To jest po prostu niesprawiedliwe. Człowiek czeka tyle czasu na kolejną część "Jeżycjady", a jak już się doczeka, to lektura zajmuje mu zaledwie kilka godzin... Niby można sobie jakoś dawkować tę przyjemność czytania, ale cóż z tego, kiedy akcja tak się rozwija, że nie sposób odłożyć książkę na później? :D Tak też stało się z "McDusią". Tyle się na nią naczekałam (jak pewnie wszyscy fani tej serii), że aż szkoda, że nie jest co najmniej dwa razy grubsza :D
Fenomen "Jeżycjady" polega chyba na tym, że opowiada ona o życiu. Zwyczajnym, czasem nudnym, ale zawsze ciepłym, rodzinnym i optymistycznie się kończącym. Może ktoś powie, że to przesłodzone, że może nierealne, ale chyba właśnie dla tego ciepła międzyludzkiego tak lubię czytać o rodzinie Borejków i ich przyjaciołach. Dzisiaj trudno spotkać takich ludzi, tworzących wokół siebie rodzinną atmosferę, w której aż chce się przebywać :-)
Najnowsza część tej poznańskiej opowieści wprowadza nas w świat Borejków w chwili, kiedy Laura, córka Gabrysi, przygotowuje się do swojego ślubu, a do Borejków przyjeżdża Magda, córka Kreski. Dziewczynka nie chciała zostać z rodziną w Paryżu ze względu na uczucie żywione do pewnego kolegi, więc przemieszkiwała trochę u pradziadka, profesora Dmuchawca, ale ponieważ nie mogła znaleźć z nim wspólnego języka, przeniosła się do babci do Wrocławia. Ostatecznie wylądowała właśnie u Borejków i zadomowiła się tam, choć nie od razu. Chłopiec, dla którego została w Polsce, złamał jej serce i choć sądziła, że nigdy już się nie zakocha, los chciał inaczej... Więcej nie napiszę :D
Polecam lekturę, odpręża i wprawia w bardzo dobry nastrój :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za odwiedziny, zapraszam częściej i pozdrawiam :-)