Nie będę obiektywna, w żadnym wypadku. I nie wymagajcie tego ode mnie, bo Jeżycjada to moja ukochana seria, na której kolejne tomy czekam niecierpliwie przez większość życia.
Wiele opinii rozpoczyna się od stwierdzenia, że "to już nie ten klimat", co w pierwszych tomach. Szczerze? Zdziwiłabym się, gdyby atmosfera w tym cyklu była wciąż taka sama, jak na początku. Przecież świat wokół nas się zmienia, a autorka tworzy dla nas historię obyczajową, społeczną. Z tego wniosek, że musi pisać o takich realiach, w jakich przyszło żyć jej bohaterom. To przy postaciach może sobie zaszaleć i tak je ukształtować, jak sama chce. Przy ogólnym zaś klimacie zostaje wypośrodkowanie między tym, jak jest a tym, jak chciałaby by było. Myślę, że wychodzi to bardzo dobrze. I za każdym razem, przy kolejnym tomie, z przyjemnością zagłębiam się w znany świat słonecznej kuchni (choć centrum rodzinne już nie znajduje się przy Roosevelta 5), ciepła i wsparcia, okraszonego szczyptą humoru i radości życia, pomimo trudów i problemów, które dotykają również "mitycznych" Borejków. Może niektórych po prostu denerwuje myśl, że można tak żyć? Mimo sporów i kłótni, które przecież zdarzają się we wszystkich rodzinach, być razem, dzielić się radościami i smutkami, wspierać się w potrzebie i dbać nie tylko o czubek własnego nosa. Za to właśnie lubię tę rodzinę. Za wzajemny szacunek, za wartości, którym są wierni i za to, że choćby nie wiem co się działo, będą za sobą stali murem.
Wszyscy typowali, że Ciotką Zgryzotką będzie Ida, ale to za proste rozwiązanie. Jasne, że trochę nią jest, bo to w końcu IDA, prawda? ;-) Ale ten przydomek pasuje również do innej bohaterki cyklu, zbuntowanej nastolatki Nory Górskiej. To właśnie Nora tym razem wychodzi na prowadzenie i o jej przygodach czytamy. W tle, rzecz jasna, dzieje się dużo u reszty rodziny i przyjaciół. Mamy przygotowania do ślubu Józinka i Doroty oraz samą uroczystość, dochodzą do tego problemy małżeńskie Róży, która wraca do kraju z dziećmi, lecz bez męża, mamy też oczekiwanie na pierwszego potomka u Ignacego Grzegorza i Agnieszki, a także dość niebezpieczne przeżycia nestora rodu. Nie sposób się nudzić!
Autorka w zabawny sposób pozbawiła Idę telefonu. Pani doktor, chwilowo spędzająca pracowity urlop w Ruince, którą postanowiła wyremontować z pomocą sąsiada, pana Chrobota, zostaje więc w pewnym stopniu odcięta od rodziny. Na szczęście ma dostęp do internetu, zatem maile w jedynym i niepowtarzalnym borejkowskim stylu krążą między siostrami często. Zabawne, dynamiczne i świetnie spuentowane, wywołują uśmiech na twarzy. Podobnie zresztą, jak dialogi innych postaci. Zostawiam Wam jeden z moich ulubionych fragmentów:
"- To mówisz, że ona otruła mi kanarka? Nie Basia?
- Spokojnie, Babcinko, tylko spokojnie - wtrącił mediacyjnie Podeszwa, pochylając się nad fotelem. - Oddychaj sobie głęboko. O, bardzo ładnie. Dobrze ci idzie. Skup się teraz, bo powiem coś ważnego. Uwaga. Kanarek sam wykorkował.
- Sam?
- Sam. Nikt mu nie pomagał. Ale uwaga. Kupiłem ci nowego, zgadza się?
Staruszka wytężyła pamięć.
- A kupiłeś, wnuczusiu, pamiętam. A gdzie go masz?
- W twoim pokoju jest, w klateczce. Jedziemy zobaczyć?
- Tak, zobaczymy, zobaczymy. Czy go aby nikt nie otruł!
(...)
- A gdzie jest Basia? - jeszcze przez zamknięte drzwi słychać było jej oddalający się głos.
- Basię zwolniłaś, Babcinko, nie pamiętasz?
- No, dziecko, nie dziw się, przecież mi kanarka otruła...!"
O tym, że w tej rodzinie miłości jest pod dostatkiem wiemy wszyscy. Ale powoli wyłania się kolejna para... Kto tym razem? Nie zdradzę :-)
"- (...) Coś jeszcze?
- Tak.
- Co?
- Ja cię kocham.
- Proszę?!...
- Całym sercem."
Już zastanawiam się, kto będzie bohaterem kolejnego tomu. Tytuł "Chucherko" daje sporo możliwości. Poza tym sporo wątków autorka zostawiła otwartych, więc również można się domyślać, że rozwinie je później. Najpierw pomyślałam o dalszym ciągu jednego z fajnych wątków, który w tym tomie się ładnie zawiązał, ale bohaterka, o której myślę, z pewnością nie jest chucherkiem, więc odpada ;-) W takim razie może Mała Mila? W końcu wróciła z zagranicy z mamą, Różą, i bratem, Karolkiem, do Poznania, to może poznamy ją trochę bliżej? Kto wie... W każdym razie już nie mogę się doczekać dalszego ciągu.
Moja ocena:
Myślę, że będzie to bardzo przyjemna lektura.
OdpowiedzUsuńNa pewno :-)
UsuńPodziwiam Cię, ja bym nie dała rady przeczytać tyle tomów powieści, albo czekać na pozostałe. Ale ja ich nie czytałam, kto wie czy nie przepadłabym jak Ty 😉
OdpowiedzUsuńNie jestem jedyna, co potwierdza, że się da ;-) Jeśli się polubiło bohaterów tak bardzo, że chce się wiedzieć, co u nich słychać, to się czeka i czyta :-) To jak spotkanie z dobrymi przyjaciółmi :-)
UsuńPrzyznaję się bez bicia - swoja przygodę z Jeżycjadą zakończyłam na Czarnej polewce. Z czasem zapomniałam o tak lubianym przez mnie cyklu. Widzę, że czas nadrobić zaległości :)
OdpowiedzUsuńBić nie będę, ale nadrób zaległości, bo warto :-)
UsuńŚwietny cykl, towarzyszy mi od 30 lat :)
OdpowiedzUsuńPrawda? Nie da się nim znudzić :-)
UsuńUwielbiam całą Jeżycjadę. Z przyjemnością wracam do niej co jakiś czas i bardzo chciałabym całą skompletować. Już nie mogę się doczekać kiedy przeczytam także Ciotkę Zgryzotkę.
OdpowiedzUsuńJa mam wszystkie tomy, ale każdy z innej parafii, niestety ;-)
UsuńJeżycjada... Dawno temu czytałam, właściwie pierwsza moja seria na literackiej drodze :) aż się łezka w oku kręci :)
OdpowiedzUsuńNiewiele jest takich serii, przy wspomnieniu których i łezka, i uśmiech się zdarza :)
UsuńKocham Jeżycjadę równie mocno, jak Ty! Mam wszystkie tomy (z jednej parafii) i "Ciotkę Zgryzotkę" już też! :-)
OdpowiedzUsuńNo właśnie, u mnie są wszystkie, tylko z różnych parafii, ale i tak je kocham :D
Usuń