wtorek, 31 października 2017

"Okruchy dnia" Kazuo Ishiguro - recenzja

Tytuł: "Okruchy dnia"
Autor: Kazuo Ishiguro
Gatunek: literatura współczesna
Liczba stron: 304
Wydawnictwo: Albatros

Skojarzynki:
Anglia * dystynkcja * obowiązki * posiadłość * podróż * kamerdyner * chłód


"Jest jedna i tylko jedna sytuacja, gdy ceniący swą godność kamerdyner ma prawo zapomnieć na moment o swej roli, a to wtedy, gdy znajduje się całkowicie na osobności."


Możecie nie wierzyć, ale po raz pierwszy sięgnęłam po książkę ze względu na to, że jej autor został laureatem Nagrody Nobla 2017. Zazwyczaj nie kieruję się bowiem zdobytymi przez autora nagrodami, tylko proponowaną przez niego fabułą. Nigdy nie czytałam nic Kazuo Ishiguro, więc uznałam, że czas to zmienić. 

Narracja zastosowana przez autora sprawiła, że poczułam się jak na prawdziwej angielskiej herbatce, w schludnym saloniku, na stylowej kanapie i z delikatną filiżanką w ręku. Przede mną zaś siedział mój rozmówca i niespiesznie opowiadał o swoim życiu. Pozwolił mi zobaczyć okruchy, z których składał się jego świat.

Stevens to kamerdyner z najwyższej półki, dla którego w życiu liczy się tylko praca i obowiązki, wykonywane na jak najlepszym poziomie. Smutny to obraz, człowieka, który nie ma prywatnego życia, przyjaciół, ani nawet znajomych. Ma tylko podwładnych i pana, któremu służy od świtu do późnego wieczora. Nie zostaje już zbyt wiele czasu dla siebie. Ale Stevensowi taki czas nie jest potrzebny, ponieważ on nie uznaje czegoś takiego, jak życie prywatne. Nawet w tak trudnej chwili, jak śmierć ojca, wybiera służbę tłumacząc, iż jego ojciec, również kamerdyner, życzyłby sobie właśnie tego, by syn nie porzucił obowiązków. Kiedy posiadłość lorda Darlingtona po jego śmierci przechodzi w ręce pewnego Amerykanina, Stevens pozostaje na swoim stanowisku. Staje się kamerdynerem pana Farradaya, o którym ten marzył. Prawdziwym angielskim kamerdynerem z manierami, dystynkcją i tym wszystkim, czym profesjonalny kamerdyner powinien dysponować i zadziwiać otoczenie.


Nowy właściciel Darlington Hall złożył Stevensowi niecodzienną dla niego propozycję wybrania się na kilkudniowe wakacje. Konsekwencją tego stały się długie rozważania mężczyzny nad życiem i tym, jaki powinien być wielki kamerdyner. Podróż fordem, należącym do nowego pracodawcy, była wygodna i obfitowała w różne ciekawe sytuacje, jak niespodziewany nocleg w pewnej wiosce, gdy w samochodzie zabrakło paliwa, czy nawiązanie nowej znajomości, gdy skończyła się woda w chłodnicy. Wszystko to jednak było jedynie tłem do snutych przez Stevensa wspomnień, w których dużo miejsca zajął opis relacji z gospodynią Darlington Hall, panną Kenton. To właśnie na spotkanie z nią wyruszył kamerdyner. Otrzymawszy od kobiety list, pomyślał, że być może chce ona wrócić po latach na zajmowane niegdyś stanowisko. Czy faktycznie? Tego nie zdradzę. Przyznam się, że z niecierpliwością czekałam na rozwiązanie tej zagadki i moment spotkania. Czy Stevens dotrze na miejsce? Czy panna Kenton, a obecnie pani Benn, zamierza wrócić do Darlington Hall? Czy Stevens dobrze odczytał intencje kobiety między skreślonymi do niego wierszami listu? Co stracił, a co zyskał? I wreszcie, kto wygrał dobre życie, podejmując takie, a nie inne decyzje? Dużo pytań, na które powieść powinna udzielić nam odpowiedzi. 


Paradoksalnie książka ta jest pełna emocji, choć główny bohater nie potrafi ich wyrażać. Są zawieszone w domysłach i niedopowiedzeniach, królujących w jego kontaktach z innymi ludźmi. Niesamowite było to obserwowanie relacji panny Kenton i Stevensa. Czy zakiełkowało między nimi uczucie? Jak reagowali na siebie nawzajem? Wszystko widać jak na dłoni w opisywanych pięknymi słowami wspomnieniach kamerdynera, tak bardzo ograniczonego przez sztywne ramy, które sam sobie narzucił. 
  
Przede mną ekranizacja książki z Anthonym Hopkinsem w roli kamerdynera Stevensa. Bardzo jestem ciekawa tej produkcji. Nie przepadam za okładkami filmowymi, ale muszę przyznać, że tym razem wykorzystane zdjęcie, pochodzące właśnie z ekranizacji, rozbudziło moją ciekawość. Wydaje mi się, że Anthony Hopkins fantastycznie zagrał Stevensa i zamierzam się o tym jak najszybciej przekonać.   

EDIT z 1.11.2017: film jest genialny. Nie jest idealnym odwzorowaniem książki, ale różnice są niewielkie. Scena, w której Stevens prasuje żelazkiem gazetę codzienną - bezcenna... Nagrody dla Anthony'ego Hopkinsa i Emmy Thompson jak najbardziej zasłużone. Do tego świetna muzyka, dopracowana scenografia. Film idealny :)


Za możliwość przeczytania książki dziękuję 
Wydawnictwu Albatros 



niedziela, 29 października 2017

"Labirynt duchów" Carlos Ruiz Zafon - recenzja

Tytuł: "Labirynt duchów"
Autor: Carlos Ruiz Zafon
Gatunek: literatura piękna

Liczba stron: 896
Wydawnictwo: MUZA
Seria: Cmentarz Zapomnianych Książek, tom 4



Skojarzynki:
Barcelona * tajemnica * saga roku * przyjaźń * niebezpieczeństwo * porwanie * morderstwa

Ostatni tom z serii Cmentarz Zapomnianych Książek już za mną. Trochę to trwało, ale to prawie 900 stron, więc szybciej nie dałam rady :) Czy mi się podobał? Z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że tak.



Odpowiadała mi niespieszna, zrównoważona akcja pierwszej połowy tej historii. Mogłam spokojnie podążać za bohaterami, nie gubiąc ich za zakrętem. Zanim otworzyłam to tomiszcze, obawiałam się, że nie odnajdę się w zakończeniu całej historii, ponieważ poprzednie tomy czytałam dawno temu, ale faktycznie nie ma potrzeby znać szczegółowo wcześniejszych wydarzeń. Ogólna orientacja w temacie w zupełności mi wystarczyła i nie odebrała przyjemności zagłębiania się w mrocznym klimacie Barcelony, jaki stworzył w swej powieści Zafon. Miej więcej w połowie książki akcja nabrała tempa, a autor z każdym kolejnym rozdziałem podnosił mi ciśnienie... 
A teraz pocieszająca wiadomość dla osób, które nie zgłębiły poprzednich tomów serii - "Labirynt..." można czytać jako osobną całość, bez znajomości poprzednich.



Pisarz rozpoczyna swą historię na chwilę przed wybuchem II wojny światowej, a kończy ją w 1992 roku, więc czytelnik wędruje z bohaterami przez dłuższy czas, obserwując ich zmagania z samymi sobą i ze światem. Wprowadzająca retrospekcja pozwala nam poznać Alicję Gris, jedną z głównych bohaterek, której działania znacząco wpłyną między innymi na losy rodziny Sempere. Właściwa akcja zaś rozpoczyna się w roku 1959, kiedy to znika minister edukacji narodowej Mauricio Valls. Dochodzenie w tej tajemniczej sprawie prowadzi policja oraz tajna jednostka niejakiego Leandra Montalvo, którego pracownicą jest dorosła już Alicja. Myślę jednak, że nie ma sensu przybliżać fabuły, bo jest dość rozbudowana, ze sporą liczbą postaci. Napiszę tylko, że moim ulubionym bohaterem stał się Fermin Romero de Torres. Jego czasem zabawne i ironiczne, a momentami nawet sprośne, wypowiedzi wywoływały wielokrotnie uśmiech na mojej twarzy. Jeśli zaś chodzi o powiązania między poszczególnymi bohaterami, to bardzo przypadła mi do gustu relacja między Alicją a Vargasem. Ich dialogi, ociekające wprost złośliwościami, które wcale nie mają na celu zranić rozmówcy, to majstersztyk odmalowanych w powieści więzi międzyludzkich. 



I ta okładka. Oglądałam ją wiele razy zastanawiając się, kim jest ten chłopczyk. Czy to mały Daniel Sempere, czy raczej jego synek, Julian, przed witryną księgarni rodzinnej. Świetnie oddaje ona klimat całej tej historii.

Zafon ma cudowną umiejętność "malowania" dla czytelników nie tylko miejsc, w których umieścił akcję, ale także bohaterów. Nawet jeśli nie są to ważne postaci, otrzymują od autora tyle cech, by nie były papierowe, lecz prezentowały się w trójwymiarze. Dosłownie widziałam osoby pojawiające się na kolejnych kartach. Bo jak można nie zobaczyć "sopla uśmiechu na ustach sekretarki Vallsa" czy "chyżo powracającego" lub "rączo biegnącego" kelnera? :)
Do tego dodajmy jeszcze obrazowe, choć dość krótkie opisy i mamy naprawdę porywającą i wciągającą powieść. 


Bardzo podobał mi się język powieści i uważam, że tłumacz odwalił kawał dobrej roboty. Napotykałam podczas lektury słowa, których nie znałam do tej pory. Przyznaję się, że część musiałam sprawdzić w słowniku, ale znaczenie większości z nich dało się wywnioskować z kontekstu. Przykłady? Ależ proszę: rewerencje, wykoncypować (uwielbiam i używam z przyjemnością), zakorbować, dyskurs, miazmaty, czniać (myślałam, że to błąd w druku i aż sprawdzałam, czy takie słowo istnieje - owszem, istnieje! - i oznacza lekceważyć), totumfacki i moje ulubione nowe słowo - FINTIFLUSZKI. To tylko część dzisiaj tak rzadko używanych słów, na które można trafić, czytając "Labirynt duchów". Dodają tej historii niesamowitego uroku. 

Co mnie trochę irytowało podczas lektury, to brak tłumaczeń wtrącanych przez bohaterów łacińskich zwrotów. Nie znam łaciny na tyle, by umieć je przetłumaczyć, a nie chciało mi się przerywać lektury, by szukać w słowniku, więc je po prostu pominęłam.  



Na koniec kilka smaczków:

"W młodości widzimy świat taki, jaki powinien być, a na starość takim, jaki jest."

"Gdyby książki potrafiły mówić, nie mielibyśmy wokół tylu kretynów."

"- W szkole mówią, że jestem trochę dziwny - zwierzyłem się kiedyś Ferminowi.
- Nie ma się czym przejmować. Zacznij się martwić, kiedy powiedzą, że jesteś normalny."

"- Skąd pani do wszystko wie?
- Czytam książki. Niech pan kiedyś spróbuje, polecam."

poniedziałek, 23 października 2017

3 najważniejsze książki mojego dzieciństwa - wyzwanie :-)

Pomyślałam, że czas na post trochę inny niż poprzednie i oto jest :-) 

Będzie to równocześnie wyzwanie, do którego zapraszam: Matkę Puchatka, Na widelcu i Pośredniczkę książek. Mam nadzieję, że będziecie się bawić równie dobrze jak ja, wybierając książki, które najbardziej wpłynęły na Was, kiedy byłyście dziećmi. Zaproście do zabawy kolejne trzy osoby :-)


***

Od dłuższego czasu obserwuję ze smutkiem, jak szeroko pojęty świat obrzydza dzieciakom i młodzieży czytanie książek. Kanon lektur szkolnych to jakiś koszmarny zestaw apokaliptyczny i nie chodzi mi tu o deprecjonowanie klasyków literatury, tylko o zwrócenie uwagi na to, że są teksty, które kompletnie nie przystają już do współczesności, a co za tym idzie, młodzi ludzie ich nie rozumieją. Lubicie czytać coś, czego nie łapiecie ni w ząb? Wgryzacie się (dobrowolnie!) ze słownikiem w teksty, z których przynajmniej połowa napisana jest językiem kompletnie Wam nieznanym, a do tego opisuje sytuacje zupełnie Wam obce? Nawet czytanie w języku obcym nie polega na tym, by szukać mozolnie co drugiego słowa w słowniku, tylko na tym, by znaleźć taką historię, której poziom trudności będzie dla nas odpowiedni. Wtedy czytanie nie tylko będzie pozytywnie wpływać na naszą znajomość tego języka, ale stanie się również przyjemnością. Wydawałoby się, że to logiczne, nieprawdaż? 



To naprawdę prosta zasada
czytam chętniej, jeśli coś mi się podoba i zdoła mnie zainteresować,
ale
nie czytam, jeśli ktoś mnie zniechęci, zmuszając do lektury tekstów, których nie rozumiem lub takich, które mnie nie zaciekawią.

Często generalizujemy, więc dlaczego tutaj miałoby być inaczej? Osoba, która dopiero zaczyna swoją przygodę z czytaniem, może zniechęcić się już po jednej źle dobranej książce, a co gorsza, może uznać, że czytanie ogólnie jest beznadziejne i długo nie sięgnie ponownie po lekturę. Ktoś z większym doświadczeniem będzie wiedział, że warto poszukać czegoś innego, skoro wybrana poprzednio powieść go nie porwała. Ale żeby mieć to doświadczenie, trzeba trafić na więcej niż jedną czy dwie dobre książki. I koło się zamyka :-) 

Dzieci uczą się w dużej mierze poprzez obserwację. Widząc czytających dorosłych czy rówieśników, prędzej czy później same sięgną po książkę, by sprawdzić, czy to naprawdę jest fajne. I wtedy warto podsunąć taką lekturę, która otworzy im drzwi do niesamowitych przygód, pokaże inne światy i sprawi, że bohaterowie czytanych książek staną się ich przyjaciółmi na długo. Warto zadać dziecku kilka pytań, by poznać jego preferencje czytelnicze i warunki, w jakich czytałoby poleconą książkę (samodzielne czytanie, czytanie z rodzicami, w szkole, w domu, z rodzeństwem, poziom umiejętności czytania itd.). Wtedy łatwiej znaleźć coś, co się młodemu czytelnikowi spodoba :-)

To temat-rzeka, o którym można dyskutować naprawdę długo i dogłębnie. 
Efektem tej refleksji o wadze pierwszych doświadczeń czytelniczych jest zestaw trzech książek, które wciąż siedzą w mojej głowie, mimo iż już dawno przestałam zaliczać się do grona początkujących czytelników. Chciałabym się z Wami nimi podzielić i jestem bardzo ciekawa, czy ktoś z Was również je zna i lubi :-)


1. "Słoneczko" Maria Buyno-Arctowa

Ukochana i wywołująca największe emocje historia złotowłosej dziewczynki, Marysi, która musiała zmierzyć się z okrutnym życiem o wiele za wcześnie. Kiedy jako jedenastolatka niespodziewanie straciła matkę i przyszło jej mieszkać w domu, gdzie na każdym kroku spotykały ją szykany i złe traktowanie, starała się być miła i dobra dla wszystkich. Nie będę zdradzać fabuły, może ktoś zechce sam ją przeczytać, ale zapewniam, że jest pełna wartościowej, pięknie napisanej treści. Nie pamiętam, ile razy ją czytałam, ale wiele, a nie jestem zwolenniczką wracania do raz przeczytanej książki. Dla tej jednej zrobiłam wyjątek, bo jest cudownie ciepła i niezwykle mądra :-)


2. "Bracia Lwie Serce" Astrid Lindgren

Braterska miłość, która wszystko przetrzyma i nawet śmierć jej nie jest straszna. Tak właśnie zapamiętałam historię Jonatana i Sucharka, tytułowych braci Lwie Serce. Przepięknie napisana, pełna smutku, ale i radości. Na kartach tej książki spotkałam cały wachlarz emocji. Pamiętam, jak bardzo przeżywałam chwilę, gdy Jonatan ratował chorego braciszka z pożaru, a później jak obaj uczyli się żyć w cudownej, ale i niebezpiecznej, Nangijali. 

3. "Bułeczka" Jadwiga Korczakowska

Na podstawie tej książki powstał również film, który oglądałam i bardzo mnie urzekł. Mamy tu dwie bohaterki, dziewczynki w podobnym wieku, ale z różnych środowisk. Dziunia, rozpieszczona panienka z miasta, i Bronia (nazywana Bułeczką), sierota wychowywana na wsi przez krewną. Zderzenie dwóch światów następuje w chwili, gdy Bronia ma zamieszkać w mieście z rodziną Dziuni. Historia przyjaźni, początkowo nieprzyjemnej Dziuni i zahukanej Bułeczki, jest opisana prostym językiem, trafiającym do dziecka. Również dużo emocji i mądrych dialogów, które zostają w pamięci na długo.

Żadna z tych książek nie jest nowością wydawniczą, ale mają jedną wspólną cechę - wartości przez nie przekazywane są PONADCZASOWE i UNIWERSALNE :-)

Specjalnie szukałam w sieci wydań z okładkami, które pamiętam z dzieciństwa. "Słoneczko" i "Bracia Lwie Serce" wciąż stoją na półce w mojej biblioteczce, a "Bułeczkę", jeśli dobrze pamiętam, odkryłam kiedyś na półce w bibliotece dla dzieci, której byłam częstym gościem.

Rzecz jasna, są dziesiątki, a może i setki książek, które pamiętam z dzieciństwa i mile wspominam, ale myślę, że te zrobiły na mnie największe wrażenie. A jakie są Wasze trzy najważniejsze książki dzieciństwa? :-)

piątek, 20 października 2017

"Każdy jej strach" Peter Swanson - recenzja

Tytuł: "Każdy jej strach"
Autor: Peter Swanson
Gatunek: thriller, sensacja
Liczba stron: 344
Wydawnictwo: Marginesy


Najpierw przemówiła do mnie okładka. Niby nic takiego, ściana budynku i kilka okien, ale postać w jednym z okien pobudziła wyobraźnię i sprawiła, że zanim otworzyłam książkę, zastanawiałam się, kim będzie ta kobieta i co się wydarzy w jej życiu.

Już na pierwszych stronach poznajemy jedną z głównych postaci, Kate Perry, która przyjeżdża do Bostonu, gdzie ma spędzić najbliższe pół roku, mieszkając w apartamencie kuzyna, Corbina Della. On tymczasem przez sześć miesięcy będzie mieszkał w jej kwaterze, w Londynie. Dla Kate miała to być szansa na powrót do normalnego życia po traumie, którą przeżyła. Padła ofiarą swojego partnera, który okazał się być psychopatą, i nieomal zginęła. On sam popełnił samobójstwo po tym, jak uwięził dziewczynę w szafie. To zdarzenie pogłębiło lęki Kate. Każdy dzień stał się dla niej źródłem nieustających obaw dosłownie o wszystko...


Początkowo paranoiczne lęki bohaterki trochę mnie irytowały. Może to dlatego, że nie mam podobnych doświadczeń, więc nie do końca rozumiem taki ciągły lęk i panikę, którą wywołać może absolutnie wszystko, nawet codzienne drobiazgi. Jednak postanowiłam skupić się na fabule i podążyłam za Kate do nowego mieszkania. Wkrótce okazało się, że autor zaplanował powieść trochę inaczej, niż się tego spodziewałam. Najpierw wprowadził poszczególnych bohaterów, a później oddawał im głos w  kolejnych rozdziałach...


Akcja rozkręcała się dość wolno, chyba głównie po to, by czytelnik miał możliwość poznać dobrze wszystkich bohaterów tej historii. W związku z tym zmuszona byłam zostawiać kolejne postaci i zagłębiać się w życie następnych. Myślę, że był to dobry pomysł, ponieważ dzięki temu nie zgubiłam się w tłumie, co czasem zdarza się, kiedy pisarz pragnie równocześnie przyspieszyć akcję i przedstawić bohaterów. Tutaj mamy czas na wszystko. Nie bez znaczenia pozostaje również fakt, iż taki zabieg pozwolił mi zobaczyć opisywane wydarzenia z wielu perspektyw.


Początkowo jest zupełnie zwyczajnie, a autor prowadzi czytelnika przez meandry sposobu myślenia Kate. Prezentując jej kolejne lęki i opisując pierwsze chwile w nowym miejscu, idealnie usypia naszą czujność, co sprawia, że nagle orientujemy się, iż atmosfera się zagęściła. Im dalej, tym robi się duszniej i dziwniej...

W mieszkaniu obok apartamentu Corbina ginie kobieta, Audrey Marshall. Okazuje się, że nieznana Kate lokatorka została zamordowana. To zdecydowanie nie jest to, czego dziewczyna oczekiwała po nowym miejscu pobytu. Liczyła na trochę spokoju i ciekawy kurs graficzny, a tymczasem w jej życie wdarła się policja, która przeszukała mieszkanie Corbina, sąsiad z naprzeciwka, który - jak sam się jej przyznał - podglądał obsesyjnie Audrey, i nieznajomy Jack Ludovico, który twierdzi, że był  bliskim przyjacielem sąsiadki Kate. Jednak im dłużej dziewczyna drąży tę sprawę i próbuje połączyć wszystkie zdobyte informacje, tym mniej jej się zgadza. Dlaczego Corbin nie przyznaje się do związku z Audrey? Kim jest dla niego Harry? Martha, przyjaciółka Kate z Londynu, marudzi w mailach, że Corbin zniknął, więc gdzie się podział, skoro w rozmowach z Kate na chacie twierdzi, że nadal przebywa w jej mieszkaniu? I jakim cudem Sanders, kot jednej z lokatorek bostońskiej kamienicy, wciąż pojawia się w mieszkaniu Kate, chociaż dziewczyna sama wypuszcza go na korytarz? A może tylko jej się wydaje, że kot wychodzi z mieszkania? Kim jest łkający żałośnie Jack i dlaczego kłamie, że złożył zeznania na policji? Kto jest kim i kogo Kate powinna obawiać się najbardziej?


Muszę przyznać, że dałam się wciągnąć w labirynt domysłów. Czytając kolejne rozdziały, poznawałam elementy układanki, ale wciąż wiedziałam za mało, by domyślić się całości. Chociaż domyśliłam się, kto jest mordercą po przeczytaniu 2/3 powieści, nie przeszkodziło mi to w napięciu oczekiwać finału. "Każdy jej strach" to lektura z dreszczykiem, przypominająca trochę atmosferą filmy Alfreda Hitchcocka. Polecam!    


Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Marginesy



czwartek, 19 października 2017

Podsumowanie Wielkiej Wymiany Książkowej vol. 4

Kiedy tylko pojawiło się pierwsze ogłoszenie, że w październiku odbędzie się, kolejna już, Wielka Wymiana Książkowa, wiedziałam, że wezmę w niej udział. 

Organizatorkami były Dagmara i Magda, a wydarzenie przyciągnęło ponad setkę maniaków literatury! Dziewczyny, dzięki za ten ogrom pracy, który włożyłyście w to, by wymiana przebiegła sprawnie i w miłej atmosferze :-)

Chodziłam koło moich książek, przeglądałam, wybierałam te, z którymi mogłabym się ewentualnie rozstać bez bólu serca, aż w końcu powstała lista kilkudziesięciu woluminów z zakresu beletrystyki, kulinariów i pedagogiki. Trochę obawiałam się, że nie ogarnę tego wydarzenia logistycznie, że zapomnę o części obowiązujących zasad, ale ostatecznie poszło mi całkiem nieźle. Dokonałam dziesięciu wymian, w tym jedna była w dwupaku, więc łącznie wymieniłam jedenaście książek. Może nie jest to jakiś bardzo imponujący wynik, ale uważam, że jak na pierwszy raz, poszło mi nieźle :-) A książeczki stoją na półce i cieszą oko. Dwie już przeczytane!
  1. „Dziennik Bridget Jones” Helen Fielding - wymienione z Julią Kwiatkowską na "Zaufaj mi, Anno"
  2. "Miłość w czasach zarazy" Gabriel Garcia Marquez - wymienione z Julią Kwiatkowską na "Słodkich snów, Anno"
  3. „Kolor magii” Terry Pratchett - wymienione z Rudym Spojrzeniem na "Królik w lunaparku"
  4. „Za blisko domu” L. Barclay - wymienione z Czytalski.pl na "Skarb heretyka"
  5. „Kroniki jednorożca. Polowanie” Robert J. Szmidt - wymienione z Marią Jelonek na "Szeptuchę"
  6. „Beatrycze i Wergili” Yann Martel - wymienione z Matką Puchatka na "Dzień, który zmienił wszystko"
  7. „Ślady” Janusz L. Wiśniewski - wymieniona z Izą Damse na "Najszczęśliwsza dziewczyna na świecie"
  8. „Patrz mi w oczy. Moje życie z zespołem Aspergera” John Elder Robison - wymieniona z Uważniej.pl na "Pod nocnym niebem"
  9. "Lodowy ogień" Kai Meyer - wymienione z Neave Creations na "Ostatni testament"
  10. „Gdzie zaległy cienie” Michael Ridpath - wymienione z Dominiką Szymańską na "Ofiarę"
  11. „Słone i słodkie gofry. 70 nowych przepisów” Rose Marie Donhauser - wymienione z Ewą Popielarz na "Oko tygrysa"


Jakie są plusy udziału w takich akcjach? Niezaprzeczalne!
Przede wszystkim można poznać nowe miejsca w sieci, do których warto zaglądać, a także ich Gospodarzy. Dodałam wiele linków do mojej listy odwiedzanych blogów i będę zaglądać :-) Kolejnym plusem jest ten dreszczyk emocji, który towarzyszy łowom, i, rzecz jasna, sama wymiana książek już przeczytanych na takie, których jeszcze nie znam :-) I jak tu nie brać udziału??? :D


Grupa Magdy, dostępna na FB pod nazwą "Przeczytaj i podaj dalej", pełna jest entuzjastek czytania i rozmów czytelniczych. Warto zaglądać :-)

Jeśli ktoś ma chęć zobaczyć, jakie książki jeszcze czekają u mnie na nowe domki, zapraszam TUTAJ.

Z niecierpliwością czekam na kolejną Wielką Wymianę :-)

poniedziałek, 16 października 2017

"Skarb heretyka" Scott Mariani - recenzja

Tytuł: "Skarb heretyka"
Autor: Scott Mariani
Gatunek: powieść przygodowa, archeologiczna

Liczba stron: 357
Wydawnictwo: Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA


Kolejna książka z Wielkiej Wymiany Książkowej za mną i znów bingo! Bardzo dobrze mi się czytało i już zaczynam się rozglądać za kolejnymi książkami tego autora. Już spodobał mi się jeden z tytułów: "Spisek Mozarta".

Ben Hope, główny bohater powieści, to były żołnierz. Zdecydował się opuścić SAS i całkowicie zmienił swoje życie. Kupił starą posiadłość we Francji, gdzie stworzył ośrodek szkoleniowy, w którym zapoznawał kursantów z tajnikami walki z porwaniami. Tym właśnie zajmował się, gdy pewnego dnia odebrał telefon od człowieka, który kiedyś, w czasie, gdy Ben był jeszcze członkiem elitarnej jednostki wojskowej, uratował mu życie. Historia, którą usłyszał od pułkownika Harry'ego Paxtona, związana była ze śmiercią syna rozmówcy, Morgana. Pułkownik poprosił Bena, by - biorąc pod uwagę jego przeszłość - odnalazł morderców jego syna i pomścił śmierć młodego naukowca. Decyzja jest trudna, ponieważ Hope już nie zabija... Sytuacja coraz bardziej się komplikuje, kiedy mężczyzna poznaje piękną żonę Paxtona, Zarę, w której zakochuje się od pierwszego wejrzenia (no dobra, to było trochę naciągane i irytujące. To jedyny wątek, który mnie kompletnie nie przekonał...). Kobieta również wydaje się być nim żywo zainteresowana. I co teraz? Jak można odbijać żonę komuś, kto uratował nam życie??? Ben ostatecznie zgadza się odszukać morderców Morgana, jednak wyruszając w drogę nie spodziewa się nawet, jak bardzo skomplikuje się ta z pozoru prosta sprawa...

Jeśli chodzi o wątek miłosny, to mogę uspokoić tych, którzy nie przepadają za takimi, że jest go w powieści naprawdę niewiele. Miałam wrażenie, że autor dosłownie naszkicował go jedynie (na szczęście dla mnie!), aby móc skupić się na głównym wątku, czyli poszukiwaniach skarbu tytułowego heretyka, czyli faraona Echnatona, który jako pierwszy próbował wprowadzić religię monoteistyczną. To miłość do Zary motywowała Bena do poszukiwań. W trakcie misji mężczyzna odnalazł przyjaciela Morgana, również naukowca, Kirby'ego, który wraz z nim podążył śladem wspólnie rozwiązywanych wskazówek. Lubię takie starożytne, archeologiczne klimaty, więc bardzo mnie wciągnęły te ich działania. 

Nie będę się rozpisywać na temat fabuły, żeby nie spojlerować. Kilka wydarzeń mnie po drodze zaskoczyło, choć można się też pewnych posunięć bohaterów domyślić. Nie przeszkadza to jednak w śledzeniu dość szybko rozwijającej się akcji. Zakończenie zaś jest dość zaskakujące. Do końca nie wiemy bowiem, kto jest po ciemnej stronie mocy...

Autor nie zapomniał o dodaniu do dialogów odrobiny humoru, dzięki czemu nasi bohaterowie nabrali trójwymiarowych ludzkich cech. 

"...karetka mknęła na sygnale w stroną najbliższego szpitala. Kirby otworzył oczy.
- Gdzie ja jestem, do cholery? Co się stało?
- Siedź cicho, przecież umierasz na serce - powiedział Ben.
Kirby wykrzywił się, dotknął ręką twarzy. - Prawie złamałeś mi szczękę. Jezu!
- Chciałem, żebyś w swojej roli był naprawdę wiarygodny. Nie zawiodłeś mnie."

"- Zgłaszam protest - wymamrotał Kirby biorąc do ręki mały rewolwer. - Naprawdę. - Przymknął jedno oko, unosząc broń.
- Nie to oko - rzucił Ben.
- Kirby skorygował swój błąd.
- A skąd mam wiedzieć, czy broń jest naładowana?
- Widzisz te mosiężne brzegi naboi, między cylindrem a ramą rewolweru? Po nich wiesz, czy magazynek jest pełny. (...) To broń dla idioty, więc dasz sobie radę."

wtorek, 10 października 2017

"Szeptucha" Katarzyna Berenika Miszczuk - recenzja

Tytuł: "Szeptucha"
Autor: Katarzyna Berenika Miszczuk
Gatunek: fantasy
Liczba stron: 352
Wydawnictwo: W.A.B
Seria: Kwiat Paproci, tom 1


Skojarzynki:
Słowianie * mitologia * hipochondria * ziołolecznictwo * uczucie


Przede wszystkim muszę się przyznać, że to chyba pierwsza książka w moich dorobku czytelniczym, dzięki której poznałam choć trochę mitologię słowiańską. Chyba mi nawet trochę wstyd, że zachwycałam się seriami Riordana, pochłaniając kolejne tomy oparte na mitach Greków, Rzymian i Egipcjan, a nie znam legend z własnego podwórka. Całe szczęście, że było mi dane to trochę nadrobić. Poza tym chyba się zmotywowałam i postanowiłam znaleźć inne książki z podobnym motywem mitologicznym. Ale to z czasem, bo nie mam zielonego pojęcia gdzie i czego szukać :D


"Szeptucha" to pierwszy tom serii przygód niejakiej Gosławy Brzózki. Imię to może Wam się wydać trochę dziwne, ale tutaj takie imiona są na porządku dziennym. Bohaterowie żyją
bowiem w świecie jak najbardziej realnym, z jedną tylko różnicą - Mieszko I nie przyjął chrztu. W związku z tym dzieje kraju potoczyły się tak, że aktualnie Polska jest Królestwem Polskim, ma więc króla, a jej obywatele - mimo znacznie rozwiniętej technologii - wierzą we wszystkie słowiańskie "zabobony", jak wiarę słowiańską określa Gosława. Dziewczyna właśnie ukończyła studia medyczne i marzy o tym, by pracować jako lekarz. Niestety, aby móc podjąć taką pracę, musi najpierw odbyć obowiązkową praktykę u szeptuchy. Kto to taki? Według jednych uzdrowicielka, według innych wiedźma, której umiejętności leczenia oraz rzucane klątwy, czary i uroki to - w opinii Gosi - po prostu pic na wodę, fotomontaż. Podobnie zresztą, jak cały panteon słowiańskich bogów i ich poddanych, czyli strzyg, rusałek, upirów czy ubożąt. Ale cóż począć, skoro praktyki ominąć się nie da? Matka załatwia więc dziewczynie miejsce u szeptuchy z jej rodzinnej wsi, dokąd Gosia niechętnie wyjeżdża. Perypetie przyszłej lekarki, która za żadne skarby nie chce zostać szeptuchą ("Prędzej umrę!") są opisane bardzo lekko, w żartobliwy sposób, choć fabuła nie jest wolna od sytuacji niebezpiecznych. Wszystko przez to, że Gosia okazuje się być tak zwaną "widzącą". Co to oznacza? W skrócie, i żeby nie zdradzić zbyt wiele, chodzi o to, że w ciągu zaledwie kilku tygodni pragmatyczna pani doktor uwierzy nie tylko w wyśmiewane dotąd "zabobony", ale spotka się także z bogami i ich sługami, a przy okazji zakocha się w... pst, tego nie zdradzę! :)





Nasza bohaterka bardzo boi się wszelkich zarazków, więc jej obawy o wszechobecne na wsi bakterie, pasożyty i kleszcze stanowią znaczną część tej historii. Przyznam, że to mnie trochę irytowało, ale częściej zaśmiewałam się czytając humorystycznie napisane przemyślenia Gosi czy rozmowy, które odbywała z innymi postaciami. Jej dar do, pisząc kolokwialnie, "robienia sobie siary" w towarzystwie jest naprawdę niezwykły.

Skończyłam "Szeptuchę" i teraz nie wiem, czy mam się cieszyć, bo przeczytałam kolejną świetną książkę, czy płakać, bo nie mam jeszcze kolejnej części serii...


Smaczki z lektury:

"Zmarszczyłam nos. Nigdy nie miałam nic do koni. Uważam, że to piękne zwierzęta, ale nie oszukujmy się... różami to one nie pachną."

"Zauważyłam, że jego usta się poruszają. O bogowie, jaki on jest przystojny.
O bogowie! On coś do mnie mówi, a ja nie słucham!"

"- Naprawdę nie wierzysz w utopce i rusałki? - zapytała szeptucha.
- Nie - odparłam zgodnie z prawdą.
- A w ubożęta?
- Też nie.
- Widzę, że czeka nas ciężki rok - westchnęła."

niedziela, 8 października 2017

Marcin Szczygielski – Serce Neftydy - zapowiedź

Marcin Szczygielski - SERCE NEFTYDY

Premiera książki: 27 października 2017

JAKI BĘDZIE ŚWIAT, GDY SPEŁNI SIĘ

NAJWIĘKSZE MARZENIE LUDZKOŚCI?

Effi tego samego dnia wkracza w dorosłość i... traci wszystko – cumujący w pasie planetoid prom kosmiczny, na którym dorastał, zostaje unicestwiony przez drony Federacji, a w eksplozji ginie matka bohatera. Wśród szczątków kampera cudem udaje mu się odnaleźć fragment jej ciała, który zamyka w kriokapsule i wyrusza na Duat – wyniszczoną w wyniku kilkusetletnich wojen genetycznych Ziemię. Liczy na odnalezienie czynnego laboratorium, w którym zdoła przywrócić matkę do życia. Okazuje się, że planeta wcale nie przypomina martwego, toksycznego świata znanego mu z internetowych przekazów. Czekają tam na niego wielka przygoda, wielkie niebezpieczeństwo, wielka tajemnica i skomplikowana miłość.

Space opera osadzona w epoce upadku i narodzin cywilizacji.

Szczygielski z filmowym rozmachem prowadzi czytelnika po bezkresnych międzyplanetarnych przestrzeniach i postapokaliptycznym świecie opanowanym przez genetyczne hybrydy, które okazują się jednak bardziej ludzkie od swoich stwórców.

NIC NIE JEST JEDNOZNACZNE

KSIĄŻKĘ POLECAJĄ BARTEK BIEDRZYCKI I TOMASZ KOŁODZIEJCZAK

Zaczyna się jak space opera, potem jest prawie survival horror na zabójczej Ziemi. Jest przygoda, sensacja, sieć, genetyka i akcja, która nie galopuje, bo nie musi - i tak dzieje się wystarczająco dużo. Wciągająca historia w klasycznym duchu Bohdana Peteckiego, w której starożytny Egipt miesza się z mroczną, kosmiczną przyszłością, a komputerowe interfejsy mają kobiece osobowości. 

Bartek Biedrzycki autor cyklu Opowieści z postapokaliptycznej aglomeracji

Ciekawy, bujny świat, łączący twardą kosmiczną rzeczywistość z egipską mitologią, genetyczne manipulacje z cybernetycznymi wynalazkami. Sympatyczny bohater przemierzający skażoną planetę, odkrywający tajemnice swojej przeszłości, ale i całej ludzkości. Intryga obejmująca cywilizacje i stulecia, której rozwiązanie zaskoczy czytelnika. "Serce Neftydy" to dobrze wymyślona i napisana powieść, która sprawi frajdę wszystkim miłośnikom klasycznej SF.

Tomasz Kołodziejczak, autor cykli "Dominium Solarne" i "Ostania Rzeczpospolita"

FRAGMENT NR 1

– Naprawdę chcesz, żebyśmy tu zamieszkali?

– Nie tyle chcę, ile uważam, że musimy – przynajmniej na jakiś czas. Powinieneś poznać innych ludzi poza mną, zrozumieć, co nimi kieruje.

– Znam ludzi. Mam setki znajomych w trójsieci.

– Tak, ale żadnego z nich nie spotkałeś osobiście. Nie wiesz, jak się zachowują, jak myślą, 
jak reagują. W trójsieci łatwo się ukryć, a niektórzy z twoich znajomych równie dobrze mogą być częścią symulacji, a nie awatarami rzeczywistych użytkowników.

FRAGMENT NR 2

Moje życie wywróciło się do góry nogami przez tych kilka ostatnich dziesiątych. Gdyby ktoś mi powiedział pół obrotu temu, że kamper, który był całym moim światem, zamieni się w chmurę szczątków dryfujących w pasie asteroid, a ja trafię na Duat z sercem mojej matki zamkniętym 
w pojemniku na kiełki algosoi, uznałbym, że przedawkował bodźce rozrywkowe albo ktoś zhakował mu mózg. 

FRAGMENT NR 3

Dziś jestem na Duat, i to z żywą dziewczyną, która bije na głowę najbardziej wymyślne awatary. 
I z realnym znajomym. Przyjacielem? No, może. A także z olbrzymią czteroręką hybrydą, która właśnie hoduje sobie potomstwo w katakumbach piramidy na latającej wyspie. Zaczynam chichotać pod nosem, bo to wszystko jest po prostu absurdalne, mało realne nawet 
jak na scenariusz gry. Co będzie dalej? Nie ma ograniczeń, absolutnie żadnych – ta świadomość wywołuje zawrót głowy. W życiu nie ma ograniczeń – nawet jeśli znajdujesz się w miejscu, które 
się od nich roi, gdy podlegasz nieskończonej liczbie praw i zakazów, wystarczy jeden przypadkowy krok, jedna szalona decyzja, by twój świat całkowicie się przenicował. Kilka dziesiątych temu moim celem było buszowanie w trójsieci, wyszukiwanie coraz ciekawszych widowisk i programowanie lepszych dań w pożywieniówce. Dziś przemierzam Duat w poszukiwaniu czynnego genlabu, który przywróci do życia moją matkę, i marzę o tym, by półdzika dziewczyna o miedzianej skórze zechciała mnie polubić. Co będzie za kilka setnych? Za obrót? Za cykl?! 

MARCIN SZCZYGIELSKI

Urodzony w 1972 r. w Warszawie. Jeden z najzdolniejszych współczesnych polskich pisarzy a także grafik i dramaturg. Laureat wielu prestiżowych konkursów literackich w kraju i za granicą, które przerodziły się w sukces komercyjny. Jego powieści trzykrotnie wygrywały Konkurs Literacki im. Astrid Lindgren i dwukrotnie zdobywały tytuł Książek Roku IBBY, a za całokształt twórczości został uhonorowany nagrodą literacką Guliwer w Krainie Olbrzymów oraz brązowym medalem Gloria Artis. 

Od pisarskiego debiutu w 2003 roku wydał dwadzieścia pięć książek 
i napisał kilka sztuk teatralnych. Jest prawdziwym czarodziejem literatury. Nie pozwala się zaszufladkować i kocha różnorodność, czemu dowód daje spektrum gatunków literackich w jakich się porusza. Doskonale sprawdza się jako autor powieści grozy, literatury dla dzieci i młodzieży, a także prozy obyczajowej. Jego książki przetłumaczono dotąd na języki hiszpański, niemiecki, serbski, rosyjski i ukraiński, a sztuki wystawiane są na deskach teatrów w Polsce, Austrii i w Czechach. Powieść „Za niebieskimi drzwiami” doczekała się znakomicie przyjętej ekranizacji i trwają już prace nad sfilmowaniem dwóch kolejnych książek autora. Szczygielski zaskakuje wyobraźnią i poczuciem humoru. Filmowa narracja, świetne dialogi i doskonała kreacja bohaterów jego książek sprawiają, że nie sposób się od nich oderwać. 

„Serce Neftydy” jest pierwszą powieścią science fiction Marcina Szczygielskiego, ale nie pierwszą jego przygodą z tym gatunkiem, bo fantastyczne wątki pojawiały się często w jego wcześniejszych książkach, a jako grafik współpracował z miesięcznikiem „Nowa Fantastyka”, dla którego tworzył ilustracje i okładki. Szczygielski od dawna myślał o stworzeniu space opery. Spełnił swoje marzenie opisując galaktyczne przygody Effiego.

Zapraszamy na fanpage Marcina :-)



OKŁADKA I ILUSTRACJE 

autorstwa Marcina Szczygielskiego









Kontakt z mediami: 

Jakub Jabłonka 

Instytut Wydawniczy LATARNIK im. Zygmunta Kałużyńskiego 

Forever Young Books 

+48 882 127 399 




sobota, 7 października 2017

Kto jest autorem i jaki nosi tytuł powieść, której niedokończoną okładkę przedstawiamy? - vol.3

KONKURS * KONKURS * KONKURS

Kto jest autorem i jaki nosi tytuł powieść, której niedokończoną okładkę przedstawiamy?



Swoje typy wpisujcie w komentarzach. Im więcej komentarzy, tym lepiej, bo wtedy mam szansę wygrać pakiet książek! Chciałabym się nimi podzielić z Wami, więc pomóżcie je zdobyć!