niedziela, 11 listopada 2018

"Moja słodka Audrina" V. C. Andrews - recenzja


Kiedy zobaczyłam na stronie wydawnictwa, że jest już dostępna kolejna powieść V. C. Andrews, autorki serii "Kwiaty na poddaszu", która bardzo mi się podobała, od razu postanowiłam ją przeczytać. Muszę przyznać jednak, że książka ta okazała się dla mnie sporym rozczarowaniem... I gdybym miała ją określić jednym słowem, to chyba zdecydowałabym się na "dziwna". 

Fabuła, jak zwykle u pani Andrews, jest mroczna i pogmatwana. W wielkim i dość ponurym domu mieszka rodzina Whitefernów: Damian, jego żona Lucietta i córka Audrina oraz siostra Lucietty, Ellsbeth, i jej córka - Vera. Kilkuletnia Audrina nie chodzi do szkoły i strasznie zazdrości tego przywileju starszej kuzynce. Przed ludźmi wszyscy udają, że Vera jest rodzoną siostrą Audriny, aby nie wyśmiewano jej za to, iż nie wiadomo, z kim jej matka zaszła w ciążę. Nie jest to jednak jedyna tajemnica w tym przytłaczającym domu. Audrina nie ma pojęcia ile ma lat, ani jaki jest dzień tygodnia czy miesiąc. Nie docierają do niej żadne aktualne gazety, nie ogląda telewizji, a każdy zegar w domu pokazuje inną godzinę. Dziewczynka ma luki w pamięci i nie potrafi odnaleźć w niej żadnych swoich wspomnień. Wie tylko, że miała kiedyś starszą siostrę, która zmarła, gdy miała 9 lat, ponieważ źli chłopcy napadli ją w lesie i skrzywdzili. Pokój Pierwszej i Najlepszej Audriny (nasza bohaterka otrzymała bowiem imię po zmarłej siostrze) jest prawie jak świątynia, a znajdujący się w nim bujany fotel to miejsce katuszy żyjącej, drugiej Audriny. Ojciec zmusza ją bowiem do spędzania w bujaku wielu godzin, co ma sprawić cud i "wlać" w dziewczynkę "dar", który posiadała jej starsza siostra. Audrina bardzo stara się zadowolić ojca i dorównać starszej, idealnej, siostrze, jednak ma bolesną świadomość tego, że nigdy jej się to nie uda...  

Postacie stworzone przez autorkę są płaskie i niesympatyczne. Wciąż tylko na siebie wrzeszczą lub wręcz ryczą, ewentualnie syczą z ironią czy sarkazmem. Domownicy raczej nie lubią się wzajemnie, a Lucietta i Ellsbeth organizują co wtorek herbatkę z... nieżyjącą ciotką Mercy Marie. Dopiero, kiedy w życiu Audriny pojawia się Arden, który wprowadza się z matką do domku w lesie, wachlarz emocji rozszerza się o zainteresowanie, sympatię i wreszcie miłość. Cały czas jednak między postaciami wyczuwa się napięcie i przewagę negatywnych uczuć. 

Irytowały mnie ciągłe powtórzenia w tekście. Najbardziej chyba ojciec, w kółko rozprawiający o tym, że Audrina musi stać się pustym naczyniem. Ciągłe wracanie do Audriny Pierwszej i niekończące się rozważania drugiej Audriny nad tym, że żyje poza czasem, nie może chodzić do szkoły i nie ma pojęcia o świecie poza posiadłością jej ojca.  

W wielu miejscach fabuła ma dziury. Na przykład, najpierw dowiadujemy się, że Damian nie ma pieniędzy i nie stać go na wiele rzeczy (chociaż wielki dom jakoś jest w stanie utrzymać...), a za chwilę Audrina dostaje pozwolenie, by w końcu pójść do wymarzonej, prawdziwej szkoły i wtedy nagle znajduje się odpowiednia suma na zakup wszystkich potrzebnych do szkoły akcesoriów. A kiedy dziewczynka zaczyna chodzić do szkoły (co trwa jednak wyjątkowo krótko), temat jej nieokreślonego wieku jakoś odchodzi w niepamięć...
W kilku scenach wkradła się też niekonsekwencja, choćby w sytuacji, kiedy bohater w środku nocy ślęczy nad papierami z pracy, mówi, że weźmie zimny prysznic, który go orzeźwi, by mógł dalej pracować, a po prysznicu natychmiast kładzie się spać, czy bohaterka, która w narracji opowiada, że wzięła tylko jedną małą walizkę, by po chwili czytelnik dowiadywał się, że ktoś pomógł jej zanieść ciężkie walizy do samochodu. Niby drobiazgi, ale przy kolejnym takim "kwiatku" zaczyna to być denerwujące. 

Czego możecie spodziewać się, jeśli sięgnięcie po tę powieść? Z pewnością ponurej, przytłaczającej atmosfery, a także wątków związanych ze zbiorowym gwałtem, kalekimi i niepełnosprawnymi osobami, morderczymi schodami, elektrowstrząsami, poronieniem, kłamstwami i oszustwami, panicznym lękiem przed mężczyznami, a także porażającą wprost obawą przed nagością i pożądaniem. Ale to nie koniec, czeka Was bowiem znacznie więcej równie dziwnych tematów, o których może już nie będę wspominać.  

Mimo wszystkich tych minusów, pisarka zachowała swój największy atut, czyli manipulowanie szczegółami fabuły w taki sposób, by zainteresować czytelnika. Chociaż denerwował mnie słaby rozwój akcji i odpychający bohaterowie, to jednak czytałam, by przekonać się, jak potoczą się ich losy i czy dobrze wytypowałam zakończenie. 

W przygotowaniu jest kolejny tom "Mroczne cienie". Chyba zaczynam się obawiać, co też mogę w nim wyczytać...

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Prószyński i S-ka



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny, zapraszam częściej i pozdrawiam :-)