sobota, 27 października 2018

"Zula i tajemnica Arlety Makaron" Natasza Socha - recenzja


Czwarty tom serii o czarodziejce Zuli ma szatę różową, ponieważ jest to ulubiony kolor nauczycielki głównych bohaterów, Arlety Makaron. Tym razem do klasy Zuli, Kajtka i Maksa w Poziomkowie dołącza nowy chłopiec o imieniu Leander. Wydaje się być sympatyczny i Zula ma ogromną ochotę zaprzyjaźnić się z nim, ale chłopak chodzi przez większość czasu ponury i naburmuszony. Z nikim nie rozmawia, więc nikt nie wie, skąd bierze się to jego dziwne zachowanie. Relacje między Zulą i "nowym" popsuły się całkowicie, kiedy Leander poprosił o coś Zulę, a ona nie mogła spełnić jego prośby. Chłopiec obraził się i... zniknął.  

Natasza Socha potrafi świetnie budować napięcie. Pomysł na fabułę kolejnego tomu jest ciekawy i wciągający. Muszę przyznać, że czekałam z niecierpliwością na chwilę, kiedy pojawią się jakieś informacje dotyczące tytułowej tajemnicy Arlety. Z przyjemnością oglądałam również kolejne ilustracje uzupełniające treść. 


W tym tomie o przygodach Zuli i jej przyjaciół autorka poruszyła temat rozwodu rodziców i trudności, jakie się z tym wydarzeniem wiążą. Mamy możliwość obserwowania zarówno zachowania samego dziecka, które musi zmierzyć się ze zmianami zachodzącymi w jego życiu, jak i reakcji otoczenia. Opowieść czyta się szybko, głównie dlatego, że nie jest przegadana ani skomplikowana. Prosty język, krótkie opisy i skondensowane dialogi, po prostu trafiające w punkt! Nie ma szans się znudzić, bo akcja jest wartka i wciąż dzieje się coś nowego, pojawiają się kolejne fakty, a tajemnica zapowiedziana w tytule książki powoli się wyjaśnia. Równocześnie problemy nowego bohatera powieści powoli maleją, aż ostatecznie okazuje się, że wszystkie kłopoty mogą zostać usunięte, a życie wraca powoli do normy.

Warto przeczytać tę historię dzieciom lub wraz z nimi. Lektura ta może stać się początkiem interesujących rozmów, często dotyczących tematów trudnych nie tylko dla dzieci.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Nasza Księgarnia


niedziela, 21 października 2018

"Nie odpuszczaj" Harlan Coben - recenzja


Długo czekałam na kolejną powieść Harlana Cobena, który jest jednym z moich ulubionych pisarzy, ale było warto.
Zazwyczaj nie wczytuję się w "polecajki" drukowane na okładce, ale tym razem nie sposób nie zgodzić się z Danem Brownem, który nazywa Cobena mistrzem wciągających historii i dynamicznych zwrotów akcji. Krótko i na temat podsumował to, co Harlan Coben zaserwował tym razem swoim czytelnikom. Tak właśnie czytało mi się tę najnowszą historię - najpierw wciągnęła mnie właściwie od pierwszych stron, żeby wywrócić wszystko do góry nogami i zszokować na ostatnich kartach...

Główny bohater, Napoleon (Nap) Dumas, od piętnastu lat zmaga się z traumą po nagłej śmierci brata bliźniaka, Leo. Sytuacja była bardzo tajemnicza, ponieważ Leo, wraz ze swoją dziewczyną Dianą, zostali znalezieni na torach kolejowych. Ich poszarpane ciała nie pozostawiały wątpliwości, że para wpadła pod pędzący pociąg. Pytanie, czy to było samobójstwo, czy może morderstwo, pozostało bez odpowiedzi. W tym samym czasie zniknęła bez śladu dziewczyna Napa, Maura. Chłopak wstąpił do policji, by móc odnaleźć zaginioną ukochaną i poznać prawdę o śmierci brata i jego dziewczyny. Jednak minęło piętnaście lat, a zagadka wciąż pozostaje nierozwiązana. Wszystko zmienia się, a akcja nabiera tempa, kiedy w drzwiach Napa stają policjanci... 
Co takiego chcą przekazać Napowi stróże prawa? Czy mężczyzna zdoła wreszcie poznać prawdę o ostatnich chwilach jego brata? Gdzie podziała się Maura i czy w ogóle jeszcze żyje? Jeśli sięgniecie po tę książkę, znajdziecie odpowiedzi na te i wiele innych pytań. 

"Choć może to kogoś oburzać, życie toczy się dalej, tak jak powinno. Kiedy obchodzi się żałobę, wiadomo przynajmniej, czego się trzymać. Co zostaje, kiedy żałoba mija? Trzeba się pogodzić z faktami, a ja nie chciałem się z nimi pogodzić".

Coben zastosował ciekawy sposób narracji. Mianowicie, Nap prowadzi tutaj rozmowę ze swoim zmarłym bratem. Efekt, który pisarz osiągnął dzięki temu, jest trochę niesamowity. Widzimy wszystko z perspektywy głównego bohatera, razem z nim cofamy się w czasie, kiedy wspomina lata szkolne, a także obserwujemy wydarzenia rozgrywające się współcześnie. 

Autor potrafi trzymać czytelnika w napięciu, dawkując informacje potrzebne do rozwikłania zagadki śmierci Leo i Diany. Po drodze pojawiają się jeszcze pewne dodatkowe fakty, dotyczące opuszczonej bazy wojskowej, które zamiast rozjaśnić, zaciemniają obraz i utrudniają śledztwo. Trudno stwierdzić, czy wiążą się z tragicznym wypadkiem na torach, czy to kompletnie odrębna sprawa. Nagłowiłam się razem z Napem, a to lubię najbardziej. Książka ma moc, kiedy mimo usilnych starań nie potrafię odgadnąć zamysłów autora. Tym razem nie udało mi się przejrzeć intrygi do końca, a finał mnie zaskoczył. I dobrze :-)

Początkowo byłam trochę rozczarowana, kiedy zorientowałam się, iż tym razem to nie Myron Bolitar będzie odgrywał pierwsze skrzypce przy rozwiązywaniu kolejnej zagadki kryminalnej. Co więcej, pojawia się on dosłownie na chwilę w jednej ze scen, jako postać całkowicie poboczna i niezwiązana z fabułą. Muszę jednak przyznać, że kiedy akcja nabrała tempa, wcale nie brakowało mi tego bohatera. Nap Dumas dał radę.


Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Albatros

 
 

piątek, 19 października 2018

"Widziałem oblężenie Warszawy" Alexander Polonius - recenzja




"Widziałem oblężenie Warszawy" to książka niezwykła. Jest to dziennik anonimowego świadka oblężenia i upadku naszej stolicy, który przyjechał z Londynu do Warszawy w 1939 roku, by spędzić wakacje z polską rodziną. Tu znalazł się nagle w samym środku dramatycznych wydarzeń, które opisał i wydał w 1941 roku w Anglii. Obecnie w bibliotekach na całym świecie znajdują się zaledwie 74 egzemplarze tamtego oryginalnego dziennika, a jego tłumaczenie zostało wydane w Polsce niedawno, bo dopiero w sierpniu 2018 roku. Marek Przybyłowicz, który przełożył dziennik na język polski, zadał sobie niemały trud, by ustalić, kim tak naprawdę jest autor tych zapisków. Jego śledztwo było wnikliwe i długie, ale opłaciło się poświęcenie czasu i pieniędzy, ponieważ udało mu się odtworzyć wiele faktów z życia prawdopodobnego twórcy dziennika. O wszystkich działaniach przeczytacie w posłowiu. 

We wstępie zaś Polonius pisze, że wspomnienia te stanowią zbiór jego subiektywnych obserwacji, a jeśli znajdują się tam informacje pochodzące od innych osób, fakt ten został zaznaczony. 

Dziennik, w którym autor zapisywał w miarę możliwości wszystkie ważne wydarzenia, jest pełen emocji. Nie jest to sucha relacja czy sprawozdanie, lecz opowieść pełna napięcia. Autor potrafił przekazać to, co widział w tak plastyczny sposób, że podczas lektury miałam wrażenie, iż uczestniczę we wszystkim wraz z nim. Zresztą zobaczcie sami kilka fragmentów:

"...ceny poszły ostro w górę i nie było wielkiego wyboru, ale cioci Jani i matce zawsze udawało się przywieźć do domu coś, co mogło nie tylko podreperować nasze zapasy, ale także dać nam namiastkę obiadu".

"Z każdym dniem sytuacja staje się coraz smutniejsza. Częściowo powodem jest narastający głód, częściowo fakt, że tak wyczekiwana przez wszystkich pomoc nie nadchodzi. Za granicą nasza odwaga wzbudza wciąż podziw i... słowa, słowa, słowa".

"W naszym przedziale jechało dwóch konduktorów. Wspominali minione dni wolnej Polski.
- Czyż nie żyjemy w strasznych czasach? zagadnął jeden, widząc, że jesteśmy Polakami. - Żeby być sługami takich barbarzyńców, takich ignorantów!
- Pracowałem w pociągach ekspresowych. Czy oni w ogóle wiedzą, co to jest? - rzekł drugi i wskazując na podarte siedzenia, pocięte zasłony i ogólny nieład w przedziale, dodał: - To chlew, a nie stare, wygodne polskie wagony, tak czyste i komfortowe".  

Jestem pełna podziwu dla dokładności tych zapisków. Wiadomo, że pisząc pamiętnik często umieszczamy w nim wiele szczegółów, ale mimo wszystko, w takich warunkach, to naprawdę ogromny wyczyn. Dodatkiem do tekstu są niesamowite zdjęcia autorstwa amerykańskiego fotografa, Juliena Bryana. Uchwycone przez soczewkę aparatu obrazy są potwierdzeniem wszystkiego, o czym Polonius pisze na kartach swojego dziennika.  

Marek Przybyłowicz, odkrywca i tłumacz dziennika, w posłowiu odkrywa przed czytelnikiem kilka tajemnic związanych z autorem zapisków. Dzięki jego niesamowitemu śledztwu Polonius przestał być anonimowym świadkiem opisywanych wydarzeń. 


Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu REBIS



środa, 17 października 2018

"Teatr pod Białym Latawcem" Ilona Gołębiewska - recenzja [PREMIEROWA]


"Człowiek bez wiary we własne siły i możliwości 
jest jak latawiec pozbawiony wiatru, 
który by go niósł w przestworza 
i pozwolił lecieć jak najdalej".

Znów muszę Wam się przyznać, że zwróciłam uwagę na tę książkę ze względu na okładkę. Urzekły mnie wykorzystane kolory i lekkość zaprezentowanej na niej scenki. Pamiętam, że kiedy po raz pierwszy ją zobaczyłam, pomyślałam, że wprawdzie nie znam jeszcze autorki, ale chętnie przeczytałabym tę powieść. I tak się właśnie stało, że miałam ku temu okazję. Czy mi się podobała? Poniżej postaram się odpowiedzieć na to pytanie. 


Najnowsza powieść Ilony Gołębiewskiej to historia trójki osób, których ścieżki krzyżują się i splatają. Zuzanna Widawska, do niedawna dziennikarka poczytnej gazety, której bezpardonowych zagrań bali się wszyscy, przez jeden błąd traci wszystko, co udało jej się zdobyć ciężką pracą. Z dnia na dzień kobieta ląduje w zapyziałej kawalerce mieszczącej się w starej kamienicy, gdzie ładna jest tylko nazwa ulicy, przy której stoi budynek - Magiczna. Podejmuje pracę w jednym z kolorowych czasopism dla kobiet, gdzie szczytem elokwencji jest wysmażenie artykułu o tym, jak poderwać piękną kobietę. Nie ma innego wyjścia, ponieważ w środowisku dziennikarskim jest spalona i nikt inny nie chce jej zatrudnić. Do tego wszystkiego sąsiadką Zuzy jest zwariowana staruszka, w której mieszkaniu wciąż przesiadują tabuny dzieci z najbliższej okolicy. Nikt chyba nie chciałby znaleźć się w takiej sytuacji. Stracić dosłownie wszystko, bo oprócz pracy, dobrej sławy, mieszkania i pieniędzy kobieta musiała pogodzić się również z odejściem narzeczonego i brakiem wsparcia ze strony matki. Nic dziwnego, że Zuzannie nie chce się żyć...

Drugą główną bohaterką jest Elena Nilsen, znana niegdyś aktorka, którą można było zobaczyć na najbardziej prestiżowych scenach. Kobieta ma już za sobą lata świetności, a jej całym światem są teraz dzieci, które uczy aktorstwa organizując im teatr podwórkowy. To właśnie ona jest nową sąsiadką Zuzanny. Na co dzień starsza pani wspiera też działania Fundacji Złotych Serc, która organizuje w teatrze na warszawskiej Woli coroczny Festiwal Magicznych Nut dla osób niepełnosprawnych. Mimo trudnego życia, którego lata dziecinne wypadły podczas wojennej zawieruchy i powojennego wracania do względnej normalności, kobieta ma więcej energii i chęci życia niż niejedna młodsza od niej osoba, a do tego roztacza wokół siebie niesamowity czar... 


I wreszcie trzecia postać - niezwykle bogaty biznesmen, Jakub Bilski. Jego życie również nie rozpieszczało. Kilka lat wcześniej żona i syn mężczyzny mieli wypadek samochodowy. Kobieta zginęła na miejscu, natomiast chłopiec, wtedy kilkulatek zapowiadający się na wirtuoza skrzypiec, odniósł obrażenia, które uczyniły go niepełnosprawnym. Jakub żyje więc tylko dla syna, którym bardzo troskliwie się opiekuje. Chroni go do tego stopnia, że nastolatek nie ma kontaktu z rówieśnikami, jedynie z pomagającą jego ojcu opiekunką, Ludmiłą. Bilski cierpi, ponieważ nie potrafi uwolnić się od przeszłości i trudnych wspomnień, a także nie chce pogodzić się z tym, że sprawca wypadku, który zniszczył mu życie, wciąż pozostaje nieznany. Wolski teatr, obok którego zginęła jego żona, stał się dla mężczyzny miejscem przeklętym...

Przyznacie, że już tych troje bohaterów gwarantuje sporo emocji, a to jeszcze nie wszystkie postaci, które napotkacie na kartach powieści. Autorka zafundowała nam bowiem sporo wątków, powiązanych ze sobą na różne sposoby. Dużą przyjemność sprawiło mi śledzenie ich losów, choć muszę przyznać, że fabuła jest tutaj dość przewidywalna. Mniej więcej w połowie lektury udało mi się odkryć wszystkie karty. To jednak nie stanowiło dla mnie problemu. 
Autorka operuje prostym językiem, bez niepotrzebnego patosu. Gra na naszych emocjach, jak na dobrze nastrojonych skrzypcach. Świetnie skonstruowani bohaterowie sprawiają, że stają nam się szybko bliscy, jak znajomi czy sąsiedzi. Klimat powieści jest ciepły i serdeczny, a obserwowanie przemian wewnętrznych zachodzących w Zuzannie i Jakubie to prawdziwa szkoła uczuć. Nie spodziewajcie się jednak dynamicznej akcji czy nagłych jej zwrotów. Pisarka snuje swoją opowieść w tempie dostosowanym do rytmu mijających w powieści dni. 


Ilona Gołębiewska poruszyła w swojej powieści sporo trudnych tematów. Przede wszystkim zwróciła uwagę na osoby niepełnosprawne i ich potrzebę realizowania pasji mimo posiadanych ograniczeń. Dzięki powiązaniom poszczególnych postaci możemy obserwować relacje międzyludzkie, gdzie wachlarz uczuć oscyluje niejednokrotnie od nienawiści do miłości, nie pomijając przyjaźni czy stosunków dobrosąsiedzkich, ale także problemu oszustwa czy braku zaufania. Jak w życiu, gdzie skomplikowane sytuacje są na porządku dziennym. Dlatego uważam, że ta książka jest prawdziwa, życiowa. 


Splot zdarzeń w książce pozwoli Wam zagłębić się zarówno w problemy uczuciowe par występujących w powieści, jak i poznać kłopoty fundacji i teatru, który z dnia na dzień ma zostać zamknięty. Co wyniknie z działań, które podejmą wspólnie Elena i Zuzanna? Jak zareaguje na całą sytuację Jakub? Kim jest Tomek i dlaczego Piotr tak bardzo przeżywa niebezpieczeństwo likwidacji teatru? Odpowiedzi na te i znacznie więcej pytań znajdziecie na kartach powieści. Polecam tę lekturę na długie, chłodne, jesienne wieczory.  

Za możliwość przeczytania powieści dziękuję Autorce oraz Wydawnictwu MUZA



niedziela, 14 października 2018

Przedwojenny konkurs literacki - zaproszenie do udziału

W sieci znajdziecie całe mnóstwo konkursów różnego typu i formatu, jednak tylko nieliczne mają w sobie to "coś", co sprawia, że zerkacie na nie ciut dłużej niż na inne, że przeglądacie regulamin i nagle okazuje się, że to jest właśnie TO i koniecznie musicie wziąć udział. I właśnie taki konkurs dzisiaj chciałabym Wam zaproponować. 


II edycja przedwojennego konkursu literackiego "Już nie zapomnisz mnie" właśnie ruszyła i grzechem byłoby nie spróbować swoich sił! TUTAJ znajdziecie wszystkie informacje. Zapraszam, sama chyba sprawdzę, czy potrafię pisać ciekawe historie :)

niedziela, 7 października 2018

"Pierwsze słowo" Marta Kisiel - recenzja [PRZEDPREMIEROWA]





Najnowsza książka Marty Kisiel będzie miała swoją premierę dopiero za 10 dni. Miałam jednak okazję już ją przeczytać i muszę Wam powiedzieć, że jestem pod ogromnym wrażeniem. Uprzedzam, że to będzie całkowicie subiektywna opinia, ponieważ bardzo odpowiada mi styl autorki i z ogromną przyjemnością sięgam po wszystkie historie wychodzące spod jej pióra, również po ostatnią historię Niebożątka, napisaną dla dzieci. Ale przejdźmy do rzeczy... 

Opowiadania to nie jest mój ulubiony gatunek literacki. Jednak po lekturze "Pierwszego słowa" muszę stwierdzić, iż odkryłam zupełnie nowy gatunek, a mianowicie "opowiadania Marty Kisiel". Z całą pewnością stwierdzam, że te krótkie formy, traktujące każda o czymś innym, stanowią same w sobie tak spójną i dopracowaną całość, że czytając je ma się nadzieję, że autorka pewnego dnia weźmie na warsztat każde z nich i rozbuduje, pisząc na ich podstawie regularną powieść. To niesamowite, że można na tak niewielu stronach zmieścić wszystko, czego wymaga dobra historia. Zatem, w każdym tytule mamy odpowiedni dla fabuły klimat, zarys świata, w którym rozgrywa się akcja, trójwymiarowych bohaterów i zaskakujący finał. Czegóż chcieć więcej? No, może właśnie tej rozbudowanej wersji każdego opowiadania ;-) 


W książce spotkamy między innymi znanych nam już bohaterów z "Dożywocia" i "Szaławiły", a także teksty, które ukazały się w dwóch antologiach wydanych przez Fabrykę Słów w 2007 i 2009 roku oraz historie publikowane w czasopiśmie "Science fiction, Fantasy & Horror". Dla mnie to była nie lada gratka, ponieważ odkryłam twórczość Marty Kisiel stosunkowo niedawno i wcześniejszych opowiadań nie czytałam. A dzięki tej publikacji mogłam zacząć niejako od początku, bo zawartość "Pierwszego słowa" rozpoczyna debiut literacki autorki pt. "Rozmowa dyskwalifikacyjna", od którego wszystko się zaczęło. Sama autorka zaś określa tę publikację jako przekrój jej twórczości. Porównując opowiadania według umieszczenia ich w książce można dostrzec, jak na przestrzeni lat zmieniał się warsztat pisarski autorki. Nie robiłam tego jednak, ponieważ nie chciałam skupiać się na analizowaniu czegokolwiek, tylko czerpać przyjemność z lektury. 

Nie zdradzając treści poszczególnych opowiadań mogę napisać, że były momenty do śmiechu, ale były i takie, kiedy włos jeżył mi się na głowie, a i gęsia skórka się pojawiała. Dreszcz emocji podczas czytania gwarantowany!

Wielbiciele mieszkańców willi Lichotki mogą się mocno zdziwić poziomem mroku w niektórych opowiadaniach. Znajdą tu bowiem również historie o zupełnie innym klimacie i atmosferze odbiegającej znacznie od anielskiego miłośnika porządków i bamboszków czy nieszczęsnego wielokrotnego samobójcy. Zresztą, co ja Was będę tu przekonywać. Kto poznał chociaż jedną historię opisaną przez Martę Kisiel, nie poprzestanie na niej na pewno. Humor, czasami czarny, ironia, zabawne dialogi, charakterne postaci, zaskakujące zakończenia i lekkość pióra - to charakterystyczne elementy twórczości tej autorki, które cenię sobie najbardziej.

Tę książkę po prostu należy przeczytać. I już :-)

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu UROBOROS