pozwolę sobie poniżej wymienić kilka propozycji spośród zrecenzowanych przeze mnie książek :-) Podpięłam pod tytuły recenzje, które napisałam, żeby można było je szybko przejrzeć.

Humor i kryminalną fabułę, ale bez flaków i nadmiaru krwi znajdziecie w powieściach:

- "Zacisze 13" i "Zacisze 13. Powrót" Olgi Rudnickiej
- "Nie całkiem białe Boże Narodzenie" Magdaleny Knedler
- "Wioletka na tropie zbrodni" Katarzyny Gurnard

Poważne i zawikłane kryminalne sprawy opisano w powieściach:
- cała seria o Lipowie Katarzyny Puzyńskiej, tom 1: "Motylek"
- "W domu" Harlana Cobena
- "Porwanie" Agnieszki Pietrzyk

Obyczajowe i lekkie klimaty (czasami ciut fantastyczne) odnajdziecie w powieściach: 
- "Pudełko z marzeniami" duetu Witkiewicz & Rogoziński
- "Kogut domowy" Nataszy Sochy
- seria Kwiat Paproci K.B.Miszczuk, tom 1: "Szeptucha"

Przygodowe szaleństwo z pewnością odnajdziecie w powieściach Jamesa Rollinsa:
- cykl SIGMA, m.in. "Klucz zagłady" i "Siódma plaga" 

Obyczajowe powieści z tajemnicą, mroczną zagadką w tle to między innymi:
- "Sekrety i kłamstwa" Sylwii Trojanowskiej
- "Teatr pod Białym Latawcem" Ilony Gołębiewskiej
- "Może kiedyś, innym razem..." Joanny Gawrych-Skrzypczak

Historyczne bądź mitologiczne motywy znajdziecie w powieściach:
- "Lwowski ptak" Piotra Tymińskiego
- "W cieniu tamtych dni" Magdaleny Majcher
- "Blizna" Danuty Chlupovej
- "Tatuażysta z Auschwitz" Heather Morris
- "Zapomniani bogowie" Jarosława Prusińskiego

Dla młodzieży polecam:
- "Internat" Izabeli Degórskiej

Dzieciom z pewnością spodobają się:
- seria o Zuli Nataszy Sochy

Może moje zestawienie ułatwi Wam poszukiwania :-) 

Życzę powodzenia w dobieraniu prezentowej literatury! <3 

"Zaczekaj na mnie" Lidia Liszewska, Robert Kornacki - recenzja




Jeśli nie czytaliście "Napisz do mnie", to uprzedzam, że w recenzji mogą być spojlery :-)

Moja ocena pierwszego tomu tego cyklu nie była do końca zachęcająca. I chociaż nie potrafiłam ocenić tamtej powieści, sięgnęłam po drugi tom z ciekawością, jak potoczą się losy bohaterów. Czy było warto? I czy zamierzam przeczytać również tom trzeci, kiedy będzie już dostępny? 

Przede wszystkim na pewno zauważyliście, że nie ma podziału oceny, a to oznacza, że korekta się spisała! Pod względem technicznym czytało mi się wyśmienicie. 

Pierwszy tom zostawił czytelnika z pewną decyzją Kosmy, która sprawiła, że cały świat Matyldy zawalił się w jednej chwili. Życie mężczyzny również zmieniło się o 180 stopni pod wpływem diagnozy lekarskiej, która nie dawała mu szansy na długie życie. Tego jednak kobieta nie wiedziała, dopóki nie znalazła czekającego na nią od roku w "stodole" listu od Kosmy. Wyjaśniał w nim powody zerwania. Nadal nie podoba mi się to, że zadecydował sam za nich oboje, ale tak to wymyślili autorzy. Pewnie po to, żeby było ciekawiej, bardziej dramatycznie i emocjonująco.   
Teraz Matylda uczy się żyć na nowo, choć wciąż nie pozbierała się po rozstaniu z ukochanym. Analizuje, wspomina i zastanawia się, choć równocześnie próbuje się pogodzić z tym, co zesłał jej los. Kosma nadal zajmuje dużo miejsca w jej sercu, choć jest ono złamane i samotne. Jednak Matylda ma dla kogo żyć, bowiem pojawiły się na świecie dwie maleńkie istotki, które wywróciły wszystko do góry nogami. 

Fabuła obejmuje siedem dni z życia bohaterów oraz ich wspomnienia. Wydarzenia przeplatają się ze sobą tworząc sieć pełną emocji, refleksji, analiz i domysłów. Cała ta część przepełniona jest tęsknotą i pragnieniem odwrócenia złego losu. Kosma musi wybrać między śmiercią a życiem, a Matylda zdecydować, co dalej zrobić ze swoim życiem. I tyle. Więcej nie mogę napisać, ponieważ odkryłabym za dużo z fabuły, w której właściwie niewiele się dzieje ;-) 

Akcja jest raczej powolna. Więcej tu przeżywania przez bohaterów całego wachlarza emocji niż dynamiki. Jeśli chodzi zaś o postacie, to luźny styl seksualny Kosmy właściwie zniknął. Nie było niesmacznych wyskoków mężczyzny do pojawiających się w jego życiu kobiet. Po prostu miał co innego na głowie, więc sprawy damsko-męskie zeszły na dalszy plan.

Zastanawiałam się też trochę nad okładką. Dlaczego jest mniej porywająca niż jej poprzedniczka z pierwszego tomu? Nie wiem. Stawiam na kolor. Niebieski jakoś bardziej mi pasuje do tej opowieści i ogólnie do okładki książkowej. Poza tym ten czerwony... Czy ja wiem? Nie do końca współgra mi z fabułą drugiego tomu. Ale może to tylko takie moje wrażenie? :-) 

Tak, sięgnę po trzeci tom, kiedy ukarze się drukiem :-)


Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona

poniedziałek, 10 grudnia 2018

"Nie całkiem białe Boże Narodzenie" Magdalena Knedler - recenzja



Grudzień zdecydowanie wymaga przeczytania książki świątecznej, więc uznałam, że nadeszła wreszcie pora na kolejną powieść Magdaleny Knedler. Co mówicie? Że to nie jest książka świąteczna? No jak to nie jest? Okładka w lelenie jest? Jest! No to co, że trupie czaszki też są? Wkomponowały się idealnie :D Czas akcji również się zgadza. W końcu bohaterowie czekają na Boże Narodzenie. A że w ciut przerażającej atmosferze? Cóż zrobić... 

Olga Mierzwińska przyjeżdża do pensjonatu Mścigniew, usytuowanego na odludziu, aby spokojnie spędzić nadchodzące wielkimi krokami Święta Bożego Narodzenia. Dlaczego zdecydowała się na samotny wyjazd zamiast spędzić ten świąteczny czas z rodziną? Głównie dlatego, że bała się wracać do rodzinnej wsi po porażce, którą poniosła w jednym z najpopularniejszych programów rozrywkowych. Cała Polska widziała, jak odpadła podczas muzycznego show na żywo i była pewna, że to wydarzenie wiązałoby się z przykrymi komentarzami sąsiadów, których nie chciała słuchać. Jedynym rozwiązaniem był więc wyjazd gdzieś, gdzie nikt jej nie zna. Wybór padł na pensjonat, którego właścicielem był Tomasz Malanowski. Na miejscu okazało się, że nie ona jedna skorzystała z oferty świątecznej. Właściwie wszystkie pokoje były już zajęte przez amatorów bezstresowego spędzania świątecznego czasu. Każdemu chyba marzy się przeżywanie Bożego Narodzenia bez nerwów związanych z wszystkimi przygotowaniami. I było naprawdę nieźle, do momentu, w którym Olga znalazła... topielca. Policja uznaje tę śmierć za wypadek. Nie wszyscy jednak są tego samego zdania. Poza tym nie mija wiele czasu, a nasza bohaterka znajduje kolejnego denata, choć właściwie ten przez chwilę jeszcze żyje, kiedy kobieta natrafia na niego podczas spaceru, niedaleko pensjonatu. Robi się naprawdę upiornie...

W wyniku śmierci jednego z gości, niejakiego Heinego Steinera, w pensjonacie pojawiają się dwaj mężczyźni, Grzegorz i Wojciech. Jeden z nich to podinspektor z Komendy Powiatowej Policji we Wschowie, a drugi - prywatny detektyw. Panowie są przyjaciółmi, chociaż ich drogi rozeszły się jakiś czas temu. I są, rzecz, jasna, "na urlopie", a o ich profesjach czy celu przybycia nikt w pensjonacie nie ma pojęcia. Jedynie Olga odkrywa prawdę, co pozwala jej uczestniczyć w tajnych działaniach operacyjnych mężczyzn. W toku prowadzonego śledztwa pojawia się coraz więcej trupów w szafie i okazuje się, że nikt nie jest tak do końca kryształowo czysty i niewinny...

Niesamowicie lubię czytać Magdę Knedler. Dlaczego? Trudno określić to w skrócie. O tym, jakim pięknym językiem posługuje się autorka, pisałam już we wcześniejszych recenzjach i podtrzymuję swoje zdanie w tym temacie. Cud, miód i orzeszki, no :-) Innym z powodów jest płynność czytania, jaką osiągam podczas lektury jej powieści. Na czym polega owa płynność? W moim przypadku głównie na tym, że nie zgrzytam zębami, kiedy w co trzecim akapicie natrafiam na źle odmienione wyrazy, literówki czy zjedzone litery. Dobra, tutaj też je znalazłam (bo przecież nie byłabym sobą, nie? :D), ale jakieś 10 błędów na 343 strony to naprawdę pryszcz. Zatem - płynęłam sobie przez kolejne rozdziały z błogim uśmiechem na twarzy, ewentualnie chichrając się przy dialogach wspomnianej Olgi i dwóch śledczych. Bardzo spodobała mi się relacja kobiety i podinspektora Grzegorza, wcale nie romansowa, nie liczcie tutaj na taki wątek. Fabuła zmierza w zupełnie innym niż miłosny kierunku. 

Bohaterowie zostali stworzeni z dbałością o wszelkie szczegóły i opisani bardzo plastycznie. W trakcie lektury pojawiali się w mojej wyobraźni zupełnie naturalnie. Autorka dawkowała informacje z nimi związane, aby niepostrzeżenie wpleść je w fabułę i dostarczyć czytelnikowi materiału do rozmyślań. Tu właśnie jest ukryty klimat powieści Agathy Christie. Wraz z pisarką zmierzamy powoli do celu, odkrywając fakty z życia poszczególnych postaci, by w kulminacyjnym punkcie poskładać wszystkie elementy układanki (albo nie :D) i poznać zakończenie. Przebywamy w pensjonacie, a więc na zamkniętym terenie, i mamy do dyspozycji określoną liczbę podejrzanych. Wśród nich ukrywa się morderca. Kto nim jest? I jaki miał motyw? Czy dwie zbrodnie mają ze sobą coś wspólnego? 

Humorystyczne sytuacje i dowcipne dialogi, napięcie rosnące z każdą stroną, wiszący nad głową topór ukrywającego się wśród gości mordercy, kłamstwa i niedomówienia to tylko mały wycinek tego, co czeka Was, jeśli sięgnięcie po tę powieść. Ja bawiłam się świetnie!  

I na zakończenie, wiecie co jest najfajniejsze w tej powieści? Przytoczę fragment (spokojnie, żadnych spojlerów nie będzie!): " (...) Aha, Grzechu... Chyba mam dla nas kolejną sprawę." Rozumiecie, co to oznacza? ;-)


Za możliwość przeczytania książkę dziękuję Wydawnictwu Novae Res

środa, 5 grudnia 2018

"2 miliony za Grunwald" Joanna Jodełka - recenzja


"- Co jest właściwie na tym obrazie? - niespodziewanie przerwał mu Dziurawiec, leżąc z zamkniętymi oczami.
- Nie wiesz?! - zdziwił się chłopak. - Jak to? Nigdy nie widziałeś Bitwy pod Grunwaldem? Nigdy? Ani razu? Nawet na zdjęciu? Nawet w gazecie? Na pocztówce też nie? Żartujesz, prawda?"

Lektura kolejnej powieści Joanny Jodełki, w której autorka połączyła emocjonującą historię z przeszłości z sensacyjną fabułą, już za mną. Nie była to pierwsza książka pisarki, którą przeczytałam. Wcześniej miałam okazję sięgnąć po "Kamyk" i "Polichromię", które niesamowicie mnie wciągnęły i wspominam je bardzo pozytywnie do dziś. Czy z historyczną odsłoną twórczości pani Jodełki było podobnie? No cóż, może będę nudna, ale znów muszę rozdzielić ocenę na dwie części: fabuła i bohaterowie oraz warstwa techniczna, czyli korekta...

Powieść "2 miliony za Grunwald" opowiada historię ratowania przed zniszczeniem monumentalnego dzieła Jana Matejki, słynnego obrazu Bitwa pod Grunwaldem. Kto tak bardzo nienawidził tego wybitnego dzieła polskiego malarstwa, że chciał je unicestwić? 

Podczas lektury przenosimy się w czasie kilka razy. Najpierw, we wstępie, obserwujemy samego mistrza Matejkę przy tworzeniu gigantycznej sceny bitwy. Równocześnie autorka nakreśla atmosferę w kraju i nastroje panujące wśród Polaków. Następnie przeskakujemy o 60 lat do przodu i lądujemy w 1938 roku, czyli niemal w przededniu II wojny światowej, by śledzić dalsze losy malowidła i walkę niewielkiej grupy Polaków o zachowanie płótna w nienaruszonym stanie. Wojenna zawierucha, a także pewien zaślepiony żądzą zniszczenia dzieła hitlerowiec, nie ułatwiali tego i tak trudnego zadania.  Ostatni przeskok w czasie przeniesie nas z roku 1941 do 1944, w którym obraz na ponad tysiąc dni spoczął w... grobie. Najbardziej niesamowite zaś jest to, że cała ta historia, choć wydaje się nieprawdopodobna, wydarzyła się naprawdę. Tylko część fabuły i niektóre postacie to fikcja literacka i wyobraźnia autorki.

Jakie decyzje będą musiały podjąć osoby opiekujące się Bitwą? Kto wspomoże ich wysiłki? W jaki sposób obraz zniknie z Warszawy, a pojawi się w Lublinie, by tam również umknąć sprzed celownika Gerharda von Lossowa? Jak ważący około 600 kilogramów obraz podróżował przez Polskę, pod samym nosem okupantów? O tym i wielu innych sprawach opowiada autorka w swojej powieści. I robi to całkiem nieźle, choć uprzedzam, że akcja rozkręca się powoli. Dlatego właśnie urwałam jeden punkt z oceny. Warto było jednak cierpliwie poczekać na rozwój sytuacji, ponieważ w pewnej chwili lawina wydarzeń ruszyła z kopyta i nie sposób było oderwać się od kolejnych rozdziałów. 

Wątek związany  z obrazem Matejki przeplatał się z innymi, typowo obyczajowymi, prezentującymi głównie wojenną rzeczywistość. Zabieg ten z jednej strony spowalniał bieg wydarzeń, ale z drugiej uzupełniał fabułę o dodatkowe informacje.

Wśród występujących w powieści bohaterów moją sympatię zyskali Dziurawiec i mały Jona Faber. Z przyjemnością obserwowałam przemianę zwykłego złodziejaszka w obrońcę polskości, której ucieleśnieniem był obraz Matejki, wyceniony przez poszukujących go Niemców na 2, a następnie na 10 milionów. Jona zaś okazał się być niezwykle bystrym dzieciakiem, dlatego sceny z jego udziałem według mnie bardzo wzbogaciły fabułę. Sympatyczny chłopiec, znacznie dojrzalszy niż wskazywałby na to jego wiek, brał czynny udział w wielu wydarzeniach związanych z ratowaniem i ukrywaniem Bitwy.

Ocena książki pod względem technicznym.
Znów musiałam zmierzyć się z ogromem literówek, głównie zjedzonych lub przestawionych liter, a także dublowaniem zaimka się w zdaniach lub jego znikaniem...

Naprawdę trudno się czyta się i nie da się skupić na fabule, kiedy wyzary dwoją nam przed oczami albo ich ma tam, gdzie być powinny...

Napotkałam również sporo innych "kwiatków", np. pejsy w chałacie czy bardzo częste w powieściach wycofywanie się do tyłu. Na resztę przegapionych przez osoby poprawiające tekst atrakcji chyba spuszczę zasłonę miłosierdzia. Moja ocena korekty z aktualnego wydania to zaledwie 2/6.
Mam nadzieję, że jeśli ta powieść doczeka się wznowienia, ktoś poprawi te wszystkie błędy, żeby można było spokojnie skoncentrować się na treści.


Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu W.A.B.

poniedziałek, 3 grudnia 2018

"Służące do wszystkiego" Joanna Kuciel-Frydryszak - recenzja


"Służące do wszystkiego" to rodzaj zbiorowej biografii. Autorka opisuje życie często bezimiennych "białych niewolnic", czyli służących żyjących w Polsce w pierwszej połowie XX wieku. Na treść tej publikacji składają się różnego rodzaju źródła, a także wspomnienia rodzinne i informacje z muzeów.

Podczas lektury napotkamy ryciny, przykłady planów pracy służących, zdjęcia, rysunki przedstawiające ubiór właściwy dla służby, różnego rodzaju porady i przepisy oraz wycinki z ówczesnych gazet.

W treści, w większości poważnej, znalazły się i zabawne akcenty, jak na przykład wycinek z gazety "Głos Poranny" z 1938 roku, w którym czytamy, iż pewna służąca stanęła przed sądem za to, że zagroziła swojemu chlebodawcy zabójstwem za awanturę, którą jej urządził, gdy podczas przyjęcia jedna z pań znalazła w swojej szklance z herbatą karalucha. To musiały być emocje! 

Z uwagą prześledziłam, ile czasu na poszczególne obowiązki miała dana służąca i co w ogóle musiała zrobić przez cały dzień. Według tych materiałów praca służącej zaczynała się o 7.00 (więc pobudka około 6.00), a kończyła grubo po 21.00. W tym czasie miała za zadanie między innymi sprzątać według ustalonego na cały tydzień grafiku, przygotowywać i podawać posiłki państwu, gotować, prać i prasować. Dla siebie miała w ciągu całego dnia łącznie może godzinę, głównie na posiłki własne i trochę czasu po południu na odpoczynek. Na zakończenie dostawała dyspozycje na kolejny dzień i miała się rozliczyć z tego, co zrobiła od rana. Nie wspomnę już o tym, że jeśli służąca nie była wprawiona w robocie i nie wyrabiała się w godzinach z grafiku, to chyba tego czasu własnego nie miała... A w filmach różnego rodzaju postaci służących głównie ładnie wyglądają w tych fartuszkach i czepeczkach... Chyba widzom rzadko przychodzi do głowy, by zastanowić się, ile ciężkich zajęć czekało każdego dnia na te kobiety. Ciekawe było dla mnie również to, że służącymi były panny, a kiedy któraś wychodziła za mąż, nie mogła już pracować na takim stanowisku. 

Daje do myślenia ten obraz z międzywojnia, kiedy wszystkie dziewczęta, które ze wsi trafiały do pańskich domów, z jednej strony cieszyły się awansem społecznym, a równocześnie traktowane były jak nic niewarte popychadła, nadające się wyłącznie do sprzątania i usługiwania państwu. Widoczna tu jest jak na dłoni niesamowita przepaść między klasami. Tylko zdaje się, że państwo nigdy nie zbrukali swoich mądrych głów myślą, że bez tych "białych niewolnic" ich domostwa rozsypałyby się zwyczajnie albo zniknęły pod stosami brudnych naczyń i ubrań. Najprostsze czynności wykonywały przecież służące. Gdyby tak wtedy modne stały się związki zawodowe i ktoś podpowiedziałby tym kobietom, że mogą się zbuntować i zacząć walczyć o swoje, to kto wie, jak by się to skończyło ;-)  

Książka została wydana z wielką dbałością o szczegóły. Czarna okładka ze zdjęciem jednej z jej bohaterek przyciąga wzrok. Twarda oprawa chroni wnętrze. Sądzę, że jest to pozycja idealnie nadająca się na niebanalny prezent.


Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Marginesy


piątek, 30 listopada 2018

"Napisz do mnie" Lidia Liszewska, Robert Kornacki - recenzja



No właśnie... Kiedy piszecie recenzję przeczytanej książki, od razu macie w głowie, ile punktów jej dajecie? Czy Wasza ocena klaruje się w miarę analizowania powieści i pisania wspomnianej recenzji? Bo u mnie tym razem chyba przeważy ten drugi sposób. Zwyczajnie nie wiem, jak mam ocenić tę opowieść. Może uda mi się na coś zdecydować, zanim dojdę do ostatniego akapitu tego postu.

"Internety" aż huczą od ochów i achów na temat tego debiutu literackiego. Piękna, przyciągająca wzrok okładka (w moim ulubionym kolorze), rekomendacja znanego pisarza (nie zwracam na nie uwagi, ale w tym wypadku chyba powinnam była) i historia chwytająca za serce. Czego można chcieć więcej? Lektura zapowiadała się zatem interesująco, szczególnie dla amatorów romantycznych fabuł, gdzie króluje atmosfera prawdziwej miłości, takiej, wiecie, od pierwszego wejrzenia i na zabój. Dobra, wiem, że to nie do końca moja bajka. Za mało trupów i rozlewu krwi, za dużo eterycznych zapachów i powłóczystych spojrzeń... ale każdemu należy się szansa, nie? ;-)

Kosma jest dziennikarzem radiowym o magnetycznym głosie, pod wpływem którego kobiety tracą głowę. Matylda to artystka, która marzy, by jej życie stało się ciekawsze i bardziej kolorowe. Oboje po czterdziestce, w związkach i z dorosłymi już dziećmi, doszukują się w szarej codzienności czegoś wyjątkowego. Pewnego dnia Matylda, siedząc w przytulnej kawiarence, pisze list do męża. Taki tradycyjny, odręczny list, na świeżo zdobytej, dość starej lecz wciąż pięknej papeterii. List jest smutny, nostalgiczny, jakby autorka była rozczarowana tym, jak wygląda jej świat. Wkrótce kobieta wychodzi, ale nie zauważa, że list spada na podłogę i zostaje w "Żółtej Ciżemce", aby po pewnym czasie zostać odnalezionym przez... Kosmę. Mężczyzna sięga po kartki leżące pod stolikiem i zaczyna czytać. Słowa tajemniczej nieznajomej skierowane do równie nieznanego mu męża przyciągają dziennikarza i fascynują go. Zaczyna zastanawiać się nad tym, kim jest Pani z Żółtej Ciżemki. Efektem tych rozmyślań jest odpowiedź na znaleziony list, którą Kosma pisze i zostawia u kelnerki, Izy, na wypadek, gdyby tajemnicza kobieta wróciła po swoją zgubę. Na zasadzie "raz kozie śmierć, spróbować nie zawadzi". Rzecz jasna, Kosma ma ogromną nadzieję, że kobieta pojawi się i odpisze. Inaczej nie zadawałby sobie tyle trudu. Śledzimy więc jego oczekiwanie i niecierpliwość, a także towarzyszymy Matyldzie, kiedy po dłuższym czasie pojawia się znów w "Żółtej Ciżemce" i dostaje od kelnerki czekającą na nią odpowiedź od obcego mężczyzny. I dalej już wiadomo, listy się piszą, adresaci naprzemiennie przybywają do kawiarenki po kolejną porcję wieści od tajemniczego korespondenta, a kelnerka Iza robi za skrzynkę pocztową :-)  

Nie będę owijać w bawełnę. Inaczej sobie tę powieść wyobrażałam. Możliwe jednak, że miałam zbyt duże oczekiwania względem niej. Faktem jest, że historia ta mnie nie zachwyciła, a główny bohater irytował mnie straszliwie, więc starałam się czytać tak szybko, jak to możliwe, żeby krócej się denerwować. Pewnie powiecie, że mogłam ją po prostu odłożyć. Owszem, mogłam, problem w tym, że wciąż miałam nadzieję na coś, co mnie w tej powieści urzeknie...  

Może spróbuję napisać kolejno swoje odczucia według punktów. 

1. Narracja
Nie mam na koncie czytelniczym zbyt wielu książek stworzonych przez duet damsko-męski. Może dlatego trudno mi mieć jakieś porównanie, ale w przypadku tej powieści narracje bardzo różnią się między sobą. Podejrzewam, że chodziło o uwypuklenie męskiego i żeńskiego spojrzenia na rozgrywające się wydarzenia. W wywiadzie z Lidią Liszewską przeczytałam, że powieść pisana była wspólnie przez oboje autorów i nie chcą wskazywać konkretnie, co kto napisał. Część tekstu jest delikatna i romantyczna, jak Matylda, a reszta momentami wręcz prostacka i niesmaczna, jak, niestety,... Kosma. Jeśli o to chodziło autorom, to cel został osiągnięty.

2. Bohaterowie  
Pewnie zwolenniczki tej historii powieszą na mnie stado psów, ale nie jestem w stanie polubić tego faceta. No nie, nie i nie. Nikt mi nie wmówi, że to jest normalne, żeby mieć żonę (z którą ma już dorosłą córkę), a jak tylko nadarzy się okazja, iść ochoczo do łóżka z innymi kobietami i uważać to za naturalny stan rzeczy. Ile ich tam było? Zdaje się, że cztery: przyjaciółka ze studiów Anja, spotkana w parku Ewelina, policjantka Ewa i kelnerka Iza. Czytając kolejne rozdziały, kiedy tylko pojawiała się jakaś kobieta, zaczynałam odliczanie, ile czasu zajmie naszemu amantowi dotarcie do ostatniej bazy. Uwierzcie, że niewiele... Kiedy jednak przyłapuje swoją żonę in flagranti, robi jej karczemną awanturę. Wtedy już wskakiwanie komuś do łóżka nie jest ok. Typowe... 
Matylda. Sympatyczna, delikatna i spokojna. Trochę chyba znudzona swoim obecnym życiem i rozczarowana zachowaniem męża, który (uwaga, będzie zaskoczenie fabularne!) zdradza ją bez skrupułów. Co zrobi kobieta w tej sytuacji? Jaką podejmie decyzję w obliczu upokorzenia, na które została narażona przez męża?
Kosma w pewnym momencie opowie Matyldzie o sobie i swoich podbojach. Nie wiem jak Wy, ale nie chciałabym faceta, który tak skacze z kwiatka na kwiatek. Zwyczajnie bałabym się, że nie jestem jedyna. Czy malarka uległa jego czarowi?  
Nie potrafię sobie tych dwojga wyobrazić. I nie wiem, czy po prostu nie zwróciłam uwagi na opisy postaci w trakcie lektury czy ich tam nie było. Nie mam pojęcia, ale faktem jest, że nie pojawił mi się w głowie obraz żadnego z nich. 

3. Fabuła
Spodziewałam się ciekawej opowieści z listami w tle, może z jakąś tajemnicą, zagadką z przeszłości. Listy, owszem, były, ale nie trafił do mnie pomysł na tę historię. Nudziły mnie te podchody, odwiedzanie kawiarenki, czekanie, odpisywanie, zostawianie kolejnych przesyłek u kelnerki w nieskończoność. Zabrakło jakiejś iskry, porywu emocji, czegokolwiek. Powiem szczerze, że z 544 stron poruszyły mnie w pewien sposób te 44 ostatnie, a przez 500 czekałam na cud. 

Wcale nie jestem mądrzejsza niż na początku. I ponieważ nadal nie wiem, jaką ocenę powinnam wystawić tej powieści, to dam neutrala, czyli 3/6. I tak, przeczytam kolejny tom, który już czeka na półce. Mam nadzieję, że bardziej do mnie przemówi :-)


Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona



poniedziałek, 26 listopada 2018

"Skaza" Robert Małecki - recenzja


Zacnej grubości tomiszcze z intrygującą okładką przyciągnęło mój wzrok, kiedy tylko książka ta pojawiła się wśród nowości Czwartej Strony. Chociaż nie czytałam wcześniejszych powieści Roberta Małeckiego, postanowiłam zaryzykować i sięgnąć po tę lekturę. Czy się zawiodłam? No cóż, może zacznę od tego, że to będzie kolejna recenzja, w której ocena będzie podwójna i obejmie osobno pomysł na fabułę, intrygę i bohaterów oraz względy techniczne. Jeśli czytacie moje recenzje wiecie, że zwracam na to uwagę. Może to czepianie się, może marudzenie, ale nic na to nie poradzę, że tak już mam. Kiedy czytam książkę, jest dla mnie ważna nie tylko historia, którą opisuje autor, ale także to, czy zadbano o piękny język czy choćby brak literówek, o innych błędach już nie wspomnę :)

"Skaza" nie jest typowym kryminałem. Nie spodziewajcie się hektolitrów krwi czy flaków na wierzchu. To zagadka z mnóstwem pytań bez jasnych odpowiedzi i obyczajowym tłem. Czyli to, co Bibliotecznie lubi najbardziej. Podobny klimat znajdziecie, na przykład, u Pani Kasi Puzyńskiej. Nie każdemu jednak może się to podobać, bo wątek prezentujący życie codzienne bohaterów i ich problemy może się komuś wydać przegadany i nudnawy. Ja lubię obserwować opisywane w powieści zmagania z życiem. Warstwa obyczajowa jest dla mnie dopełnieniem wątku kryminalnego. W ten sposób lepiej poznaję stworzone przez pisarza postacie. Bohaterowie stają mi się przez to bliżsi.

Bernard Gross to policjant, dla którego podejmowane sprawy nie są tylko numerami akt. Za każdą z nich stoją ludzie i ich dramaty. Dlatego komisarz angażuje się w dochodzenia całym sobą i analizuje każdy najdrobniejszy ślad. Możliwe jest też, iż taki sposób pracy związany jest z tym, z czym zmaga się mężczyzna w życiu osobistym. Żona komisarza od lat przebywa w ośrodku dla "śpiochów", czyli osób znajdujących się w śpiączce. Kobieta została zaatakowana we własnym domu przez nieznanego sprawcę. Gross nie zdołał zapobiec tragedii. Napastnik zbiegł, a jego żona zatrzymała się na etapie wegetacji. Syn pary nie poradził sobie z tą sytuacją, więc Bernard dźwiga na swoich barkach również ten problem. Obwinia siebie za wszystko, co spotkało jego rodzinę, i wciąż poszukuje człowieka, który tamtego feralnego dnia uciekł mu sprzed nosa.  

Akcja "Skazy" rozpoczyna się w chwili, kiedy w skutym lodem jeziorze pewna dziewczynka dostrzega zwłoki. Topielcem okazuje się być nastolatek, mieszkaniec niewielkiej Chełmży. W unieruchomionej przez lód na jeziorze łódce Gross odkrywa drugie ciało, tym razem starszego mężczyzny, wyglądającego na bezdomnego. Na pierwszy rzut oka zbrodni nie ma. Obie śmierci wyglądają na nieszczęśliwe wypadki. Ale czy na pewno? W dodatku nikt nie rozpoznaje staruszka, a jego wygląd nie do końca pasuje do stereotypowego wizerunku osób bezdomnych. Gross rozpoczyna śledztwo. 

Autor po mistrzowsku przedstawił Chełmżę. To małe miasteczko i jego mieszkańcy zaserwują czytelnikowi prawdziwy koktajl tajemnic i niejasności. Nie obejdzie się też bez kłamstw i kłamstewek różnego kalibru. Do tego dojdą obyczajowe smaczki, zdrady, pobicia, nieporozumienia i wzajemne oskarżenia. Dla wielbiciela obyczajowych kryminałów to prawdziwa gratka! Wszystkie nitki będzie próbował powiązać Gross. Czy mu się to uda? Zadanie jest naprawdę trudne.     

Powieść prowadzona jest dwoma torami. Obserwujemy wydarzenia rozgrywające się współcześnie, ale równocześnie uczestniczymy w innych, sprzed dziesięciu lat, które doprowadziły do zaginięcia trojga ludzi. Czy sprawa sprzed lat, zniknięcia małżeństwa Tarasewiczów i Elżbiety Jaworskiej, łączy się ze śledztwem dotyczącym odnalezionych na jeziorze ciał? 

Jeśli chodzi o teksty z okładki, to muszę przyznać, że wspomniany tam mrok dostrzegłam głównie w samym bohaterze, Bernardzie, który zmaga się z samym sobą i przytłaczającą go przeszłością. Można tu dodać również jego kolegów po fachu, Otrembę i Skałkę, którzy hodują własne demony, nad którymi usiłują zapanować. Narastające problemy, zmęczenie i permanentny brak snu nie pomagają w działaniach operacyjnych. Czy policjanci zdołają poznać tożsamość człowieka z łódki? Kim był człowiek, który zaatakował Agnieszkę Gross i czy jest w jakiś sposób powiązany z obecnymi sprawami?    

Ocena książki pod względem technicznym.
Wszystkie plusy, opisane przeze mnie powyżej, psuły mi wszechobecne literówki i powtórzenia. Nie poradzę nic na to, że trudno mi się skupić na fabule i cieszyć rozwiązywaniem sprawy kryminalnej wraz z głównym bohaterem i jego współpracownikami, kiedy co chwilę trafiam na jakieś językowe "kwiatki". Uważam, że od tego jest korektor i redaktor, aby powieść była jak najlepsza. Kiedy autor pracuje nad tekstem tyle czasu, ile trwa stworzenie takiej powieści, pewnych rzeczy już nie dostrzega. Po to jest ekipa, która ma za zadanie wyłapać wszystkie niedoskonałości. Tutaj "drużyna pierścienia", niestety, zaspała... 
Podsumowując, gdyby nie te błędy, byłoby idealnie. Więc moja ocena strony technicznej to jedynie 3/6.  


Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona